Po końcowych aktach Ciemnego lasu o czym pisać dalej? Ludzkość osiągnęła swój cel, między Trisolarianami a Ziemianami zapanował pokój, a przynajmniej rozejm, Trisolarianie już nie dybią na Ziemię. Jeśli myśleliście, że to już koniec tej historii, to autor wyprowadza nas z błędu i to diametralnie. Kontynuując: ludzkość zmieniła perspektywę i stosownie kierunki swojego rozwoju. 
 
Dziecko, jakim była ludzka cywilizacja, otworzyło drzwi swego domu i wyjrzało na zewnątrz. Głęboka ciemność nieskończonej nocy tak je przeraziła, że zadrżało i z powrotem zatrzasnęło drzwi.  
 
Strategia odstraszania wzorowana jest niewątpliwie na strategii realizowaną przez mocarstwa atomowe w czasie zimnej wojny. Autor pokazuje dylematy wiążące się z takim postępowaniem, jego wady i zalety. Jest to jednak tylko jedna z kolejnych “epok” w przyszłej historii ludzkości, według Cixina…

W kontraście z dość słabą, chaotyczną częścią drugą, trzecią część tej trylogii czytało mi się najlepiej i najbardziej mi się ona podobała. Koniec śmierci stanowi bowiem przeciwieństwo Ciemnego lasu pod względem konstrukcyjnym i koncepcyjnym. Ma formę konwencjonalnej powieści, bez żadnych udziwnień: akcja toczy się chronologicznie, wątek zasadniczo jest jeden, jest to wszystko spójne (nawet najbardziej odjechane pomysły), mamy też jedną bohaterkę, której losy przewijają się przez całą powieść. Ta jedna bohaterka ma też nawet jakąś osobowość, choć jest to osobowość raczej “wschodniego” typu (znowu kojarzyła mi się twórczość Murakamiego): jest raczej delikatną, spokojną osobą, o pokojowym nastawieniu, a nie przywódczynią czy wojowniczką. Nie ma w niej nic, co by ją wyróżniało. Nie podobał mi się taki pomysł na tę postać, bardzo moim zdaniem nacechowany uprzedzeniami, stereotypowym postrzeganiem kobiet, jako miękkich, wrażliwych, ale zarazem słabych, nie potrafiących podejmować trudnych decyzji, walczyć, kierujących się emocjami, etc. Efektem tego są tylko kłopoty, jak wynika z książki, a słowo “kłopoty” jest tu naprawdę eufemizmem na określenie tego, co się tam wydarza. Zasadniczo nie da się tej kobiety lubić, co zresztą jest cechą stałą wszystkich bohaterów Cixina.  

Czyta się Koniec śmierci dobrze także dlatego, że dużo się tu dzieje, oj dużo, a autor co i rusz serwuje nam dramatyczne zwroty akcji. Cixin, niczym George Martin w Grze o tron zaskakuje czytelnika - tok wydarzeń jest zgoła nieprzewidywalny, a niektóre z tych wydarzeń zmieniają sytuację o 180 stopni sprawiając, że to, o czym czytaliśmy przez tyle stron, nagle przestaje mieć znaczenie… Miałam nawet w trakcie lektury podobny moment, jak przy czytaniu Nawałnicy mieczy, kiedy rzuciłam po prostu książką w kąt… tu ludzkość ma tak kiepski moment, że książkę musiałam odłożyć, żeby odetchnąć. Ale Koniec śmierci i tu ma budowę klasycznych powieści, tudzież filmów akcji, wzorowaną na naszej mentalności: podświadomie nigdy nie wierzymy, że katastrofa się naprawdę wydarzy i wierzymy, że zawsze znajdzie się ktoś lub coś, co nas uratuje…

Jak w poprzednich częściach mamy tu sporo fizyki i technikaliów, opisy przeróżnych technicznych wynalazków i rozwiązań czasem dominują nad fabułą. Na szczęście tylko miejscami. Wreszcie mamy szczyptę dylematów moralnych na wielką skalę, typu: kto powinien decydować o losie ludzkości i jak sprawić, by ta decyzja nie była obarczona błędami poznawczymi. To jest dobre pytanie, zwłaszcza w kontekście takich strategii, jak odstraszanie. Wiadomo, że by groźba zadziałała, osoba, której się grozi musi wierzyć, że grożący spełni swoją groźbę… O sile oddziaływania groźby świadczy to, że nie trzeba jej spełniać. Czy ludzkość powinna ryzykować i rozwijać technologie pozwalające nam zdobywać kosmos, czy też zrezygnować z tego, w imię bezpieczeństwa? A czy możliwe jest zachowanie człowieczeństwa w kosmosie, czy też ktoś, kto przekracza granice naszej planety, staje się już zgoła inną istotą, która musi kierować się innymi wartościami? 

