Śpiew ptasich serc
To się dzieje jakimś kosztem, matko, zawsze wychodzę z siebie jakimś kosztem, a ponoszę go ja
W gruncie rzeczy ta powieść wcale nie jest taka wakacyjna, zwodzą te sycylijskie legendy, a całość dzieje się w Anglii. Nie jest też lekka, choć napisane jest to w pozornie lekki sposób, narratorka sprawia wrażenie, jakby się nie przejmowała się zbytnio tym, co się dzieje. Tak naprawdę ta mocno introspektywna powieść niesie spory ciężar emocjonalny. Opowiada ona bowiem o bolesnych doświadczeniach bycia odrzuconym, z punktu widzenia osoby w spektrum autyzmu. Diagnoza ta nie występuje w powieści wprost, czytamy o tym w opisie, lecz z zachowania bohaterki-narratorki i tego, co pisze ona o sobie, można wywnioskować, iż nie jest ona „normalną” osobą. To różne dziwactwa, nadwrażliwość na bodźce (dźwięki, światło, kolory), nadmierne koncentrowanie się na szczegółach, a przede wszystkim nieporadność w relacjach międzyludzkich. Żeby sobie z tym jakoś poradzić, posiłkuje się książkami, poradnikami, które zastępują jej to, co inni ludzie robią naturalnie – czytanie sygnałów niewerbalnych, dostosowywanie się do nastrojów innych, zachowywanie się zgodnie z przyjętymi konwencjami. Sunday nie chce odstawać, wcale nie zamyka się w swoim świecie. Udaje jej się prowadzić „normalne” życie – pracuje, ma córkę, jakieś tam relacje społeczne w swoim otoczeniu. Jaką płaci za to cenę? Żyje bardzo skromnie, gdyż jej zaburzenie uniemożliwiło jej zdobycie wykształcenia, a co za tym idzie dobrej pracy, zresztą możliwości zarobkowania i tak miałaby ograniczone, z uwagi na powyższe. To cały czas życie z myślą o spełnianiu oczekiwań innych, o dostosowywaniu się do innych. Mimo to kobieta i tak doświadcza wykluczenia. Nie ma zbyt wiele wsparcia ze strony innych. Pewnie, ze swoimi słabościami trzeba walczyć, lecz byłoby milej, gdyby inni w tym pomagali, wspierali, a nie tylko krytykowali i oceniali. Jest w Śpiewie taki fragment, kiedy narratorka mówi, że każdy przecież ma jakieś dziwactwa, a mimo tego ludzie się takimi kochają. Tak, ale pod warunkiem, że to dziwactwo jest akceptowane – a w przypadku Sunday takiej akceptacji nie ma. I tak traktują Sunday nawet najbliżsi, co w tej powieści jest wyjątkowo smutne i łamiące serce. Bo jeśli odwracają się od nas nawet rodzice, czy własne dziecko, to na co możemy liczyć?
Wyobrażam sobie, że w tamtych czasach – lata 80-te – miano bardzo ograniczone pojęcie odnośnie różnych zaburzeń psychologicznych i neurologicznych, takich jak autyzm. Pojęcie neurotypu, neuroróżnorodności i spektrum autyzmu pojawiły się bardzo niedawno. Przedtem autyzm to był ktoś (na ogół płci męskiej), kto żył totalnie w swoim świecie, z kim nie było kontaktu i kto wymagał całodobowej opieki. A tu widzimy, że Sunday funkcjonuje w miarę normalnie. Dla takich osób rozszerzono pojęcie autyzmu, po drodze jeszcze był Asperger – ale kiedyś takie osoby po prostu postrzegano jako dziwaków, którzy celowo się tak zachowują. Jak zarzuca Sunday jej matka: Myślała, że moja odmienność to celowa poza, że swoją pełną rezerwy robię jej na złość. Jakbym w głębi duszy (…) znała wszystkie tajemnice komunikacji, tylko przebiegle stroniła od tej wiedzy. W pewnym stopniu identyfikowałam się z bohaterką i rozumiałam, przez co przechodzi. Być może porównanie jest nieadekwatne, ale jako osoba mocno introwertyczna też doświadczałam (i doświadczam) tego, co Sunday: tej dezaprobaty społecznej, wytykania, że coś jest ze mną nie tak i pretensji (nawet jeśli nie wyrażonych wprost), że jestem jakaś tam - przypisywania mi negatywnych cech, zgodnie z wyobrażeniami ludzi na mój temat, nie mających nic wspólnego z prawdziwą mną. A za tym idzie odrzucenie. Kobiety i w tej "konkurencji" mają gorzej – to, co jeszcze jest akceptowalne u mężczyzn, u kobiet jest niewybaczalne. Wychowywane do tego, by być miłą i nawiązywać relacje, po prostu nie mają prawa do bycia chłodną, czy zdystansowaną. Kobiety, przypisane do życia rodzinnego, co do zasady muszą być bardziej społeczne, niż mężczyźni.
