Jezus Chrystus. Biografia

Stało się już tradycją, że w okolicach Wielkiejnocy nachodzi mnie ochota na literaturę związaną z religią. Czytałam już biografię Boga, autorstwa Jacka Milesa, a także Szymona Hołowni. W tym roku natomiast wpadła mi w ręce biografia Jezusa, pióra niemieckiego dziennikarza, Petera Seewalda. Do lektury zachęca przyjazny format i czcionka, po zagłębieniu się jednak w tekst, okazuje się, że przeciętny czytelnik zstępuje do literackiego inferna, a lektura tej książki jest istną drogą krzyżową (wybaczcie mi jeśli uraziłam czyjeś uczucia religijne). Dlaczego tak jest, postaram się wyjaśnić poniżej. 

Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię

Po pierwsze książki Seewalda nie można nazwać biografią w klasycznym tego słowa znaczeniu. Stanowi ona raczej egzegezę (wykładnię) Ewangelii i nauk Chrystusa. W sumie dobrze, bo żeby zapoznać się z życiorysem Jezusa, wystarczyłoby sięgnąć do Nowego Testamentu. To jednak nie wystarczy, by zrozumieć głębię jego przesłania.
Atmosfera to jedno. Ale o różnicy stanowi to, czy odczytuje się jedynie Ewangelię, czy też potrafi się spacerować po kamiennych literach, dosłownie tańcząc po kolejnych stronach Pisma Świętego niczym pijany szczęściem oblubieniec. 
Tekst Seewalda składa się w dużej mierze z obszernych teologicznych rozważań, połączonych z przywoływaniem wydarzeń znanych nam z Pisma Świętego, a uzupełnionych opisem tego, co autor zobaczył podróżując do miejsc związanych z życiem Jezusa. I tak autor pisze m.in. o judaizmie, tradycjach żydowskich, Biblii, kreśli tło historyczne: rzymskie podboje, panowanie Heroda, opisuje Jerozolimę, Palestynę oraz wszystkie miejsca związane z Jezusem (Betlejem, Nazaret, Kafarnaum, Galileę, etc). W książce pojawiają się również tematy takie jak: zmiany klimatyczne, kryzys gospodarczy z 2009 roku, Platon i inni filozofowie, kod DNA, fizyka kwantowa i wiele innych. Oczywiście są one powiązane z rozdźwiękiem między nauką, a wiarą, czy skutkami odchodzenia ludzi od religii. Według autora to, co dzieje się obecnie na Ziemi zwiastuje rychły koniec świata, zapowiadany przez księgi... Dowodzi tego m.in. wzrost liczby chorych duchowo, podobnie jak to było 2000 lat temu... A w związku z tym  należałoby zastanowić się nad ponownym przyjściem Pana. Pierwsze rozdziały w zasadzie w całości poświęcone są różnym tego typu dywagacjom autora - nie spieszy się on z powołaniem Jezusa na świat - dzieciątko pojawia się dopiero w okolicach setnej strony. Również w dalszych częściach książki autor powraca do teologicznych zagadnień, przesycając ją klimatem chrześcijańskiej duchowości. Tym samym jednak można odnieść wrażenie, że Seewald zbyt daleko odbiega od tego, co miało stanowić treść tej książki, a zatem życia Jezusa Chrystusa. Mało Jezusa w Jezusie - jest on tylko punktem wyjścia do rozwinięcia wspominanych powyżej tematów, opowiedzenia szerzej o wszystkim, co kłębi się w głowie autorowi w związku z wiarą chrześcijańską.

Cud dzieje się nie wbrew naturze, lecz wbrew naszej znajomości natury (św. Augustyn) 

