To chyba jest jedyny film, na który ostatnimi czasy autentycznie czekałam, no a się naczekałam, bo premiera była odkładana od zeszłego roku. Wbić się na sens do IMAXA też nie było lekko, oj nie było. Czy warto było? Oj tak (poza brakiem zatyczek do uszu) - już dawno nie widziałam tak dobrego filmu, który by mnie pochłonął, wzbudził emocje, wbił w fotel. Nakręcony z rozmachem, z cudną muzyką (nic dziwnego, Hans Zimmer), oszałamiającymi kostiumami. Robi to wrażenie. Takie mam poczucie, że tego typu ekranizacje już są na wymarciu, zwłaszcza jak jeszcze do gry wchodzi sztuczna inteligencja. Tak, Diuna 2 to przede wszystkim film akcji z wydestylowanym wątkiem walki o kontrolę nad planetą Arrakis. Dlatego mamy tu widowiskowe sceny walk, panoramiczne ujęcia Arrakis z lotu ptaka, czy jazdy na czerwiach (na te sceny czekałam i się nie zawiodłam, aczkolwiek zastanawiałam się nad logistyką scen zbiorowych, wciągania na czerwie tych wszystkich ludzi, w tym lady Jessici w lektyce…). Próżno tu natomiast szukać wyrafinowanych dialogów, czy niuansów politycznych, takich jak w książce. Najlepszy dialog to ten, w którym Paul stwierdza, że w tej walce strach jest wszystkim, co mają. Eksponowany jest oczywiście motyw mesjański z ukazaniem, jak religia działa na ludzi - i to jest bardzo mocny moment filmu. Choć co prawda nie tylko religia, ale każdy charyzmatyczny przywódca - z tym że przywódca świecki ma tylko swoje życie, natomiast religijny może oddziaływać na ludzi przez wiele wieków. I na ogół nie prowadzi to do niczego dobrego, z czego zdaje sobie sprawę Paul. Generalnie cała historia z książki jest mocno uproszczona (i skondensowana w czasie), co jest zrozumiałym zabiegiem i wychodzi ekranizacji na dobre, gdyż nawet osoby, które nie czytały książki nie powinny mieć problemu ze zrozumieniem o co tu chodzi (pod tym względem moim zdaniem część druga wypada lepiej, niż pierwsza). Trochę w tej widowiskowości traci jednak psychologia postaci, zwłaszcza, że bohaterów jest wielu, ale są oni jakby skondensowani do takich postaci-ikon. Tylko Paul ma jakiekolwiek dylematy (jednak w porównaniu z procesem, jaki ten bohater przechodzi w książce, w filmie to są ledwie odpryski) - co ciekawe, postać Paula Atrydy wcale nie jest jakoś szczególnie dominująca na tle innych (czy mało mi było Timothee’go? Tak! co nie zmienia faktu, że jest on dla mnie Paulem Atrydą idealnym), Chania też wydaje się dość jednowymiarowa (i ciągle o coś wkurzona). Bardzo podobał mi się Austin Butler jako Feyd-Rautha, psychopatyczny antagonista Paula. 

Wyszłam z kina zachwycona i dlatego zrobiło mi się autentycznie przykro, kiedy przeczytałam recenzję, oskarżającą Diunę o przywłaszczenie kulturowe i wygładzenie tej historii pod zachodniego widza. Tak, to prawda, że Herbert inspirował się kulturą arabską pokazując Fremenów. Jest w książce ten wątek polityczny, związany z walką plemion arabskich o uwolnienie od białego kolonializmu. Przyprawa porównywana jest do ropy naftowej… Ale w dzisiejszych czasach kojarzy się to jednoznacznie źle, więc trudno byłoby to gloryfikować. Jest też kwestia trwającej wojny na Bliskim Wschodzie, co też bardzo do Diuny “pasuje”, z tym, że oczywiście twórcy filmu przecież nie antycypowali obecnej sytuacji politycznej. Wreszcie - czy naprawdę polityka musi być wszędzie, nawet w filmie fantastycznym? Czy kiedy idę do kina, żeby trochę się oderwać od tego syfu, który nas otacza, to też muszę być tym atakowana? No ludzie, dajcie spokój. Mimo wszystko hasło o głowicach atomowych, które mogłyby wysadzić całą planetę nie brzmi dziś zbyt dobrze, więc może pozostańmy przy wersji, że jest to fantastyka, a nie metafora rzeczywistości? 

Jeśli miałabym się do Diuny przyczepić to do tego, co skonstatowałam ze zdumieniem podczas seansu - że z filmu wycięto cały wątek ekologiczny. Na który czekałam - dodam. Przecież w walce o Arrakis nie chodzi tylko o władzę, ale i o to, by planetę przywrócić do życia. Ważną postacią powieści jest ekolog, który uczy Fremenów jak wykorzystywać wodę i dbać o biosferę. Jak powszechnie wiadomo Diuna Herberta jest również manifestem ekologicznym. I tego w filmie w ogóle nie ma. W czasach katastrofy klimatycznej. Co więcej, nawet recenzenci (włącznie z tym, zarzucającym filmowi niezgodność z książką), nie zwracają na to uwagi - z wszystkich recenzji, jakie czytałam, tylko Zwierz Popkulturalny o tym wspomniał. I tu przypomniał mi się post dziennikarza_od_klimatu, oskarżający Hollywood, że w ogóle nie zajmuje się ekologią. A przecież ma ogromne możliwości, by w ten sposób podnosić świadomość ludzi w tym względzie. Zmarnowane możliwości. No i oglądając Diunę 2 widzę, jak bardzo to jest prawdziwe - przecież tu nawet nie trzeba było niczego dorabiać, bo ten wątek ekologiczny tam jest. Bez tego wątku mimo wszystko Diuna pozostaje kolejną klasyczną opowieścią o walce o władzę, a pustynna planeta polem, gdzie można bezkarnie odpalić atomówki - a gdyby ten wątek był, też oskarżenia o polityczną niewrażliwość, nie miałyby aż takiej racji bytu. Po co doszukiwać się drugiego dna, skoro dziurę w tym filmie widać jak na dłoni. Ale katastrofa klimatyczna to nie jest problem bogatych?

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później