Jak bardzo zazdroszczę tym, oh jak im zazdroszczę, którzy przez życie idą myśląc, że świat należy do nich, brylują wśród ludzi, roztaczają swój czar, tryskają energią i w mig zjednują sobie innych. Przychodzi im to bez wysiłku, nic to, że często jest to bardzo powierzchowne. I nie muszą się tłumaczyć czemu są tacy, jacy są. Jak w pewnym momencie mówi Dolly do matki: to jest takie zajebiście łatwe, a ty nawet tego nie umiesz. Dla ciebie to jest takie trudne! Taaa, łatwe dla kogoś, kto ma „ptasią” naturę. Równie dobrze fizyk mógłby mieć pretensje do humanisty, że ten ni w ząb nie rozumie jego wywodów, a przecież to jest takie łatwe… Tak, ekstrawertyków jest łatwo lubić i kochać, doskonale to rozumiem, sama temu ulegam. I gdybym mogła wybierać, to też oczywiście chciałabym być ekstrawertyczna i otwarta w stosunku do ludzi:
Gdyby wybór był mi dany, chętnie bym się poświeciła i wybrała tę płynącą z trzewi ekstazę właściwą każdemu, kto posiadł sztukę społecznych interakcji i ulotnych rozmów.Miałam nadzieję, że Vita ma świadomość, że wygrała los na loterii, i że to docenia. Tyle, że ona, podobnie jak Dolly i Rollo, nie musiała szczególnie rezygnować z siebie, by zasłużyć na miłość.
Tego typu książki uwrażliwiają, pozwalając wejść w skórę innych. W normalnym życiu, od osoby neuroatypowej raczej nie usłyszymy o jej emocjach i myślach, rozłożonych tak na czynniki pierwsze, jak czyni to Viktoria Lloyd-Barlow. Dobrze, że dziś się o tym mówi, zwraca uwagę, zachęca do akceptacji. Jesteśmy różni, nie każdy ma cechy społecznie pożądane, ale każdy ma prawo być sobą. I każdy potrzebuje innych. Świat byłby lepszy, gdyby ludzie umieli wydobywać z innych te lepsze cechy, zamiast skupiać się na krytykowaniu i ocenianiu, często bardzo powierzchownym. Choć z drugiej strony smutne to jest, że potrzebujemy diagnozy lekarskiej, by być zaakceptowanym, jako tego wytłumaczenia niejako, że to, jacy jesteśmy nie jest naszą winą, albo wyborem. Nie lubię też takiego zakłamywania rzeczywistości, z jaką często mamy teraz do czynienia, że wmawianie sobie, że neuroróżnorodność to jakaś „supermoc”. No ja dziękuję za taką moc.
Całość jest bardzo smutna. To nie jest opowieść w stylu kina
familijnego, gdzie w oschłym i niemiłym bohaterze na końcu zawsze
odkrywane jest dobre serce. Sunday nie użala się nad sobą, a jej cierpliwość i wyrozumiałość w stosunku do innych, w tym tych, którzy źle ją potraktowali, wydaje się być iście anielska. Mimo, że całość Śpiewu ptasich serc kręci się wokół trudności, jakich doświadcza bohaterka, to jest to raczej cicha desperacja, przepięknie ujęta w słowa. Więc płynie sobie ta powieść, spokojnie, nie wadząc nikomu, a na końcu lamie ci serce.
Gatunek: powieść współczesna
Komentarze
Prześlij komentarz