Przeminęło z wiatrem

Przeminęło z wiatrem uchodzi za jeden z romansów wszech czasów, czyż nie? A to wcale nie jest romans – owszem, jest tu wątek miłosny, ważny dla rozwoju akcji, ale przecież wątki miłosne są w wielu powieściach, a mimo to nie uchodzą one za romanse. Przeminęło z wiatrem to przede wszystkim powieść historyczna o czasach wojny secesyjnej w Ameryce i o końcu pewnej epoki – epoki „Południa”. Bogatych posiadłości, żyjących z uprawy bawełny, leniwego życia dam i dżentelmenów nigdy nie kalających się pracą. I oczywiście niewolnictwa.

Jak ta powieść jest napisana – z iloma detalami i w konwencji takiej, że w ogóle nie czuć, że to jest książka z 1936 roku! Margaret Mitchell miała dar malowania słowem - wspaniale oddaje ona tło historyczne, kreując klimat Południa. Zarówno jeśli chodzi o malownicze opisy posiadłości, jak straszne realia wojenne, widziane z perspektywy ludności cywilnej, głównie kobiet, pozostawionych w domach na wsi i w Atlancie, gdzie toczy się część akcji. Najbardziej chyba jednak zachwycają kreacje bohaterów – są to wielowymiarowe i realistyczne postaci, z całą gamą emocji. I tu mowa nie tylko o głównych protagonistach: Scarlett, Rhettcie, Melanii i Ashleyu, ale tak samo o całym mnóstwie postaci drugo- i trzecioplanowych: rodzinie, sąsiadach, znajomych… Genialnie zrozumiała autorka ich psychologię: pokazała, jak wpływa na nich trauma i ciężkie przeżycia wojenne, często utrata wszystkiego. Jak różne mogą być reakcje na tego typu stres: gdy jedni potrafią szybko przystosować się do nowej rzeczywistości, a inni kurczowo trzymają się przeszłości. Scarlett O’Hara należy do tej pierwszej grupy i przechodzi ona przemianę z trzpiotowatej panienki w silną kobietę, która zakasuje rękawy i walczy zębami i pazurami o przetrwanie. Koszmar wojenny, groźba głodu i nędzy, prześladuje ją jednak do końca dni, co myślę, że świetnie rozumieli nasi dziadkowie… Ciężkie wojenne i powojenny czasy to są czasy, kiedy przestają obowiązywać szlachetne zasady, a górę bierze walka o przetrwanie, fortuna obraca się do góry nogami, wyrównując szanse, gdyż większość ludzi zaczyna od zera… To czasy dzikiego kapitalizmu, którego wyznawcą jest zresztą Rhett Butler: każdy ma to, na co zasługuje, słabsi i niezaradni nie zasługują na to, by żyć, w związku z czym nie należy im pomagać. Natomiast słynna dewiza Scarlett “pomyślę o tym jutro” (której wcale nie ma w treści aż tak dużo), wbrew pozorom nie jest ucieczką od problemów, ale może być świetnym sposobem na poradzenie sobie ze stresem, z nadmiarem problemów, także od natrętnych myśli.

