Wszyscy tak jeżdżą

Ok, w Dniu Grzeczności za Kierownicą czas otworzyć puszkę Pandory. Gdyż u nas jazda samochodem jest w topce najbardziej drażliwych, konfliktogennych tematów w przestrzeni publicznej. Z moich doświadczeń wynika, że u kierowców w takiej rozmowie, nawet u najbardziej rozsądnego człowieka włącza się tryb „atak” i opowiadanie o tych rowerzystach, co łamią przepisy i pieszych, łażących jak „święte krowy”. Więc wiedziałam, że ciśnienie mi przy tej lekturze niebezpiecznie podskoczy.

Józefiak sam jeździ po Polsce, rozmawia z kierowcami, w tym sprawcami wypadków, piratami drogowymi, ale także osobami poszkodowanymi. Autor pisze o mentalności polskich kierowców, „kulturze jazdy”. Czyli. Agresji. Łamaniu przepisów. Wierze w mit o jeździe „szybkiej, ale bezpiecznej”. Wiecznych wymówkach o złym stanie nawierzchni, drzewie, które stanęło na drodze, czy słońcu, które oślepiło. Idiomatycznemu już obwinianiu pieszych. Zaprzeczaniu faktom i statystykom. Na czele z tymi, że piesi są odpowiedzialni za circa 10% wypadków, a za resztę kierowcy, w tym zdecydowana większość – trzeźwi kierowcy. O tym, co jest zdecydowanie polską specyfiką, bo jeśli chodzi o statystykę wypadków, jesteśmy na szarym końcu w Europie. Patologii.


Tyle lat jeżdżę po mieście i nic się nie wydarzyło

Autor stosuje się do hitchcockowskiej zasady i już od pierwszych stron wypala z grubej rury. Przykłady wypadków przytoczone przez Józefiaka są drastyczne, skrajne. Jak to czytałam, to czułam, że krew odpływa mi z twarzy. A jak przeczytałam wypowiedzi sprawców, tudzież ich bliskich, to mi krew jeszcze bardziej odpłynęła. Brak jakiejkolwiek skruchy, w tym kompletny brak wyrzutów sumienia kierowców, którzy zabili na pasach… Martwią się tylko o siebie. Kłamią, mataczą, idą w zaparte, robią z rozmówcy debila. Tak jakby nic się nie stało, jakby nie zabili człowieka: zdarzyło się, przypadek, no pech (dla zabitego na pewno większy). I zresztą polskie sądy tego tak nie traktują, pokazując kolejny raz – fory dla kierowców. W innych krajach – dożywocie, u nas kilka latek max. I to w zawieszeniu. Ja rozumiem, że każdy stara się wyjść z opresji obronną ręką, ale no kurde, bez przesady! Usprawiedliwiać się mogę, jak zapomnę skasować biletu w tramwaju, a nie jak przez własną głupotę kogoś przejadę! Jak to można wyjaśnić? I to na mnie robi nawet większe wrażenie, niż zabójcy z premedytacją, bo w ich przypadku jest jasna sprawa. Ale co myśleć, kiedy okazuje się, że ludzie zostają zabójcami i są na tyle bezmyślni, żeby nie widzieć własnej winy, za to obwiniać wszystkich dookoła (na czele rzecz jasna z pieszymi, rowerzystami i „starymi babami”). I że takich ludzi wokół jest od groma. Bo przecież w Polsce prawie każdy jest kierowcą, a już zwłaszcza młodzi ludzie (mężczyźni w 99%), którym wydaje się, że są nieśmiertelni i że inni to tylko przeszkody, które trzeba im z drogi usunąć.

