W poszukiwaniu Matki Drzew

Suzanne Simard jest kanadyjską biolożką, ekolożką, która dokonała przełomowych odkryć w swojej dziedzinie - udowodniła, że aby las dobrze rósł potrzebna jest kooperacja drzew i innych roślin. Są one połączone ze sobą podziemną siecią w ramach której przekazują sobie składniki odżywcze. Co więcej, dbają o siebie i komunikują się na swój sposób. Tworzą inteligentny system. Koncepcja ta stoi w sprzeczności z "dogmatem", którego długo trzymali się leśnicy (i wielu nadal go wyznaje) o konkurencji gatunków - także drzew. Jako młoda dziewczyna Simard sama zaczynała pracę w firmie zajmującej się wycinką, jednak potem całe życie spędziła na próbach przekonania władz, że rabunkowy wyrąb (którego dokonuje się przecież na całym świecie, nie tylko w Kanadzie) jest w dłuższej perspektywie nieopłacalny. Nie wspominając oczywiście o konsekwencjach dla całego środowiska. W czasach katastrofy klimatycznej jest to tym istotniejsze, drzewa pełnią szereg istotnych funkcji w swoim otoczeniu.  


Pamiętam, jak kiedyś jakaś blogerka napisała “drzewa przecież są martwe” - i oczywiście zrozumiałam, że to był taki skrót myślowy, że wcale nie miała faktycznie na myśli tego, że drzewa są martwe, tylko pewnie to, że się nie poruszają - ale pamiętam, jak bardzo mnie to uderzyło. W sumie sama nie wiem, co mogła mieć na myśli, bo sam koncept jest dla mnie tak absurdalny. Jak coś, co rośnie, wypuszcza liście, owocuje, oddycha - może być “martwe”? A jednak pewnie jest wielu ludzi, którzy faktycznie tak myślą: drzewa są tylko zawalidrogą. Zastanawiam się, dlaczego ludziom tak trudno jest przyjąć do wiadomości, że inne żywe istoty także czują, porozumiewają się - wprawdzie na swój sposób, którego my ludzie nie rozumiemy - ale jednak. To, że jakiś gatunek zachowuje się inaczej, niż człowiek nie znaczy, że jest “głupi”, albo “gorszy”. Dla mnie to jest oczywiste i nie ma w tym nic kontrowersyjnego. Jednak wielu ludzi, w tym naukowców, odbiera to jak prawdziwą herezję. Jaka "inteligencja", to przecież tylko procesy fizjologiczne. No, ale jakby się zastanowić, to nasze myśli, czy emocje też przecież są skutkiem zachodzących procesów fizjologicznych, działaniu hormonów i impulsów nerwowych! Zapewne chodzi tu o to, że przyznanie tego zaprzeczałoby owemu poczuciu wyjątkowości i wyższości, które mamy w stosunku do innych gatunków.  Niestety cała nasza zachodnia cywilizacja zbudowana jest na negowaniu przyrody, na walce z nią, a nie koegzystencji. Stoi to oczywiście u podstaw rabunkowej eksploatacji całej planety - w swojej pysze przyznaliśmy sobie prawo do zabijania i niszczenia, no bo przecież nikt nam tego nie broni. Także nasze podejście naukowe jest skonstruowane tak, by wszystko raczej analizować, dzielić i rozpatrywać jako odrębne elementy - co w odniesieniu do biologii zupełnie się nie sprawdza. Simard zwraca uwagę na to, że rdzenne ludy miały zupełnie inne podejście do przyrody - intuicyjnie wiedziały to, co teraz biologowie “odkrywają” i potrafiły żyć tak, aby brać z przyrody tylko tyle, ile niezbędne i pozwalać jej na odradzanie się.

Czytając tę książkę nie mogłam oprzeć się myśli o tym, gdzie jest owa “otwartość umysłu” naukowców - gdyż na koncepcje Kanadyjki w ogóle otwarci nie byli. Simard w swojej książce, opisuje jak musiała walczyć o uznanie swojej teorii z tymi, którzy starali się ją za wszelką cenę podważyć, gdyż raz że nie zgadzała się ona ze starymi dogmatami, a dwa z polityką władz odnośnie wyrębu lasów, nastawioną na maksymalizację zysków. Nie pomagało oczywiście to, że była kobietą, i to młodą kobietą. Okazuje się, że jeśli koncepcja nie pasuje do zakorzenionych dogmatów, wymaga zmiany myślenia, albo nie daj bóg skutkowałaby zmniejszeniem napływu pieniążków, to robi się wszystko, by ją zdyskredytować. Ludzkie, ale od naukowców wymagałabym jednak więcej…

W poszukiwaniu Matki Drzew to pozycja, w której autorka pisze tyleż o swojej pracy, co o swoim życiu - jest to także jej biografia. Aczkolwiek trochę za mało było tu dla mnie “ognia” - cała opowieść jest bardzo stonowana, podczas gdy ja za każdym razem, kiedy myślę o tym (i widzę), co człowiek robi przyrodzie - czuję ogromny gniew. Przyznaję, że szczegółowe opisy eksperymentów przyrodniczych robionych przez Simard trochę mnie nużyły, poza tym Simard oczywiście nie jest literatką, więc trzeba jej wybaczyć niedostatki stylu. To nie zmienia faktu, że jako całość - i zwłaszcza dla biologów, botaników - to książka jest bardzo interesująca. Praca Simard to kolejny głos za bioróżnorodnością, o której sporo się ostatnio mówi. Za tym, że w przyrodzie każdy gatunek jest ważny i że naruszenie delikatnej sieci powiązań może mieć szkodliwe skutki dla całego ekosystemu. Wydaje mi się, że właśnie Suzanne Simard była pierwowzorem jednej z bohaterek Listowieści Richarda Powersa. 

Metryczka:
Gatunek: popularnonaukowa/biografia
Główny bohater: drzewa
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 440
Moja ocena: 5/6

Suzanne Simard, W poszukiwaniu Matki Drzew. Dowody na inteligencję lasu, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2021


Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później