Pisać każdy może

źródło zdjęcia: Missliterati
W ostatniej Polityce artykuł na temat – ogólnie rzecz biorąc – umierającego czytelnictwa. Ubiegły rok był, dla przykładu, klęską jeśli chodzi o polski rynek wydawniczy. Usprawiedliwia się to wprowadzeniem VAT na książki, ale czy rzeczywiście te kilka procent mogło doprowadzić do załamania się rynku? Co i rusz napotykam gdzieś na zdanie że czytanie to obciach. Najbardziej w tym artykule rozbawiło mnie jednak zdanie, że nauka czytania jest coraz trudniejsza - bo dochodzą a to jakieś znaczki, a to różne odnośniki, etc!

O dziwo jednak, pisanie ma się całkiem dobrze. W istocie: powstają dzieła o objętości grubych tomisk, coraz więcej jest serii wydawniczych. Pisanie przeżywa rozkwit w Internecie. Wszelakie portale społecznościowe wymuszają na ludziach jakąś własną twórczość, że nie wspomnę już o blogach. Inna kwestia: kto to w ogóle czyta?? Sama jestem tego najlepszym przykładem. Piszę, ale dla kogo – sobie a muzom? Myślę tu też o publikacjach typu Pod niemieckimi łóżkami. Zapiski polskiej sprzątaczki - to już teraz każdy może pisać książki? Piszą aktorzy, dziennikarze, redaktorzy w wydawnictwach – to mnie w sumie nie dziwi. Sławni sportowcy wydają swoje biografie opracowane przez jakiegoś pisarza. Ale sprzątaczki? Kogo w ogóle interesują cudze brudy, to co znajduje się pod cudzym łóżkiem? Pod niemieckimi łóżkami budzi moje skojarzenia ze Służącymi Kathryn Stockett, ale w tej ostatniej książce chodzi o zgoła coś innego, niż tylko epatowanie informacjami rodem z Pudelka.

Oglądając blogi czytelnicze i komentarze pozostawiane pod recenzjami książek zastanawiam się, dlaczego prawie nigdy owych komentarzy nie zostawiają osoby, które daną książkę przeczytały (i mają na jej temat jakieś zdanie). W prawie wszystkich przypadkach są to notki typu: zainteresowałaś mnie - przeczytam lub to nie w moim stylu, chyba sobie odpuszczę. Nawet jeśli mowa jest o książce popularnej! Więc co te osoby czytają?? 

Ostatnio bardzo boleśnie dotknęła mnie kwestia oceny wniosku o dofinansowanie projektu ze środków unijnych. Ocenę przeprowadzono w sposób ewidentnie wskazujący na niekompetencję oceniającego, który to generalnie interesuje się bardziej tym, czego we wniosku nie ma, niż tym, co zostało we wniosku napisane, zarzucając brak informacji, które w rzeczywistości się we wniosku znajdują. Zastanawiam się: nie przeczytał dokładnie? Czy może mamy tu do czynienia z nieumiejętnością czytania ze zrozumieniem, co – w kontekście badań na temat polskiego czytelnictwa i szerzącego się wtórnego analfabetyzmu wcale nie byłoby takie dziwne. Tylko, że skutek jest taki, że odrzucany jest dobry wniosek, będący dla Projektodawcy jedyną szansą sfinansowania tego typu działań, a Oceniający nie ponosi z tego tytułu żadnych konsekwencji. I wszystko gra i buczy...

Dochodzę więc do wniosku, że... pisanie jest łatwiejsze niż czytanie...

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później