Sadik - Khan, była szefowa ds. transportu w Nowym Jorku opisuje szereg przemian, jakie zostały wprowadzone w tym mieście po to, by uczynić je bezpieczniejszym i bardziej przyjaznym dla ludzi. Wchodziło w grę budowanie ścieżek rowerowych, przebudowa ulic, zakładanie sieci rowerów miejskich. Nade wszystko Khan pokazuje, że miasto powinno być budowane z myślą o wszystkich, a zatem także pieszych i rowerzystach, a nie tylko samochodach. Tymczasem w XX wieku kompletnie o tym zapomniano, miasta stały się samochodocentryczne; co więcej uznano, że to jest coś zupełnie normalnego. Okazuje się, że nie tylko w Polsce jest to obowiązujący dogmat, w innych krajach jest podobnie. Widzimy, jak rozbudowywane są drogi (a korki wcale nie znikają) i parkingi, a przestrzeń dla innych uczestników ruchu jest ograniczana lub planowana źle. Pieszym rzucane są kłody pod nogi - i to czasem dosłownie. Sadik-Khan pisze:

Przez sto lat pracy inżynierów utrwalił się pogląd, że transport równa się samochód, a piesi, rowerzyści i pasażerowie komunikacji zbiorowej, to wrogowie tego porządku. Nie zawsze tak było. Jaki pisze historyk Peter Norton, do tego stanu rzeczy przyczyniły się wysiłki wielu ludzi. (...) Społeczeństwo chciało ograniczeń prędkości. Ale branża motoryzacyjna widziała to inaczej - piesi byli sami sobie winni. Obrońcy prywatnych aut ukuli termin “przechodzenie w miejscu niedozwolonym” i organizowali kampanie na rzecz bezpieczeństwa. (...) piesi powinni wziąć odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo i trzymać się z dala od jezdni.

Skąd ja to znam, jakbym słyszała argumentację polskich kierowców…(w tym momencie, słysząc podobne słowa z ust kolegów-kierowców stają mi przed oczyma chodniki zastawione/zatarasowane samochodami). Rowerzysta to zakała ruchu drogowego, a pieszy sam jest sobie winien, jeśli zginie pod kołami, bo "ulice są dla samochodów". Transport publiczny - przecież nim jeżdżą tylko biedacy. A rowerami - dziwacy. No i wisienka na torcie:  "nie jesteśmy Amsterdamem". Kilka lat temu jeździłam do pracy rowerem, co wywoływało nieomal sensację. Nie było dnia, żeby ktoś mnie nie zapytał, czy przyjechałam rowerem. Dziś, minęły 3 lata (w międzyczasie była pandemia i praca zdalna), rowerem do pracy nie jeżdżę, a nadal dyżurnym pytaniem (doprowadzającym mnie już do szału) jest, czy “dalej jeżdżę rowerem”....

Problem leży w źle zaprojektowanych ulicach. Zamiast przebudować ulice tak, żeby ludzie mogli korzystać z nich bez strachu, drogowcy wybierają inną strategię - każą ludziom dopasować się do ulicy, ale samej jezdni nie tykają. (...) nie ma lepszego symbolu tej uległości wobec samochodów, niż kładki dla pieszych.

W moim mieście mogę znaleźć na to szereg przykładów: centrum miasta, szlak komunikacyjny, pod którym codziennie przemieszczają się setki ludzi, bo prowadzi na przystanki autobusowe, tymczasem na pewnym odcinku “zapomniano” na nim o chodniku. Jest ulica, jest parking, jest nawet przejście dla pieszych, tyle że to przejście prowadzi na parking właśnie… skutek jest taki, że ludzie chodzą jezdnią, bo po prostu nie mają innej możliwości przejścia tamtędy. Jest też sporo miejsc, gdzie pieszych zmusza się do chodzenia okrężną trasą, zamiast tą najkrótszą. Mnie bardzo denerwują takie nieprzemyślane i niedostosowane do potrzeb ludzi rozwiązania. Osobiście uważam, że to jest po prostu brak szacunku dla pieszych.

