Ocal mnie
Lektura tej książki postawiła mi włosy
na głowie, powodowała, że zgrzytałam zębami ze złości, że szlag mnie
trafiał. Już na samym początku zbulwersowało mnie to, że główna
bohaterka, Rose zostaje OSKARŻONA o to, że ratowała swoje dziecko, a nie
cudze! To chyba jest logiczne i naturalne! Przecież żaden z rodziców
nie przedłożyłby dobra cudzego dziecka nad własne, nawet gdyby wymagało
to od niego podjęcia dramatycznych decyzji.
Wyobraź sobie taką sytuację. Powiedzmy, że musisz odwieźć czyjeś dziecko do domu, ale w samochodzie masz tylko jeden fotelik. Dwoje dzieci, jeden fotelik - Leo uniósł do góry dwa palce - Które z dzieci w nim posadzisz, swoje czy cudze?
Sytuacja, w jakiej znalazła się Rose
była właśnie taka: w momencie wybuchu pożaru w szkolnej stołówce, Rose
musiała zdecydować czy jako pierwsze ratować dzieci, które zostały w
stołówce pod jej opieką, czy biec uwolnić swoją córkę. Nie było tu czasu
na analizy i zastanawianie się, trzeba było po prostu działać – i Rose
zrobiła to, co instynktownie uznała za najlepsze rozwiązanie. Ta
sytuacja trochę przypomniała mi dylemat rozbitków:
tu również chodziło o sytuację ekstremalną, zagrożenia życia, której
uczestników nie można osądzać według standardowych norm. Jednak w Ocal mnie
oskarżenia, bezmyślne oceny i pomówienia sypią się jak z rękawa. Rose
nie zrobiła nic złego, a jednak staje się kozłem ofiarnym, na którego
całe miasteczko wylewa swoje emocje związane z tragedią, nieszczególnie
nawet interesując się znalezieniem winnego całego wypadku. Niesamowicie
wkurzała mnie nagonka medialna na Rose, ta telewizja, która zachowywała
się, jakby ludzie mieli obowiązek upubliczniania swojego życia – to jest
takie amerykańskie. Bardzo rzucała się też w oczy ta mentalność, że
pierwszą myślą każdego poszkodowanego Amerykanina jest kogo by tu
pozwać...
Autorka na przykładzie wycinka życia małego amerykańskiego miasteczka pokazuje, jak funkcjonuje nowoczesne społeczeństwo. W nowoczesnym społeczeństwie liczy się wizerunek i akceptacja, stąd konieczność poddawania się ocenie i bycie pod obstrzałem różnych instytucji, mediów, internetu. Tu trzeba być ideałem, a jednocześnie być takim jak inni – osoby odstające spotyka odrzucenie. Przykładem mała Melly, szykanowana przez dzieci w szkole z powodu znamienia na policzku. Co gorsza w jednej chwili można ze zwykłego człowieka stać się bohaterem, a zaraz potem przestępcą. Za drobne potknięcie można zostać pozwanym do sądu, gdzie sprytni prawnicy rozbiorą każdy krok człowieka na części pierwsze pod kątem odpowiednich paragrafów. Prawnicy wydają się tu być osobną kastą, gotową na wszystko. A w międzyczasie człowiek zostanie zlinczowany na Facebooku.
Życie w USA wydaje się takie wspaniałe. Wolny kraj. Czy na pewno?
Pod wpływem dramatycznych wydarzeń w Rose dokonuje się przemiana: zaczyna ona rozumieć, że ucieczka nie jest wyjściem, że czasem trzeba chwycić byka za rogi i walczyć. Nie dotyczy to tylko jej, ale i jej córeczki, która musi znaleźć w sobie siłę, aby radzić sobie z przeciwnościami losu. Myślę, że to jest bardzo dobrym przesłaniem tej książki.
Spodobał mi się styl Lisy Scottoline: prosty, ale bardzo wciągający. Mimo, że w pierwszej połowie książki niewiele się dzieje, a akcja właściwie opiera się na opisie przeżyć Rose, trudno się oderwać od czytania. Doskonale potrafiłam sobie wyobrazić co czuje Rose, kiedy spada na nią ciężar wydarzeń. Jej strach, jej bezradność, kiedy życie zaczyna jej się wymykać z rąk, a media i prawnicy zaciskają pętlę wokół jej szyi. Stres, kiedy musi podjąć ważną decyzję, a została z tym wszystkim sama, bo nie może skontaktować się z nikim kompetentnym, nie ma przy niej też jej męża, by mógł udzielić jej wsparcia. Łatwo było mi się zidentyfikować z Rose także dlatego, że nie jest ona jakąś supermamą, jak w powieściach Picoult - jest raczej zwykłą, pełną rozterek, ale bardzo kochającą swoje dzieci kobietą. Postać Rose budzi sympatię, w przeciwieństwie do jej męża, który w kluczowym momencie zostawia ją samą na pastwę nagonki medialnej i społecznej, a potem czyni jej wymówki, że nie informowała go o swoich decyzjach.
