Najgorszy człowiek na świecie
Książkoholik to słowo tak straszne, jak feministka. Książkoholicy i feministki nie należą do społeczeństwa.
Mam na imię Joanna i jestem książkoholiczką. Zaczęło się, kiedy miałam 5 lat. Nauczyłam się czytać, bo rodzice nie zwracali na mnie uwagi. Kiedy byłam nastolatką czułam się brzydka i nieakceptowana, całe szczęście, że nie było wtedy jeszcze internetu, że o fejsbuczku nie wspomnę; niestety Harry Pottera też nie. Zamykałam się z książką w pokoju i odpływałam do swojego świata. Moi przyjaciele mieszkali w książkach. Przeczytałam chyba wszystkie książki z lokalnej biblioteki. Zarywałam noce nie na imprezach, ale przez czytanie. Raz kiedy czytałam na ulicy zderzyłam się ze znakiem parkowania. I powiedziałam "przepraszam".
moja historia jest o niedopasowaniu, o byciu z boku i trudnych słowach, które lubię
Kiedy zaczęłam chodzić do pracy, książki zeszły jakby do podziemia. W sumie długi czas był spokój, czytałam o tyle, o ile. Taki odwyk. Ale z tego się nie można wyleczyć. Wszystko zaczęło się do nowa, kiedy okazało się, że zachorowałam, a ci, o których myślałam, że są moimi przyjaciółmi, bo w sumie zawsze im pomagałam i nigdy nie powiedziałam złego słowa - wypięli się na mnie, a nawet jeszcze gorzej, bo kopali dołki za moimi plecami, żeby mi zaszkodzić. Kiedy leżałam w szpitalu. Poczułam, że znowu książki są naprawdę moimi jedynymi bliskimi. Siedziałam w domu i czytałam. I wyobrażałam sobie, że mogę wszystko: wejść na Everest
albo pojechać na Nową Zelandię i znaleźć miłość swojego życia. A za oknem bloki i kurz. Do pracy nie jeździłam samochodem, bo w tramwaju zawsze jeszcze można poczytać. A po drodze do tramwaju wejść do księgarni. Potem zaczęłam unikać księgarni, no, ale jest internet. I ebooki. Na książki szła połowa wypłaty, z tego, co mi zostało. Jakaś potworna
kasa, jak się pomyśli, że przeciętny człowiek nie kupuje książek wcale. W bibliotece zapisałam się do czterech filii jednocześnie, to 16 książek na miesiąc; prawie codziennie
tachałam ze sobą książki, bo szłam albo coś oddać, albo wypożyczyć.
wstyd przyznania się do nałogu jest gorszy niż wstyd bycia uzależnionym
Może to nie jest odkrywcze to, co piszę. Niby wszyscy wiedzą, że jak się zabaluje jeden dzień, to następny jest stracony, a jak się baluje przez cały czas, to straconych
jest 365 dni. I najgorzej się przyznać do tego, że się ma problem. Że to wcale nie jedna książka dla poprawienia imidżu raz na jakiś czas, albo 100 odnóży Greena, bo to wszyscy przecież czytają. Nie jest łatwo przebywać stale na wewnętrznej emigracji. Wtedy na drzwiach zawieszacie napis
„Zaraz wracam”, a jeśli okaże się w pewnym momencie, że powrót was nie
interesuje, to znaczy, że jesteście uzależnieni i proszę pani, no, bez
terapii to ja tego nie widzę. Wstyd. Jak to, ja i AK? Przecież to są sami popaprańcy, odklejeni od rzeczywistości jacyś. Milion zasad, kurna. Utrzymanie abstynencji. Zalecenia dla zdrowiejących książkoholików: nie chodź w miejsca, w których kiedyś czytałeś (przecież czytałam w domu!), nie wierz własnym podszeptom, że przeczytasz tylko trochę, nie przechowuj książek w domu (???), nie spotykaj się z osobami, które też czytają. Jak ja mam tak żyć? Jakby mi ktoś zabrał czarodziejski ołówek, co potrafił wszystko przemalować? To jakieś kretyństwo. Co ja z tego będę mieć?
nie umiem rozmawiać z ludźmi - mnie męczą takie tematy konwersacyjne błahe. Ja bym chciała rozmawiać o innych rzeczach
Ludzie? Piekło to inni. Ludzie mnie męczą, wcale nie chcę wychodzić i z nimi się spotykać. O czym z nimi
gadać? Jak chcę pogadać o tym, co ostatnio przeczytałam, to się wszyscy
patrzą jak na dziwoląga, i że kiedy ty masz czas, żeby czytać książki. Nie wspominając już o tym, że jak tylko ja czytam i
nie mogę o tym pogadać z nikim, to na co mi to całe czytanie? I
najgorsze jest to, że myślę o innych, no co za... A co się kurwa robi na wakacjach, jeśli się nie czyta?
boję się że ktoś to przeczyta i zacznie mnie oceniać. i będzie mówił, że trzeba sobie radzić w życiu, a nie narzekać
Skarżyć się nie wolno, bo zaraz, że użalasz się nad sobą, zamiast
wziąć się w garść. I już, że narcyzm, że ekshibicjonizm. Masz zacisnąć żeby i mówić, że wszystko jest
wspaniale - dorośli ludzie sobie radzą z problemami. A jak już mówisz, że masz problem, to tylko pod warunkiem, że dałeś radę. Niby się nie oceniamy, niby że wszyscy zasługujemy na wszystko, co najlepsze, ale pod warunkiem, że jesteś piękny, młody, zdolny i zdrowy. I jak być tą piękną i wiecznie młodą.