A propos przechodzenia przez jezdnię, mogę również podać szereg przykładów na zjawisko, o którym pisze Khan. Nie dalej jak kilka dni temu o mało co nie wjechał we mnie pan na skuterku - na ulicy koło mojego miejsca pracy, gdzie jest bardzo mały ruch, nic akurat nie jechało, pan widział mnie z daleka i mógł spokojnie mnie ominąć. Ale nie, prawie we mnie wjechał, po czym argumentował (ze złośliwym uśmieszkiem), że “przecież tu nie ma przejścia”. Problem w tym, że na tej ulicy po prostu nie ma pasów, w żadnym miejscu, więc chyba musiałabym przefrunąć, żeby przedostać się na drugą stronę… Co nie przeszkadzało panu udowadniać mi czegoś, nie wiem czego - zapewne tego, że jestem tylko pieszym, a więc niepełnoprawnym uczestnikiem ruchu, którego na ulicy nie powinno być. I że on, nawet na skuterku, ma ode mnie więcej praw.

Przyjęliśmy zatem do wiadomości, że ulice są niebezpieczne, ale zamiast robić coś, by poprawić bezpieczeństwo, uznajemy, że “tak ma być” i wyganiamy z nich ludzi. To tak, jakby kobiety zamknąć w domach, bo świat jest dla nich niebezpieczny (choć de facto w tej kwestii panuje właśnie takie podejście). Zamiast więc zrobić coś, by przejście było bezpieczniejsze - jest ono likwidowane, a pieszym każe się nadkładać drogi - to również przykład z mojego podwórka. Ewidentnie pokazuje to, kto w ruchu ulicznym się liczy, a kto nie.

Jeśli władze miast rzeczywiście są przekonane, że ulice są tak niebezpieczne i trzeba zmuszać rowerzystów do noszenia zbroi*, to powinny od razu zabrać się za przebudowę ulic tak, żeby stały się bezpieczniejsze. Wtedy ludzie w ogóle nie będą potrzebować ochrony. Bo w innym wypadku urzędnicy powinni też wprowadzić i egzekwować obowiązek noszenia kasków przez pieszych. 
Ludzie nie powinni czuć się na ulicach bezbronni, nie powinni bać się przejść przez jezdnię, przyciskać guzików, ani wymachiwać flagą.

Co roku na drogach giną tysiące ludzi, ale nikt się tym nie przejmuje, nikt nie alarmuje, nie wprowadza lockdownów i ograniczeń, etc. Właściwie dlaczego uznaliśmy, że ważne są tylko samochody? W wielu miejscach na świecie ten trend jest teraz odwracany, ale okazuje się, że wcale nie jest to takie proste, bo mentalnie już przywykliśmy do samochodozy. Komu mogą przeszkadzać ścieżki rowerowe? Okazuje się, że mogą - Nowy Jork musiał zmagać się z wieloma protestami, często zupełnie absurdalnymi, przeprowadzając swoje zmiany. Autorkę nazywano fanatyczką rowerów. Ale okazało się, że można, a Sadik-Khan pokazuje dane i logiczne argumenty na poparcie tego, że jej polityka działa. Fakt, że fragmentami książka może nużyć, bo dużo tu “twardych danych”. Ale trudno nie zgodzić się z narracją Khan, jak się obserwuje co dzieje się na ulicach, jak zachowują się kierowcy, a jak planiści… Dziś jeszcze pewnie należałoby dołączyć rozdział o hulajnogach, które stały się kolejną przeszkodą dla pieszych (i rowerzystów też). Włodarze polskich miast powinni brać przykład z Nowego Jorku (ale pewnie tej książki nie przeczytają).

Metryczka:
Gatunek: reportaż
Główny bohater: Nowy Jork
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 368
Moja ocena: 5/6

Janette Sadik-Khan, Seth Solomonow, Walka o ulice. Jak odzyskać miasto dla ludzi, Wydawnictwo Wysoki Zamek, 2017

*mowa o postulatach, by rowerzyści obowiązkowo jeździli w kaskach, które to postulaty Khan również obala jako pozbawione sensu

Komentarze

  1. Jestem "fanatyczką rowerów" ;) do pracy jeżdżę rowerem przez okrągły rok, nie mam nawet prawa jazdy. I w swoim niedużym mieście obserwuję dokładnie te same zjawiska, które opisuje autorka. Ścieżek rowerowych do niedawna jak na lekarstwo, a kiedy się już pojawiły (otwierane z pompą i opisywane entuzjastycznie w lokalnej prasie), to do szału mnie doprowadzają wysokie krawężniki, które położono w zasadzie w każdym miejscu, gdzie ścieżka krzyżuje się z jezdnią lub wyjazdem z bramy. W niektórych wypadkach nie da się przejechać, trzeba schodzić z roweru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masakra. Krawężniki na ścieżkach rowerowych to podstawowy "błąd w sztuce" jeśli chodzi o budowę ścieżek rowerowych...nie wiem, jak można tego nie wiedzieć. Bardzo to frustrujące wszystko jest.

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później