Gdzie zaległy cienie
Bardzo ciekawy kryminał! Tytuł Wam się z czymś kojarzy? Tak, macie rację, w roli głównej: Islandia oraz … Władca pierścieni.
Połączenie elektryzujące, zwłaszcza dla fanów trylogii Tolkiena, a i
wykonanie całkiem całkiem... Rozchodzi się mianowicie o to, że
odnaleziona po kilkuset latach tajemnicza islandzka saga dziwnie
przypomina fabułę Władcy pierścieni. Prawdopodobnie z tego
powodu ginie islandzki profesor literatury, wykładowca na uniwersytecie.
Do Reykjawiku tymczasem przybywa młody detektyw z Bostonu, aby wspomóc
śledztwo. Magnus – amerykański policjant o islandzkich korzeniach,
zmuszony jest uciekać na Islandię przed dominikańską mafią narkotykową. W
trakcie śledztwa okazuje się, że stawka idzie o coś znacznie więcej,
niż tylko stary manuskrypt...
Akcja rozwija się bardzo ciekawie:
autorowi w jakiś sposób udało się stworzyć fabułę, w której wątki
baśniowe splatają się z rzeczywistością, lecz w ogóle nie wydaje się to
niewiarygodne. Być może dlatego, że na Islandii, w tym kraju, gdzie
ludzie wciąż wierzą w elfy i trolle wszystko wydaje się być możliwe.
Islandia opisana jest niezwykle plastycznie i z wyraźną sympatią do tego
kraju – zupełnie, jakby napisał to Islandczyk, a nie Anglik. Cały czas pozostajemy w magicznym klimacie starodawnych sag i niesamowitego krajobrazu z wulkanem Hekla w tle.
Wiara Islandczyków jest inna, musi być inna niż wiara pozostałych narodów. Widzimy dobro i zło, siłę i spokój w otaczającej nas przyrodzie. Nie tylko je widzimy, ale słyszymy i czujemy. Nie ma nic piękniejszego nad słońce odbite od lodowca i ciszę na fiordach o świcie. Ale wiemy także co to wybuch wulkanu i trzęsienie ziemi, co to strach przed zgubieniem się w śnieżnej zamieci albo posępny krajobraz lawowego pustkowia. Islandzkie powietrze pachnie siarką.
Do tego włącza się wątek Magnusa, który
zaczyna zadawać sobie pytania o własną tożsamość oraz historię własnej
rodziny. Wszystko zgrabnie się splata, Islandia jawi się fascynująco, a
Magnus jest bohaterem, którego naprawdę da się lubić – właściwie nie ma
się tu do czego doczepić.
Gdzie zaległy cienie to kolejna książka Michaela Ridpatha, angielskiego pisarza, który do tej pory pisywał thrillery o świecie finansjery. Gdzie zaległy cienie
nie mają z finansami nic wspólnego (chyba tylko fakt, że wspominają o
kryzysie na Islandii) i tak przypadły mi do gustu, że pomyślałam sobie,
że bardzo chętnie poczytałabym jakiś ciąg dalszy przygód Magnusa
Ragnarssona. I okazuje się, że Gdzie zaległy cienie, to
pierwsza książka z nowej serii Ognia i Lodu (nie mylić z Pieśnią Lodu i
Ognia...), co z radością wyczytałam ze strony internetowej autora. Druga
książka 66° North została już opublikowana w Anglii w ubiegłym roku – i mam nadzieję, że szybko ukaże się ona również u nas.
Michael Ridpath, Gdzie zaległy cienie (Where the shadows lie), Wyd. Dolnośląskie, 2011
Komentarze
Prześlij komentarz