Kijek motywacyjny, że musisz się rozwijać, iść do przodu, bo jak nie, to
stoisz w miejscu. Nie wolno nie wiedzieć. Nie wolno nie uśmiechać się. Nie wolno mówić o
tym, co tak naprawdę czujesz. Nie wolno nie mieć planu. Nie wolno nie
wychodzić z domu i nie wolno mówić, że sobie nie radzisz. Nie wolno nie
mieć prawa jazdy. Za to można wyżyć się na innych. Stąd w internecie aż huczy, że ta za gruba, za brzydka, że ma cellulit, że co to za kiecka. Teoretycznie masz prawo do
błędów, ale ja nie wiem, kiedy szefowa wrzeszczy, bo pismo jest napisane
nie ta czcionką, co trzeba. Boję się. I czuję złość, kiedy widzę te uśmiechnięte twarze w TV,
tam zawsze wszystko jest ok, jak w Stanach. Jest sukces, jest cool. Złoszczę się, że
nie radzę sobie tak, jak moja koleżanka, która jest piękna, ma piękne
dzieci i pięknego męża i dom. Albo ten kolega, o, mądry, zabawny, seksowny; uwielbiam go tak, że bardziej się już nie da i nawet boję się o tym myśleć, że w innej rzeczywistości mógłby być... ale nie jest. A nie radzę sobie, bo zawsze się bałam że
sobie nie poradzę, że się nie nadaję. Że nikt mnie nie lubi. Niczego nie umiem. Czuję, że nie wolno mi być dla siebie
dobrą, tylko muszę od siebie wymagać. Autoagresja high level. Poczucie winy, że marnuję swoje życie, czas, zdolności. Nie zrobiłam niczego "wielkiego" w życiu. Dzięki terapii wiem, ze nie jestem najgorszym człowiekiem świata. Że
Siedziałam sama w domu. Co zrobić z sobą, co zrobić z całym tym czasem? Biegać, kulać sushi, grać w WarCrafta, medytować? Trochę pomagały kasztanki, tiki taki i malaga. I telewizor. Zaczęłam pisać "zamiast". Teraz w kółko myślę o pisaniu. I zawsze mam jedną książkę pod biurkiem. Nasłuchuję, czy nie idzie szef. I piszę. Bo to uzależnienie jest chorobą, nie książkoholizm, czy hazard, ale
można się uzależnić od różnych rzeczy, jak się ma w sobie dziurę. Znajdź
kurwa różnicę. Od wszystkiego można się uzależnić. I
jeszcze jak ci wszyscy mówią: no zabaw się, nie bądź takim
sztywniakiem, taki smutny człowiek z ciebie, jak będziesz umierać, to
nie powiesz żyłem zgodnie z zasadami, tylko żyłem. Bo trzeba żyć
intensywnie, a nie opierdalać się.
Musisz zdążyć odnieść sukces zawodowy, zdobyć
wykształcenie, zdobyć idealnego partnera, założyć rodzinę, kupić
mieszkanie, wychować dziecko, kupić samochód,
założyć własną firmę, założyć bloga, napisać książkę, grać w tenisa,
jeździć na nartach, skakać na banji, pojechać do Azji, wiedzieć kto
dostał Nobla z literatury, przeczytać to, co napisał ten, co dostał
Nobla, znać minimum jeden język obcy, zrobić remont, pójść na drugie
studia.
a wrzątek działa i leczy nie tylko złamane serca
Ponoć XXI wiek jest wiekiem depresji i uzależnień. Jak się nie jest uzależnionym, to się ma depresję, a żeby nie mieć depresji, trzeba się uzależnić. Może powinnam zacząć pić. Wtedy wszystko jest o wiele prostsze. Jeden kieliszek i od razu robi się weselej. Żeby tylko nie musieć myśleć i nie musieć czuć. Jakby nie było jutra.
i w życiu nie jest tak, jak w amerykańskich filmach.
Metryczka:
Gatunek: powieść obyczajowo-autobiograficzna
Główny bohater: KrystynaGatunek: powieść obyczajowo-autobiograficzna
Miejsce akcji: Polska
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 352
Moja ocena: 6/6Ilość stron: 352
Małgorzata Halber, Najgorszy człowiek na świecie, Wyd. Znak, 2015
Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka
Wspaniały tekst! Zaczytałam się, uśmiechnęłam, momentami zamyśliłam. Wyszło idealnie.
OdpowiedzUsuńA do książki zachęcać mnie nie trzeba, co już jakiś czas mam ją na oku. ;)
Nieskromnie powiem, że cieszę się, że mi tak ładnie wyszło ;)
UsuńTekst swietny, ksiązka dolująca.
OdpowiedzUsuńMnie nie zdołowała, raczej skłoniła do przemyśleń nad samą sobą.
UsuńZupełnie jakbyś pisała o mnie :)
OdpowiedzUsuńJak się cieszę, że Olga poleciła ten wpis :D
"Może powinnam zacząć pić. Wtedy wszystko jest o wiele prostsze. Jeden kieliszek i od razu robi się weselej." - Bardzo mnie uderzył ten fragment. Może jednak nie, i może wcale nie robi się weselej.
OdpowiedzUsuń