Scarlett O’Hara oraz jej relacja z Rhettem Butlerem to jest w ogóle materiał na doktorat. Egoistyczna panienka, mająca w głowie tylko to, jak omotać kolejnych wielbicieli. Kładzione ma do głowy tradycyjne, patriarchalne prawdy: że mężczyźni są wszechwiedzący, a kobiety to słabe i ograniczone istoty, nadające się li tylko do rodzenia dzieci. A jednak nie daje sobie tego wmówić –  doskonale zdaje sobie sprawę, że jest to teatrzyk. Że kobiety muszą udawać głupie i łechtać męskie ego, bo mężczyźni nie lubią mądrych kobiet. Kiedy przychodzą ciężkie czasy to ona zostaje głową rodziny i okazuje się, że ma głowę do interesów. Robi więc interesy „po męsku”, mówiąc wprost, dążąc po trupach do celu i niewiele przejmując się tym, co wypada, a co nie, i co ludzie gadają. Co oczywiście nie przysparza jej sympatii, gdyż jest takie „niekobiece”… Margaret Mitchell wyraźnie więc w tej powieści wyraża poglądy feministyczne, wyśmiewając zarazem sztywną wiktoriańską moralność i konwenanse, jakie obowiązywały w tamtych czasach. Scarlett jest także przykładem człowieka doby kapitalizmu (sic!): goniącego za pieniędzmi, wiecznie chcącego więcej i więcej, a nie potrafiącego cieszyć się tym, co ma. Wskutek czego wiecznie jest nieszczęśliwa – ale nigdy się nad tym nie zastanawia, czemu tak jest. Rhett jest jej męskim odbiciem – to cwaniak, cynik, taki bad boy, jakiego lubią kobiety. Bawi się ze Scarlett jak kot z myszą; moim zdaniem jego przewaga tkwi głównie w tym, że jest po prostu od niej starszy i bardziej doświadczony – ale w gruncie rzeczy tych dwoje dobrało się do siebie jak w korcu maku. Scarlett jest w gruncie rzeczy taka sama jak Rhett, a mimo tego jej nie lubimy, a ją tak, prawda? Gorzej, że „męskość” Scarlett przejawia się też w tym, że nie czyta ona ludzi i nie dba o relacje – nie rozpoznaje jakim kto jest człowiekiem, brak jej empatii, nie rozumie ani Rhetta, ani swojego ukochanego Ashleya, nie docenia Melanii. To kładzie się na niej dużym cieniem, a gwoździem do trumny jest to, że nie lubi dzieci, nawet własnych… Faktycznie postępowanie oraz sposób myślenia Scarlett nie wzbudza sympatii, zwłaszcza, że w miarę powieści nie zmienia się ona wcale na lepsze – ale nie należy oceniać jej pochopnie. Wiele czytelniczek pomstuje, że Scarlett jest “głupia”, ja powiedziałabym, że jest niedojrzała i brak jej inteligencji emocjonalnej. Przecież w powieści jest ona bardzo młodziutką dziewczyną – akcja powieści zaczyna się, kiedy Scarlett jest nastolatką (jako nastolatka rodzi swoje pierwsze dziecko), a po kilku latach jej przeżyciami można by było obdzielić kilka kobiet. Scarlett zdecydowanie jest ciekawą postacią, wyprzedzającą swoje czasy, zresztą Rhett też. Ashley to zaś przeciwieństwo Rhetta: intelektualista, marzyciel, ale to nie znaczy, że nieudacznik – on po prostu nie pasuje do czasów i okoliczności, w których się znalazł. Tak, to są tacy bohaterowie, którzy w trakcie lektury cały czas intrygują, sprawiają, że myślimy o tym, co z nimi jest „nie tak”... Paradoksalnie też Mitchell w tej książce, napisanej 90 lat temu pokazała silną kobiecą bohaterkę, która wcale nie omdlewa w męskich silnych ramionach, tylko uważa się za równą mężczyznom – a jej związek z Rhettem jest partnerski. Mniej to dziwi, jeśli dowiadujemy się, że matka Mitchell była sufrażystką, a postaci Rhetta i Ashleya Margaret wzorowała na mężczyznach z własnego życia.

I zachwytom nie byłoby końca, gdyby nie jeden, ale za to duży zgrzyt. Bo Przeminęło z wiatrem jest otwarcie rasistowskie i z tego powodu jest książką dziś kontrowersyjną. I nie chodzi o to, że to jest książka z innej epoki, ani o to, że w treści mowa jest o Murzynach i niewolnikach, i że nie możemy udawać, że tego nie było. Chodzi o to, JAK się o tym pisze. A w Przeminęło z wiatrem jest niestety mnóstwo zdań, które dziś uznajemy za niedopuszczalne jeśli ktoś jest cywilizowanym człowiekiem. Mowa jest o wyraźnie o tym, że Murzyni nie są równi białym, że są głupi, leniwi, że są jak duże dzieci… Co więcej, według tej narracji, panowie się nimi „opiekowali” niewolnikami, a ci byli zadowoleni ze swojego losu, dozgonnie oddani i wcale nie chcieli wolności. Tak też traktuje swoich niewolników Scarlett: z dobrocią, jakby byli członkami rodziny, a oni kochają swoich panów…nie ma tu niewolnika, który miałby do białych jakieś pretensje lub który byłby źle traktowany. Wiemy, że to nie jest prawdziwe oblicze niewolnictwa. Nigdzie w Przeminęło z wiatrem nie ma potępienia niewolnictwa, rasizmu, ani też polityki Konfederatów. Emancypacja kobiet - tak, emancypacja czarnych - nie. Może należy szukać między wierszami? Nie doszukałam się. W ogóle zacząć trzeba od tego, że w całej książce nie ma słowa na temat tego, jakie były przyczyny wojny secesyjnej, a więc że jednym z podstawowych problemów było właśnie niewolnictwo, z którego zacofane Południe nie chciało zrezygnować. Że fortuny tych wszystkich rodzin, nad których upadkiem tak płacze autorka, dam i dżentelmenów, dla których praca była hańbą, ukute były na wyzysku, na niewolniczej pracy czarnych. Przy czym owe „wyższe sfery”, z taką pogardą patrzące na biedniejszych, same pochodziły od biednych imigrantów lub dorobkiewiczów ledwie jedno lub dwa pokolenie wstecz (jak pan O’Hara, który był irlandzkim chłopem). W powieści tony jadu wylewają się na tych strasznych Jankesów, którzy nienawidzili Południa, ograbili je i zaprowadzili tam swoje rządy, m.in. wsadzając na stanowiska wyzwolonych Murzynów – analfabetów… Ba, mowa jest nawet, iż to Jankesi byli rasistami. Przypomnijmy, że uczenie czytania niewolników było wtedy surowo karane: “by stworzyć zadowolonego niewolnika konieczne jest uczynienie go bezmyślnym. Konieczne jest osłabienie jego osądów moralnych i umysłowych oraz zniszczenie, tak dalece, jak tylko jest to możliwe, jego zdolności rozumowania” - pisał Frederick Bailey, były niewolnik, później murzyński działacz. Malowany przez Mitchell obraz stanowi więc przeinaczanie historii i brzmi zupełnie jak współczesne teorie spiskowe prawicy o tym, że zaleją nas imigranci i nas zjedzą…