Jezus Chrystus. Biografia absolutnie nie jest tekstem naukowym, obiektywnym. Jest natomiast apologią chrześcijaństwa. Autor wręcz się zachłystuje wiarą, zafascynowany jest ponadto Benedyktem XVI, którego nauki wielokrotnie przywołuje. Jedynym źródłem, na podstawie którego rekonstruuje on żywot Jezusa jest Ewangelia, a właściwie cztery ewangelie, zamieszczone w Nowym Testamencie. To one są obszernie interpretowane i tłumaczone przez pisarza, to z nich cytowane są całe wersety. Biblia jest dla autora źródłem wszelkiej prawdy. Cuda są po prostu cudami. Pisarz nie kwestionuje żadnych zapisów zawartych w Ewangelii, nie ma żadnych wątpliwości, nie zadaje kłopotliwych pytań, a nawet jeśli wspomina o czyichś wątpliwościach, to zawsze są one rozwiązywane na korzyść obowiązujących dogmatów. Zresztą dogmatów uchwalonych przez Kościół wiele lat po Chrystusie, jak ten o niepokalanym poczęciu. Zatem poglądy tych, którzy - na gruncie współczesnej nauki ośmielają się wątpić - autor raczej deprecjonuje, niż z nimi dyskutuje. Deprecjonuje - podkreślmy przy tym - nie podając żadnych sensownych argumentów, a posługując się raczej sofistyką. Zdaniem Seewalda domniemane fakty sceptyków nigdy nie były niczym innym, jak tym, czym są: hipotezami. Lecz przecież również zwolennicy nie mają niewiele więcej ponad domniemania!  Kiedy mowa jest o odkryciu rzekomego domu św. Piotra w Kafarnaum, Seewald tylko mimochodem rzuca, iż odkrycie okazało się spektakularne, nawet jeśli tendencyjna literatura [!!!] do dziś datuje ruiny znad jeziora na czasy "pobiblijne", a następnie zdecydowanie odrzuca jakiekolwiek wątpliwości, co do odkrycia. Zatem "tendencyjna literatura". Według niemieckiego dziennikarza, jeśli w Ewangelii opisano coś, co nie ma logicznego uzasadnienia, albo nie pasuje do teorii, to dlatego, że On tak chciał; niespójności w tekstach są dowodem ich autentyczności.  Pewnie dlatego Seewald broniąc wiarygodności Ewangelii, nie wspomina, że poza ewangeliami kanonicznymi jest cała masa apokryfów (podobno ok. 80) - lub raczej krótko wspomina na samym końcu, nie wyjaśniając jednak dlaczego akurat te cztery teksty zostały uznane przez Kościół, a pozostałe nie. Kwituje to jednym zdaniem: większa część apokryfów przedstawia tak absurdalne treści, że rozróżnienie pomiędzy prawdziwym a nieprawdziwym przekazem nie nastręczało większych trudności. Skąd jednak wiadomo co jest prawdą, jeśli w Ewangeliach kanonicznych również pojawia się wiele zdarzeń, teoretycznie rzecz biorąc niemożliwych do dowiedzenia i mogących być traktowanych jako absurdalne? By tak arbitralnie wypowiadać się, co jest prawdą, a co nie, trzeba by dysponować niepodważalnymi dowodami i źródłami historycznymi - a tymi nie dysponujemy. Zawartość Ewangelii sama w sobie jest zagadkowa i dyskusyjna. Także wyjaśnienia Seewalda odnośnie datacji ewangelii kanonicznych, są dla mnie niejasne. Podobnie jak mętny wywód tyczący się daty narodzin Jezusa.  Autor podaje dokładną datę narodzin Chrystusa, nawet do minuty, stwierdzając, że ta data jest już dziś "powszechnie uznana". Uznana na podstawie czego? Jeśli autor incydentalnie powołuje się na jakieś inne źródła, niż Biblia (jakieś odkrycia, badania historyczne), to w bardzo ogólny, lakoniczny sposób, nie podając nawet ich nazw czy dat. W książce jest co prawda bibliografia (nie nazbyt obszerna), ale nie ma żadnych przypisów, pozwalających w jakikolwiek sposób zweryfikować to, co pisze Seewald. Moim zdaniem dyskredytuje to tę pozycję, jako książkę, którą chciałoby się potraktować w kategoriach naukowych, a nie tylko religijnych. Nawet kiedy cytowane są wersety z Biblii, brak często odnośników do ich miejsca - uważny czytelnik nawet gdyby chciał śledzić lekturę z Biblią w ręku, miałby z tym problemy. Przydałby się też skorowidz postaci występujących w książce. Wreszcie wersja historii, jaką prezentuje nam autor jest wybiórcza i mało rzetelna, np. mamy takie zdanie: Przezorny Herod nakazał rozbudować twierdzę Masada o nowe bastiony, dwa nowe pałace, jak również zapewnić odpowiednie zaopatrzenie w żywność. Marek Antoniusz chcąc nie chcąc popełnił samobójstwo, a Kleopatra poszła w jego ślady (...). Ich potomków oddano pod opiekę pierwszej małżonki Antoniusza. Brzmi to tak, jakby Marek Antoniusz popełnił samobójstwo z powodu Heroda; poza tym dzieci Antoniusz i Kleopatry nie zostały oddane pod opiekę pierwszej żony Antoniusza, a drugiej: Oktawii, siostry cesarza Oktawiana. Rozbawiło mnie też, że zdaniem Seewalda Paryż już 50 lat przed Chrystusem był... atrakcją turystyczną Cesarstwa Rzymskiego. To jednak tylko drobiazg, w porównaniu z tym, że za kluczowy dowód tego, że Jezus był Synem Bożym, autor uznaje starotestamentowe proroctwa, w wyjaśnianiu zapisów Ewangelii podpiera się zaś...numerologią. 