Koniec śmierci jest naprawdę świetnie zbalansowany pod względem akcji i fragmentów natury “objaśnieniowej” (gdzie autor udziela wyjaśnień odnośnie tego, co się działo, różnych pomysłów na rozwiązanie problemów, przed jakimi staje ludzkość, itp), a przy tym pełen rozmachu, pomysłów na kosmiczną skalę jak manipulowanie stałymi fizycznymi: prędkością światła, wymiarami, czasem.  Trzeba przyznać Cixinowi, że nie ograniczał swojej wyobraźni. Daleko to odchodzi od części pierwszej i kreuje przyszłość zgoła inną od tych obrazów, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Nasze ziemskie problemy, a nawet kłopoty z Trisolarianami pod koniec wydają się wręcz błahostką w kontekście tego, co czai się w kosmosie. Można się poczuć przytłoczonym, bo jeśli ogromny smutek wzbudza dewastacja naszej planety i potencjalne jej zniszczenie, to co dopiero powiedzieć, jeśli chodzi o cały Układ Słoneczny, a nawet Wszechświat. 

Niewątpliwie Trylogia o przyszłości Ziemi to kawał materiału do analizy. Dziwność tego cyklu najczęściej jest zwalana na “wschodnią mentalność”. Tak jest najłatwiej - czy jak coś jest chińskie to od razu musi być “dziwne”? Chińskość nie usprawiedliwia braków warsztatu Cixina - topornego stylu, braku psychologii postaci. Ale pewne elementy tej "wschodniości" bez wątpienia tu są. Sam fakt, że świat ratują głównie Chiny, a poczynania Zachodu przedstawiane są jako nieudolne. Żywienie do Cixina pretensji z tego tytułu byłoby nie fair, zważywszy, że Amerykanie w tego typu narracjach na ogół zapominają, że w ogóle jest jakaś reszta świata do uratowania… Gorzej, że Cixin cechy chińskiego społeczeństwa rozciąga na całą ludzkość, przez co fabuła, pozbawiona typowych między ludźmi tarć - staje się naciągana. Chiński pisarz zawsze rozważa pojawiające się problemy z perspektywy interesu całej Ziemi, wszystkich państw i ogółu ludzkości, podkreślając równość ludzi zwłaszcza w obliczu prawa do życia i śmierci. Nie pojawiają się tu jakieś międzynarodowe konflikty, czy partykularne interesy jednostek. Losy ogółu Ziemian, jako cywilizacji są w tej trylogii ważniejsze od losów pojedynczych bohaterów - ci ostatni służą tylko do wypełniania fabuły, łączenia wątków (w amerykańskim serialu Problem trzech ciał widać dokładne odwrotne podejście, tak typowe dla Zachodu: skupienie się na perypetiach jednostek, zamiast na problemie globalnym). W tym uwidacznia się wschodnia mentalność, gdzie zawsze kolektyw jest ważniejszy; wszelkie jednostkowe próby wyłamania się, są bez większych kłopotów gaszone. Nadal uważam, że jest to na bakier z ludzką mentalnością, choć być może, jeśli się nie pozabijamy, to w tej przyszłości wypracujemy sobie jakieś społeczeństwo globalne. Jednak zgadzam się z Chińczykami: jest logiczne, że skoro problem dotyczy całej ludzkości, to nie ma co się rozdrabniać nad losami pana X czy pani Y, a myśl, żeby w tej sytuacji ratować jakichś wybrańców jest odstręczająca.

Ciekawe jest, że  Cixin przestrzega przed osunięciem się w totalitaryzm, co jest - według niego - bardzo łatwe w sytuacjach kryzysowych (czyli wymagających podejmowania szybkich i stanowczych decyzji wielkiej wagi) 

Kosmos był jak krzywe lustro, które maksymalnie powiększało ciemną stronę ludzkości. (...) “Kiedy ludzie zagubią się w kosmosie, stworzenie totalitarnego ustroju zajmie im tylko pięć minut.” 

Chiński postęp technologiczny odbywa się w zaś warunkach akurat wręcz odwrotnych do postulowanego przez Cixina, tj. swobodnego przepływu idei.  

I to już koniec tej historii.

Metryczka:
Gatunek: powieść fantastyczna
Główni bohaterowie: wielu
Miejsce akcji: Ziemia/Układ Słoneczny
Czas akcji: przyszłość
Ilość stron: 835
Moja ocena: 5,5/6

Cixin Liu, Koniec śmierci, Wydawnictwo Rebis, 2022

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później