Z powodu tematyki książka ta jest porównywana do powieści Jodi Picoult. Rzeczywiście wzbudza ona podobne emocje, też myślałam, że będzie to książka psychologiczno-obyczajowa, ale niespodzianką jest skręcenie w końcówce w stronę sensacji.Trzeba pamiętać, że Scottoline jest pisarką równie doświadczoną jak Picoult, ma na koncie kilka bestsellerów i chyba nie musi starać się, aby dorównać tej ostatniej.
Autorka na przykładzie wycinka życia małego amerykańskiego miasteczka pokazuje, jak funkcjonuje nowoczesne społeczeństwo. W nowoczesnym społeczeństwie liczy się wizerunek i akceptacja, stąd konieczność poddawania się ocenie i bycie pod obstrzałem różnych instytucji, mediów, internetu. Tu trzeba być ideałem, a jednocześnie być takim jak inni – osoby odstające spotyka odrzucenie. Przykładem mała Melly, szykanowana przez dzieci w szkole z powodu znamienia na policzku. Co gorsza w jednej chwili można ze zwykłego człowieka stać się bohaterem, a zaraz potem przestępcą. Za drobne potknięcie można zostać pozwanym do sądu, gdzie sprytni prawnicy rozbiorą każdy krok człowieka na części pierwsze pod kątem odpowiednich paragrafów. Prawnicy wydają się tu być osobną kastą, gotową na wszystko. A w międzyczasie człowiek zostanie zlinczowany na Facebooku.
Życie w USA wydaje się takie wspaniałe. Wolny kraj. Czy na pewno?
Pod wpływem dramatycznych wydarzeń w Rose dokonuje się przemiana: zaczyna ona rozumieć, że ucieczka nie jest wyjściem, że czasem trzeba chwycić byka za rogi i walczyć. Nie dotyczy to tylko jej, ale i jej córeczki, która musi znaleźć w sobie siłę, aby radzić sobie z przeciwnościami losu. Myślę, że to jest bardzo dobrym przesłaniem tej książki.
Spodobał mi się styl Lisy Scottoline: prosty, ale bardzo wciągający. Mimo, że w pierwszej połowie książki niewiele się dzieje, a akcja właściwie opiera się na opisie przeżyć Rose, trudno się oderwać od czytania. Doskonale potrafiłam sobie wyobrazić co czuje Rose, kiedy spada na nią ciężar wydarzeń. Jej strach, jej bezradność, kiedy życie zaczyna jej się wymykać z rąk, a media i prawnicy zaciskają pętlę wokół jej szyi. Stres, kiedy musi podjąć ważną decyzję, a została z tym wszystkim sama, bo nie może skontaktować się z nikim kompetentnym, nie ma przy niej też jej męża, by mógł udzielić jej wsparcia. Łatwo było mi się zidentyfikować z Rose także dlatego, że nie jest ona jakąś supermamą, jak w powieściach Picoult - jest raczej zwykłą, pełną rozterek, ale bardzo kochającą swoje dzieci kobietą. Postać Rose budzi sympatię, w przeciwieństwie do jej męża, który w kluczowym momencie zostawia ją samą na pastwę nagonki medialnej i społecznej, a potem czyni jej wymówki, że nie informowała go o swoich decyzjach.
Z powodu tematyki książka ta jest porównywana do powieści Jodi Picoult. Rzeczywiście wzbudza ona podobne emocje, też myślałam, że będzie to książka psychologiczno-obyczajowa, ale niespodzianką jest skręcenie w końcówce w stronę sensacji.Trzeba pamiętać, że Scottoline jest pisarką równie doświadczoną jak Picoult, ma na koncie kilka bestsellerów i chyba nie musi starać się, aby dorównać tej ostatniej.
Moja ocena: 5/6
Lisa Scottoline, Ocal mnie, Wyd. Prószyński i s-ka, Warszawa 2012
Komentarze
Prześlij komentarz