Wilkerson i Hilton wmawiali ponadto Murzynom, że pod żadnym względem nie są gorsi od białych, że wkrótce dozwolone będą małżeństwa między Murzynami i białymi, wkrótce majątki ich poprzednich właścicieli zostaną rozparcelowane, a każdy Murzyn dostanie 40 akrów ziemi i muła. Podniecali wyobraźnię czarnych opowieściami o rzekomym okrucieństwie białych; w kraju słynącym dotąd z serdecznych stosunków między niewolnikami i ich panami, zaczęła krzewić się nienawiść i podejrzliwość.
W powieści jest też mowa o narodzinach Ku Klux Klanu, stworzonego po to, by bronić białe kobiety przed zakusami grasujących Murzynów, a do której to organizacji należeli nasi dzielni i szlachetni bohaterowie… Można się zastanawiać, czemu autorka coś takiego napisała. Wszak Przeminęło z wiatrem powstało 70 lat po wojnie secesyjnej - w czasach segregacji rasowej, tak, no ale to tak, jakby ktoś dziś napisał książkę, w której udowadniałby, że hitlerowcy w obozach koncentracyjnych dobrze traktowali więźniów. Tłumaczę to sobie tym, że Margaret Mitchell wychowana była na opowieściach swoich dziadków o wojnie secesyjnej i ówczesnym życiu, w których Białe Południe było gloryfikowane, jego styl życia idealizowany. To były takie sentymentalne wspomnienia, jakich my dziś jeszcze być może wysłuchujemy o Polakach, którzy potracili swoje majątki na Kresach - gdy tymczasem Ukraińcy postrzegają polskich ziemian jako ciemiężycieli. Rzecz jasna dziś wiemy, jak sprawy się miały, więc uważam, że z uwagi na walory literackie nie należy tej książki skreślać. Jeśli ktoś ma podstawową wiedzę historyczną, to Przeminęło z wiatrem nie zrobi z niego rasisty. Ale powinniśmy podejść do tego tekstu krytycznie, przydałoby się też jakieś historyczne posłowie we współczesnych wydaniach powieści, bo nigdzie w polskich recenzjach nie widzę, by ktoś zwracał na tę kwestię uwagę. Piszę to również w kontekście tego, że w ostatnim czasie tego typu skrajnie prawicowe poglądy w Ameryce mają duże poparcie. Czytałam nawet artykuł z tezą, iż wojna secesyjna zakończyła się dopiero teraz, zwycięstwem… Konfederacji. Teza śmiała i mocno upraszczająca te 150 lat, jakie upłynęły od czasów wojny Północy z Południem, bo w gruncie rzeczy nie chodzi o to, że te stany były cały czas ze sobą w konflikcie, tylko że historia zatoczyła koło i znowu na wierzch wypłynęły tamte konserwatywne wartości. Nastąpiły rządy bogaczy nie dbających o tzw. „biedną hołotę”. Jak czytam o tym, że słabsi nie zasługują na to, by żyć, to przed oczyma staje mi Donald Trump, z wypisz, wymaluj takimi samymi hasłami. A rasizm jest wiecznie żywy…

Dobrze tę książkę czytać już jako dorosła osoba, z dojrzałością i bagażem przeżyć, które pozwalają odpowiednio spojrzeć na to, co się w tej książce dzieje. Na relacje damsko-męskie i na wpływ wojennej traumy na ludzi. To nie jest pozycja dla nastolatek i na pewno nie ckliwy romans.

Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna
Główna bohaterka: Scarlett O'Hara 
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: XIX wiek
Ilość stron: 1136
Moja ocena: 5,5/6
 
Margaret Mitchell, Przeminęło z wiatrem, Wydawnictwo Albatros, 2015

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później