Jeżdząc po cytrynach

Ekscentryczny Anglik kupuje zrujnowaną farmę gdzieś w andaluzyjskich górach... Bez prądu, bez bieżącej wody, bez drogi dojazdowej, z mostu na pobliskiej rzece (która nie wiadomo kiedy wyleje) zostały jedynie ruiny. Oto kolejna opowieść z cyklu: kupiliśmy dom/farmę/zoo...

Kiedy zapoznałam się z życiorysem autora, stwierdziłam, że należy on od tej kategorii ludzi, co to włóczą się po świecie, szukając swojego miejsca i powołania. Opisywanie Chrisa Stewarta jako „byłego członka grupy Genesis” wydaje się być sporym nadużyciem, skoro grał on z tym zespołem jedynie w kilku utworach na jego pierwszej płycie, co oznacza, że było to dawno, dawno temu. Od tej pory czymże się on nie zajmował: pracował w cyrku, na kutrze rybackim, zrobił licencję pilota, ukończył kurs kuchni francuskiej, strzygł owce. W końcu został hiszpańskim farmerem i napisał książkę... kolejny przykład na to, że pisać każdy może... Stewartowi wyszło to jednak całkiem nieźle: jego książka cechuje się dużą dawką poczucia humoru, a zapewne również dystansu do samego siebie. W istocie jest to opowieść prawdziwego optymisty (jak mówi podtytuł): autor pokonuje wszelkie trudności z godnym pozazdroszczenia uśmiechem na twarzy.
Lektura Jeżdżąc po cytrynach nie zmieniła może mojego życia, ale na letnie upalne popołudnie była w sam raz.

Moja ocena: 4/6

Chris Stewart, Jeżdżąc po cytrynach. Optymista w Andaluzji, Wyd. AA, Kraków 2007

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później