Dzienniki kołymskie
Kołyma:
rejon w Rosji na najdalszych wschodnich rubieżach. Surowy klimat,
okrutne mrozy, dzika przyroda. Nieliczne osiedla ludzkie. To tam zginęły
miliony w radzieckich łagrach, z których właściwie nie było ucieczki.
To również ziemia złotodajna, roponośna, bogata w zasadzie w całą
tablicę Mendelejewa.
Dzienniki kołymskie
przeczytałam w zasadzie z obowiązku – choć myślałam, że skończyłam już z
lekturami obowiązkowymi. Tyle się jednak pochwał naczytałam...nawet
pani bibliotekarka się ożywiła, kiedy ją wypożyczałam – że to taka
piękna książka. Coś mnie też do niej ciągnęło, bo jej okładka jako żywo
kojarzy mi się z moim znajomym, który też postanowił pojechać na motorze
na Kołymę. Pojechał i ponoć dojechał oraz szczęśliwie wrócił, co jest
nie lada wyczynem.
Odrzuciło
mnie już na samym wstępie. Pomyślałam sobie: nie wiem, czy przez to
przebrnę. Najgorzej było na początku, potem przywykłam. Pisze reporter
ze swadą, owszem, o różnych ruskich indywiduach, maluje barwne historie,
bo życie przecież pisze najlepsze scenariusze, ale ja sobie myślę, że
na tej Kołymie to tylko brud, smród i ubóstwo. Bandytyzm i
ogólnonarodowe pijaństwo. Złodziejstwo sankcjonowane przez państwo. I
przyroda piękna, monumentalna, nie do zdobycia – ale o tym akurat
Hugo-Bader pisze mało, bo nie jest Wajrakiem. Miało nie być o łagrach,
miało być o tym, jak się tam teraz żyje: czy można się tu kochać, śmiać,
krzyczeć z radości? Ale jak ma nie być o łagrach, jak prawie każdy z
mieszkańców Kołymy ma je w genach? Jak po pomordowanych się chodzi i
jeździ, bo ciałami wybrukowany jest Trakt Kołymski? Jak tam historia
jest ludzką krwią pisana? Straszliwa historia XX wieku. Nic na to nie
poradzę, ale to nie moje klimaty. Jako że człowiek logiczny jestem,
zastanawiam się, czemu też dziennikarz podróżuje po Kołymie autostopem i
do tego wybrał się tam w przededniu zimy. Lubi mróz?
Hugo
- Bader niza swój dziennik historiami opowiadanymi przez przygodnych
towarzyszy podróży. Paputczików. A ja nie lubię czytać o ludzkiej
brzydocie i lejącej się strumieniami wódce. Nawet jeśli usprawiedliwia
ją ludzki dramat. Tu niby każda historia jest inna, ale jakby ta sama.
Wszyscy ludzie na zdjęciach też wyglądają dla mnie tak samo. Wiem, że
tam musi być ciężko żyć i stąd najbardziej zapadli mi w pamięć ci,
którzy się jakoś z tego ogólnego upodlenia wyróżniają: młoda pani
weterynarz, miejscowy alpinista, arystokratka, która przyjechała na
Kołymę szukać swoich korzeni. Obrzydzenie mnie brało natomiast, kiedy
czytałam o lokalnych oligarchach, szastających kasą i byłych agentach
KGB. No, nie moje klimaty.
Paputczik
- nigdy nie wiesz, czy opowiada ci historię swojego życia, bo może się
wyżalić przed nieznajomym, którego już nigdy nie spotka, czy zmyśla – bo
też może. Może być kimkolwiek. I zastanawiaj się teraz, która z tych
opowieści jest prawdziwa. A może którąś zmyślił sobie sam reporter?
Jacek Hugo-Bader, Dzienniki kołymskie, Wyd. Czarne, Wołowiec 2011
Komentarze
Prześlij komentarz