Życie samo dopisuje do tego kolejne rozdziały. Kilka dni temu w ms natknęłam się na wpis o tym, że na parkingu pod Biedronką kobieta przejechała 2-letnie dziecko, które wbiegło jej pod koła. I dalej w duchu, że “miejmy nadzieję, że nie poniesie ona żadnych konsekwencji, bo to przecież nie była jej wina, a biedna będzie i tak miała traumę do końca życia”. Przeczytałam to i własnym oczom nie wierzyłam. Zatem za spowodowanie śmierci zero konsekwencji? Prawo przewiduje przecież kary dla sprawców wypadków, nawet tych niezawinionych. Kiedy odważyłam się zaprotestować, oczywiście posypały się na mnie gromy: że oby mnie tak dziecko wpadło kiedyś pod koła, że to ja na pewno jestem tym pieszym, których się “choduje”, żeby się ładowali na jezdnię, że mam uraz i nienawidzę kierowców (jak czytam i słyszę takie wypowiedzi, to faktycznie…), że jestem debilem i trollem. Zgodnie pani kierowczyni została uniewinnniona przez internautów, a obwinieni rodzice dziecka, którzy go “nie upilnowali”. No bo jak to, kierowca ma mieć oczy dookoła głowy? Nie było ani jednego głosu, popierającego mnie w tej dyskusji, gdzie przecież chodziło mi głównie o rozsądek w obliczu takiej tragedii. Że jednak zginął człowiek, więc nie można tego tak po prostu zostawić, bez konsekwencji. Że skąd właściwie wiadomo, że ta pani była niewinna (bo autorka postu tak napisała? była tam? siedziała w głowie kierującej?) i co tak naprawdę się stało, gdzie byli rodzice, itp. Że kierowców, niezależnie w jakiej sytuacji obowiązuje zasada ograniczonego zaufania i że to oni muszą uważać bardziej. I że może ocenę tego wszystkiego należy zostawić odpowiednim organom, a nie wyrokować na podstawie jednego postu w necie. Nie wspominam już o jakimkolwiek współczuciu w stosunku do ofiary i jego rodziców, których trauma z pewnością jest o wiele większa, niż kierowczyni. Właśnie to było najbardziej przerażające: łatwość, z jaką całą odpowiedzialność zrzucono na ofiarę. I to w kraju, gdzie przecież mamy dzieciocentryzm, gdzie powiedzenie czegoś negatywnego na temat dzieci skutkuje także złością i agresją. Tu jednak okazuje się, że nasz autoholizm przebija nawet dziecioholizm. Samochód ważniejszy od człowieka (zwłaszcza obcego). I znowu poczułam tę bezsilność, kiedy się jest w mniejszości i nic właściwie nie znaczy. 

Czemu tysiące śmierci na drogach nie robi na nas wrażenia? 

Ofiary muszą być. Nie można się tak przejmować, bo inaczej "człowiek by z domu bał się wyjść", prawda? I ta śmierć na drodze zawsze dotyczy kogoś innego... Kierowcy w naszym kraju mogą czuć się w dużej mierze bezkarni, bo stoi za nimi „prawo zwyczajowe”, prawo większości i „specyficznie polskie uwarunkowania”. Taki mamy klimat. Jak jest wypadek nie z udziałem pieszego, to też zawsze wina leży gdzie indziej, niż po stronie kierowcy: a bo drzewo, bo słup, barierka lub jej brak, znaki źle ustawione, itp. I kolejny krzyż przy drodze. Zresztą, wypadki to skrajność, ale pokażcie mi kierowcą, który nie przekracza prędkości? Więc nie, nawet nie można powiedzieć, że to patologia, bo patologia oznacza istnienie jakiejś normy, a w Polsce „wszyscy tak jeżdżą”. W mentalności polskich kierowców jest zakodowane, że przepisów się przestrzega tylko, jak pilnują. Jak ktoś patrzy. Jak nie patrzy to hulaj dusza piekła nie ma.  Czemu tak jest? Do innych rzeczy też tak podchodzimy? Tu autor powołuje się na opinie psychologów i socjologów, i okazuje się, że wytłumaczenie jest w gruncie rzeczy to samo, co zawsze… 

Autor nie powtarza książki Żakowskiej, idzie swoją drogą, a znalazłam u niego nawet to, czego mi w Autoholizmie brakowało: kwestii poczucia wyższości i egoizmu polskich kierowców, czujących się lepszymi od pieszych, zamkniętych w blaszanej puszce, za szybą. Byłam zszokowana, widząc w tym reportażu wręcz moje własne słowa - czyli nie tylko ja tak myślę, jednak nie zwariowałam?

