Dzikie wybrzeże
W zeszłym roku zasadzałam się na Dzikie wybrzeże Johna Gimlette, ale zamiast niego w moje ręce trafił tegoż autora Teatr ryb. Okazał się rewelacyjny. W Dzikim wybrzeżu angielski dziennikarz odwiedza inną krainę, cechującą się trudnymi warunkami do życia - tym razem nie ze względu na zimno, ale na panujący tam tropikalny klimat. Gujana, a ściśle rzecz biorąc trzy państewka leżące na wschodnim wybrzeżu Ameryki Południowej, sąsiadujące od południa z Brazylią. Państewka, będące niegdyś kolonialnymi posiadłościami różnych europejskich państw (przechodzącymi z rąk do rąk), a dziś nieomal zapomniane, z trudem przez wielu lokalizowane na mapie. Podobno kanał Discovery kiedyś umiejscowił Gujanę w Afryce; sama też zresztą nie miałam dokładnej orientacji gdzie toto leży, choć geografię świata znam dość dobrze. To jedne z najmniej poznanych i najbardziej niedostępnych terenów na mapie świata.
Gujana żąda straszliwej ceny za swoją urodę i niechętnie dzieli się swoim bogactwem.
Gujana żąda straszliwej ceny za swoją urodę i niechętnie dzieli się swoim bogactwem.
Gujana jest państwem niepodległym, słynącym głównie z masakry sekty Świątynia Ludu w Johnestown. Surinam to była kolonia holenderska kiedyś pławiąca się w guldenach i boksycie, po uniezależnieniu się od Holandii popadająca w chaos i biedę. To właśnie za te terytoria Holendrzy przehandlowali Nowy Amsterdam (czyli obecny Nowy Jork). Podobno w nocy Surinam emituje tak mało światła, że jest niewidoczny dla satelitów - zupełnie jak Korea Północna. Gujana Francuska nadal posiada status zamorskiego terytorium Francji, a znana jest głównie z tego, że niegdyś Francuzi urządzili tam sobie kolonię karną (przebywał w niej m.in. Alfred Dreyfuss), a obecnie na jej terenie znajduje się Europejskie Centrum Lotów Kosmicznych: Potrafimy tylko wysyłać w kosmos żelastwo, żeby ludzie po drugiej stronie Ziemi mogli ględzić przez komórki. Gdyby jednak wymazać granice, te trzy państwa niewiele się od siebie różnią. Przede wszystkim leżą na terenach niezwykle trudnych do zasiedlenia, w tropikalnym klimacie, zdominowanym przez dżunglę i rzeki. Wilgoć, upał, egzotyczne gatunki zwierząt (nie wszystkie nawet do końca poznane) - zielone piekło - nie sprzyja rolnictwu, ani też przemysłowi. Ani też, ściśle rzecz biorąc - jakiejkolwiek pracy. To ziemie, gdzie ciągle jeszcze przyroda dominuje nad człowiekiem, gdzie człowiek może zaginąć bez śladu, dosłownie będąc pożartym przez naturę... Doskonale opisuje to zresztą też Wojciech Cejrowski w swoich książkach o Ameryce Południowej.
Czasem przez pół dnia maszerowaliśmy w głąb dżungli. Trzymaliśmy się ścieżek wydeptanych przez wielkie koty. Nasza obecność wywoływała dysharmonijną symfonię wrzasków. Jakieś niewidoczne stworzenie obwieszczało nasze przybycie przenikliwym ordynarnym trąbieniem. (...) Nie był to jedyny niewidzialny muzykant. Dookoła nas puszcza brzdąkała, bębniła albo wyła z kakofonicznego bólu. Nawet leśne moczary miały własną wilgotną, mroczą pieśń. Radosny mrukliwy bulgot, przerywany trzaskami i stłumionym pluskiem, kiedy jakiś stwór dawał nura w zieloną breję, wlokąc za sobą tobołek nóg.
