Księga z San Michele

Axel Munthe (1857-1949) był szwedzkim lekarzem i pisarzem. Ukończył medycynę w Paryżu, szybko stał się "modnym lekarzem", uznanym przez "wyższe sfery" i wręcz niezastąpionym neurologiem. Przez wiele lat pracował w Paryżu, potem w Rzymie. Był lekarzem szwedzkiej rodziny królewskiej. Leczył nie tylko bogatych, ale i biedotę, m.in. chorych na cholerę w Neapolu. Po wycofaniu się z praktykowania przeniósł się na swoją wymarzoną Capri, gdzie wybudował sobie dom nieopodal kapliczki San Michele.

Byłam przekonana, iż Księga z San Michele opisuje właśnie życie pisarza na wyspie (zresztą tak sugeruje opis książki), jednak nie jest to prawdą. Księga z San Michele jest bowiem rodzajem pamiętnika, w którym autor pisze przede wszystkim o swoim życiu w Paryżu i Rzymie, swojej karierze lekarskiej i różnych przypadkach, z którymi miał do czynienia. Rzecz dzieje się w końcówce XIX wieku i historie te dają mniej więcej wgląd na stan medycyny w owych czasach. A stan ten był tragiczny. Wygląda na to, że w XIX wieku doszło do pomieszania starego z nowym: starych przekonań, tradycji, a nawet zabobonów z nowymi ideami, jakie wynikały z postępu i odkryć naukowych. Tego typu mieszankę widać właśnie w poglądach dotyczących leczenia: czasem są to po prostu zabobony ukryte pod płaszczykiem pseudonaukowych teorii. Nadal nic nie wiedziano o higienie, stąd żniwo zbierały wszelkie choroby zakaźne, w szczególności cholera, tyfus i gruźlica. Warunki w szpitalach urągały zdrowemu rozsądkowi, operacje przeprowadzano brudnymi narzędziami, poza tym de facto nie znano przyczyn ani skutecznych sposobów leczenia wielu pospolitych chorób. Potwierdzenie tego znajdziemy w relacji Munthe'a. Jego sposoby leczenia to mieszanina dziwacznych teorii, w której czołowe znaczenie odgrywa psychiczne oddziaływanie na pacjenta, a nawet hipnoza (to również wynalazek XIX wieku). Zresztą wielu jego pacjentów – a w szczególności pacjentek diagnozował on jako chore z urojenia – histeria była ówczas bardzo popularna; wydawało się, że udawanie chorych było ulubionym zajęciem znudzonych arystokratek. Biedota tymczasem umierała z byle powodu, szczególnie wysoka była też śmiertelność dzieci. Przyznaję, że czytałam te opowieści z pewnym przerażeniem, ale też zmieszaniem, ponieważ w relacjach Munthe'a rzeczywistość zdaje się mieszać z fikcją, a niektóre z nich mają iście kafkowski charakter. Nie potrafiłam też rozstrzygnąć co myśleć o doktorze, który z pewnym lekceważeniem wypowiadał się o wielu swoich kolegach po fachu, samemu przyznając się w wielu miejscach do własnej niekompetencji.  Megaloman? Szarlatan? Z jednej strony Munthe pragnie prostego życia, deklaruje, iż nie dba o bogactwa, często pracuje za darmo – z drugiej przyznaje, że jest wziętym lekarzem, pieniędzy mu nie brakuje, a swoich pacjentów zdobywa  dzięki – jak powiedziano by dziś – odpowiedniemu PR.

Księga z San Michele jest podobno uznawana przez wielu za najpiękniejszą książkę świata, jest
porównywana nawet do Biblii i Koranu. Przyznam, że nie mam zielonego pojęcia dlaczego. Owszem, nie mam wątpliwości, że Munthe był człowiekiem wrażliwym na cierpienie – i ludzkie i zwierzęce, ale czy jest to aż tak niezwykłe? Pięknie pisze Munthe'a o zwierzętach, stanowczo protestując przeciwko ich dręczeniu. Kwestii tej poświęcone jest sporo miejsca w Księdze... co było dla mnie zaskoczeniem – tego typu poglądy w XIX wieku musiały uchodzić za nowoczesne. Z kolei jednak w innych dziedzinach lekarz prezentuje typowo XIX wieczne zacofanie. Munthe wypowiada się o swoich przygodach ze swadą, ale jego przemyślenia o życiu i śmierci nie są specjalnie oryginalne – czytałam wiele książek w których te kwestie były ujęte znacznie ciekawiej.


Księga z San Michele jest na pewno ciekawa pod względem przedstawienia obyczajowości belle epoque – i to z trochę innej strony, niż zazwyczaj: bez napuszonych turniur. Munthe'a można też uznać za protoplastę tak modnej dziś „ucieczki na wieś”, poszukiwania  prostoty i natury. Znowuż jednak jego opisy Capri nie zachwyciły mnie bardziej, niż opisy, które obecnie można znaleźć w wielu innych książkach. Moim zdaniem być może była to lektura oryginalna i ożywcza kiedyś, blisko 100 lat temu, kiedy została wydana po raz pierwszy, ale dziś jest tylko świadectwem czasów, które już przeminęły. 

Moja ocena: 4,5/6

Axel Munthe, Księga z San Michele, Wyd. Videograf, 2010

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później