Jest jakieś poczucie krzywdy w tych opowieściach o gnębieniu kierowców, w tych nawoływaniach do „złotego środka”, do tego, żeby broń Boże nie faworyzować pieszych. Grupa społeczna, której od trzydziestu lat podlizują się wszystkie kolejne rządy, która dostawała niemal wszystko, co chciała: inwestycje, drogi, niskie kary - drze szaty na najmniejszą próbę normalizacji stosunków. Odbieranie przywileju traktuje jak represje. Przypomina to płacz białych mężczyzn z klasy średniej w USA, którzy pomstują na tak uprzywilejowane grupy, jak czarnoskórzy, kobiety czy geje. Ideologia antysamochodowa będzie więc bliską krewniaczką ideologii gender czy ideologii woke - narzędziem dyscyplinującym „normalnych" obywateli, w większości kierowców płci męskiej, a dającej niesprawiedliwe przywileje kolejnej roszczeniowej grupie, w tym wypadku pieszym.
Jest w końcu w tej historii o pieszych beztrosko rzucających się pod koła próba przerzucenia winy (...) Ciągłe pouczanie pieszych, jak mają uważać, żeby nie paść ofiarą piratów drogowych, przypomina upominanie kobiet, jak powinny się ubierać, by przypadkiem nie sprowokować molestowania czy gwałtu.

Boże, TAK, TAK BARDZO TAK!

Specyficznie polskie uwarunkowania, nie pozwalające na przeniesienie na rodzimy grunt przepisów działających w innych europejskich krajach

Polska stała się krajem samochodów z konieczności, wskutek wykończenia transportu publicznego. Jest dokładnie tak: uczymy ich [młodych ludzi], że transport publiczny nie działa. Kiedy przeprowadzą się do miast, nie przesiądą się do tramwajów i autobusów (ci, którzy urodzili się w mieście, ale byli od małego wożeni autem, też zbiorkomu nie uznają). Myślę sobie, że poza względami praktycznymi, które zmuszają Polaków do korzystania z auta, w centrum tego naszego zamiłowania do aut leży wolność. Ten też argument jest podnoszony od razu przy wszelkich dyskusjach dotyczących jakichkolwiek ograniczeń ruchu samochodowego (np. dot. miast 15-minutowych), pociągających błyskawicznie lamenty uciemiężonych kierowców: a co z naszą wolnością? chcecie nas pozamykać! Mam auto – mogę wsiąść i pojechać gdzie chcę. Polak przecież musi być wolny. I macha szabelką. Polak w samochodzie to nowy pan na zagrodzie – ukułam hasło. Jakby tak jeszcze poskrobać, to pod tą wolnością często kryje się wygoda – bo samochód po prostu jest wygodny. Jasne, że lepiej wsiąść do auta i być w pracy w 10 minut, niż telepać się 40 minut autobusem, o czekaniu na przystankach nie wspomnę. Skoro zbiorkom działa, jak działa. A już jak jeszcze są dzieci, które też trzeba wszędzie wozić… I tej wygody też bronimy jak niepodległości, niepomni ceny, jaką za nią płacimy. Nieważne, że korki, smród, wypadki, itd., znajdzie się na to milion argumentów „za”. Wspomnijmy tu awanturę o strefy czystego transportu, którą, jak się słuchało argumentów kierowców, to wrażenie było, że dotyczy to WSZYSTKICH samochodów, a nie tylko smrodzących rzęchów, a po drugie, jakby w mieście stołecznym czy Krakowie nie było komunikacji publicznej (to co, mamy rowerem teraz jeździć?). Serio człowieku, ważniejsza jest dla ciebie twoja wygoda/lenistwo, niż twoje (i innych) zdrowie i życie? No i dla Polaka tak - ważniejsza jest wygoda. Po prostu mamy swoje potrzeby. Poglądy aktywistów prosamochodowych są jak te denialistów klimatycznych – z nauką, ani faktami nie mają nic wspólnego, bo ich osią jest ideologia. A kolejne rządy się przed tym uginają, bo wiadomo - kierowcy to ogromny elektorat. To samo z parkingami - kiedy usiłowałam rozeznać się w postulatach kandydatów do najbliższych wyborów samorządowych, skonstatowałam ze złością, że prawie każdy, niezależnie od opcji obiecuje nowe parkingi na osiedlu. Gdzie, ja się pytam? Całe osiedle jest już zastawione. Zabetonowany zostanie kolejny trawnik? A co z działaniami na rzecz ograniczania skutków katastrofy klimatycznej? Dbaniu o zieleń, odbetonowywaniu tego, co zostało zabetonowane? Tego jakoś nikt nie postuluje. 