Jedyne, co kwitło na tamtych terenach, to uprawy trzciny cukrowej oraz ... niewolnictwo. John Gimlette odwiedza po kolei wszystkie te trzy państewka, wyprawiając się i do dżungli, i do tzw. interioru, i do nielicznych większych miast, skupionych bez wyjątku nad samym brzegiem morza. Jego relacja przeplatana jest mnóstwem faktów dotyczących historii osadnictwa na tych terenach, przede wszystkim związanych z handlem ludźmi: to tu masowo zwożeni byli niewolnicy z Afryki, którzy potem, po szeregu rebelii wywalczyli sobie wolność i stali się jedną z dominujących grup mieszkańców. Drugą są Hindusi, przybyli do Ameryki Południowej kiedy Gujana zaczęła doświadczać coraz większych problemów ze swoimi czarnymi niewolnikami. W porównaniu z tymi dwoma "nacjami" rdzenni Indianie stanowią mniejszość, przeważnie żyjącą w prymitywnych, pierwotnych warunkach, ukrywającą się wręcz w lasach. Pisze też Gimlette o ekscentrycznych dyktatorach, doprowadzających Gujanę do ruiny, masakrze w Johnestown, poszukaniu mitycznego złotego miasta Eldorado, czy wreszcie karnych koloniach we Francuskiej Gujanie. Najbardziej ujęły mnie jednak pełne onomatopei opisy gujańskich lasów:
Nie miałem pojęcia, że puszcza w nocy może być taka cudowna. Kiedy zgasło światło, latający drapieżnicy poszli spać, a ich miejsce zajęli nocni artyści. zaczęło się od trzepotu lelków i cichej kołysanki ochrypłych głosów. Po chwili w upalnym powietrzu odezwały się świerszcze i cykady, którym wtórował jakiś niedorzeczny robaczek, warczący jak kosiarka do trawy. Jednocześnie w poszukiwaniu kwiatów przyfrunęła cała chmara świetlików, które zaczęły krążyć wokół nas niby cała migotliwa galaktyka. Nagle noc rozdarł ryk ruszającego pełną parą tartaku. Była to robota jednego chrząszcza, który czekał na tę chwilę czternaście lat, a teraz miał przed sobą dwadzieścia cztery godziny życia.
- A, six o'clock beetle! - wykrzyknął Hubert, ucieszony, że robaczek zjawił się o czasie. (...)
Świt był po prostu zmierzchem w odwróconej kolejności. Czarna tafla rzeki wyłoniła się z mroku, powróciły latające drapieżniki, a nocni artyści poszli spać. Jako ostatnia umilkła kosiarka do trawy.
Atmosfera książki jest dosyć senna i - choć ciekawa, to publikacja ta nie wydała mi się tak błyskotliwa i porywająca, jak Teatr ryb,
prawdopodobnie dlatego, że autor nie znalazł tylu ciekawych tematów do
zgłębienia, jak w przypadku Nowej Fundlandii. To, co utkwiło mi w
pamięci, to głównie egzotyka, dżungla i niewolnictwo. Ot, smutek tropików.
John Gimlette, Dzikie wybrzeże. Podróż skrajem Ameryki Południowej, Wyd. Czarne, 2013
Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska oraz Grunt to okładka
Metryczka:
Gatunek: reportaż podróżniczy
Główny bohater: Gujana/SurinamGatunek: reportaż podróżniczy
Miejsce akcji: Gujana/Surinam
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 517
Moja ocena: 4,5/6
Ilość stron: 517
Moja ocena: 4,5/6
John Gimlette, Dzikie wybrzeże. Podróż skrajem Ameryki Południowej, Wyd. Czarne, 2013
Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska oraz Grunt to okładka
Oczywiście mam w planach, podobnie jak i "Teatr ryb", choć ta Afryka trochę mnie dręczy. Nie ten temat, boję się jakoś tego sennego klimatu, tego żaru, który by się stamtąd przebijał. Ale spróbuję.
OdpowiedzUsuńTylko to nie Afryka, a Ameryka Południowa ;)
UsuńAle wstyd ;) Przepraszam Cię - równolegle czytałam opinię o książce "Maski Afryki" i sobie złączyłam chyba.
Usuń