Teoretycznie też płacę podatki, więc powinnam mieć takie samo prawo do użytkowania przestrzeni, ale nie mam. Okazuje się, że nawet podatki płacone przez zmotoryzowanych jakieś takie „lepsze”, ważą więcej, niż te płacone przez użytkowników zbiorkomu (w domyśle biednych). Miasta (i wsie już też) budowane są pod samochody, według dawno zdezaktualizowanych koncepcji, nie uwzględniające w ogóle potrzeb pieszych i komfortu życia – brak chodników (lub dziurawe chodniki), oświetlenia, przejść dla pieszych, za to ulice coraz szersze, co zachęca do szarżowania; jak w ogóle przez osiedle może iść czteropasmówka, zastanawiałam się przy lekturze? W ostatnich latach coś drgnęło w tym względzie, ale to jeszcze są bardzo słabe "jaskółki" - zderzające się oczywiście od razu z niezadowoleniem kierowców. Np. czytałam niedawno o planie zwężenia Alei Jerozolimskich, na co od razu odezwały się głowy, że "będą większe korki". Kiedy odpisałam, że "wręcz przeciwnie" (powołując się na doświadczenia planistów - o których też jest mowa w tym reportażu), odpowiedź była, że "może to dobry pomysł, ale nie tam gdzie jeżdżę". ? Skoro pomysł oceniasz jako "dobry", to czemu nie chcesz, żeby był wdrożony tam, gdzie ty korzystasz? To jest nielogiczne. I bywa tak – jak pisze Józefiak, że nie ma autobusu, bo nie chcą go… mieszkańcy. Oczywiście ci, którzy mają samochód i autobusu nie potrzebują. Przeszkadzają nawet buspasy albo wręcz same autobusy, na które zrzucana jest wina za korki w mieście - i to przez władze miasta... (historia autentyczna, usłyszana z ust kierowcy autobusu w moim mieście). U Józefiaka poczytamy zresztą więcej o jedynym (do tej pory) mieście w Polsce, które idzie pod prąd tej samochodozie, czyli o Jaworznie.  

Piesi wbiegają

Jeszcze innym powodem takiego stanu rzeczy jest to, że wiecznie nam się gdzieś spieszy, nawet jak się nie spieszy. Tak jak z kolejką w sklepie: dyszymy innym w kark, psioczymy, że trzeba czekać, jakby te kilka minut miało nas zbawić. Nie potrafimy wrzucić na luz. To chyba część większego problemu, jakim jest kultura pośpiechu, pracoholizmu, ciągłego „cośrobienia”, presji bycia „aktywnym”, robienia kilku rzeczy naraz. Na przykład korzystania z telefonu w trakcie jazdy. W książce Zdrowy umysł w sieci algorytmów (akurat o SI, a nie o kierowcach) autor sporo pisze, ile wypadków spowodowanych jest właśnie przez korzystanie z telefonu i dekoncentrację tym spowodowaną. U nas jakoś o tym cicho. Tylko pieszych się poucza, że mają nie chodzić z nosem w telefonie. I kolejne akcje… Józefiak przytacza raport NIK, stwierdzający iż „piesi w sposób nieproporcjonalnie wysoki do zagrożenia, które powodują, byli objęci działaniami represyjnymi Policji”. Bo piesi w Polsce są traktowani jak idioci, włażący bezmyślnie pod koła. Jak zwierzęta! I dlatego trzeba ich pilnować i mówić im, co dla nich dobre (za to ograniczenia kierowców są zamachem na ich wolność…). Te notoryczne pogardliwe wypowiedzi kierowców o pieszych. Prawo prawem, a sprawiedliwość jest po stronie kierowców, gdyż obowiązuje prawo dżungli - pierwszeństwo ma szybszy i większy: co z tego, że pieszy ma pierwszeństwo, skoro w starciu z samochodem nie ma szans. I mówią tak nawet policjanci. Gdyż oni też zakażeni są autoholizmem - jak zauważa Żakowska. 

Trudna to lektura. Frustrująca. Ja musiałam sobie robić przerwy w czytaniu, żeby się uspokoić, zwłaszcza czytając wypowiedzi „niewinnych sprawców wypadków”. Prawdę mówiąc nie było to nic, czego bym nie wiedziała, ale i tak niektóre rzeczy nadal mnie szokują. Przede wszystkim stawianie samochodu przed człowiekiem i tak lekkie podejście do tragedii na drodze - traktowanie ich jako koniecznych "skutków ubocznych" naszego stylu życia. Zapewne ta książka kierowców wk……wi tak samo jak mnie, i zapewne z innych powodów. Tych, o których napisałam powyżej. „Autor stronniczy’. Czyżby? Bo nie stoi po stronie kierowców? A sam też jest kierowcą i przyznaje, że też łamie przepisy. Mimo to potrafi spojrzeć na to z boku i pokazać absurdalność argumentacji samochodozy. A na to stać niewielu. I to też nie jest tak, że Józefiak neguje racjonalne argumenty np. brak alternatywy dla transportu indywidualnego. Jak dla mnie świadczy to o obiektywności. W Polsce, będąc kierowcą, naprawdę trzeba mieć samoświadomość level high, żeby to wszystko przyjąć na klatę. Ja mam względny „komfort” patrzenia na to z perspektywy obserwatora (tego znienawidzonego pieszego, co to włazi pod koła), aczkolwiek co to za „komfort” jak z dnia na dzień coraz bardziej boję się, że pewnego dnia zginę pod kołami. Bo aut z dnia na dzień coraz więcej (zgodnie ze statystykami, praktycznie każdy dorosły Polak ma samochód), a przepisy nie są egzekwowane. Nie widać też szerszego zrozumienia tego, że samochodoza jest szkodliwa dla nas wszystkich, a miasto z mniejszym ruchem kołowym jest po prostu miejscem z lepszą jakością życia. 

Nie mam optymistycznych wniosków z tej lektury (i obserwacji rzeczywistości). Trzeba po prostu z pokorą przyjąć, że jako osoba niezmotoryzowana jestem w Polsce kimś gorszym i w mniejszości i muszę sama dbać o siebie, bo nie ma co się kopać z koniem.

Metryczka:
Gatunek: reportaż
Główny temat: jazda samochodem w Polsce
Miejsce akcji: Polska
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 392
Moja ocena: 5,5/6
 
Bartosz Józefiak, Wszyscy tak jeżdżą, Wydawnictwo Czarne, 2023

Polecam inne publikacje na ten temat: Nie zdążę, Autoholizm, Betonoza, Walka o ulice, Recepta na lepszy klimat

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później