Najlepszym wyjściem byłoby oddanie się lekturze Ewangelii

Źródło
Tematy o których pisze Seewald - np. tło historyczne - mogłyby by być całkiem interesujące i wcale nie postrzegane jako zapychacz miejsca, gdyby tylko autor pisał bardziej przystępnym językiem, a konstrukcja książki była bardziej logiczna. Niestety niemiecki dziennikarz nie potrafi pisać prosto: zamiast upraszczać - komplikuje, dobudowuje piętrowe znaczenia, mnoży dygresje, filozofuje, nie unika akademickiego i "branżowego" słownictwa, takiego jak egzegeza, paruzja, eschatologia. Z niektórymi słowami zetknęłam się po raz pierwszy w życiu - konia z rzędem temu kto wie co to hafefobia, apoftegmata, czy logiony. W pewnym stopniu może być to oczywiście winą tłumaczenia, jak zamienienie piosenkarki Norah Jones na Noraha Jonesa, ale nawet gdy mowa jest o podróży do Izraela, tekst ozdobiony jest majestatycznymi metaforami, rodem z pism teologicznych. Co ciekawe pisarz znający tyle mądrych wyrazów, najwyraźniej nie rozumie znaczenia słowa feminizm, skoro stwierdza, że Jezus przyznał kobietom równouprawnienie, ale nie był feministą. W wywodach Seewalda znajdują się luki, skróty i przeskoki myślowe. Niejednokrotnie zastanawiałam się dlaczego po jednym akapicie (a często nawet zdaniu) autor umieścił kolejny - i co mają one ze sobą wspólnego. Tok jego myśli był dla mnie mało zrozumiały. Autor nie porusza się bowiem po różnych zagadnieniach linearnie, logicznie, ale skokowo. Nie chodzi tu nawet o chronologię życia Jezusa, bo ta jest zachowana, lecz umiejscowienie innych wątków, którymi jest ona obudowana. Wrażenie chaosu pogłębia tylko fakt, że Seewald powtarza się w swoich dywagacjach, powtarza te same tezy, tylko w innych słowach, np. w kółko odwołuje się do proroctw o Jezusie, wielokrotnie też wraca do kwestii tego, czy zdarzenia opisane w Ewangelii są autentyczne, lub wręcz wątpliwości czy Jezus był Mesjaszem, albo nawet czy religia ma sens (w konfrontacji z rozumem). Wydaje mi się, że skoro cała książka oparta jest na Piśmie Świętym, a autor przemawia w duchu bezdyskusyjnej wiary, to powinien on z tego typu wątpliwościami rozprawić się już na samym wstępie, a potem już do tego nie wracać, a nie podnosić ten temat w środku swojej rozprawy, a potem go ciągle wałkować. Z pewnością pozycja ta stałaby się też bardziej strawna, gdyby ograniczyć owe teologiczne dywagacje, które zdecydowanie zdominowały książkę, zwłaszcza w jej pierwszych dwóch częściach. Niektóre rozdziały składają się prawie wyłącznie z nich, a niektóre fragmenty książki nadawałyby się idealnie do wykorzystania jako kazanie (np. te o kuszeniu Chrystusa na pustyni) i to kazanie raczej dla tych zaawansowanych w wierze, a nie prostaczków...
Poszukujący Boga nie zostają uwiązani nudą zorientowaną na karierę i rozrywkę, lecz wychodzą poza wygodę zadowolenia i samowystarczalności, a przeżywając świętość miejsca, wkraczają w mistyczną przestrzeń spotkania z czymś całkowicie innym. Peregrinus, pielgrzym, kroczący przez ziemię, pragnie opuścić utarte szlaki. Rozrywa czasowo-przestrzenną otoczkę socjalnej homogeniczności, odrzuca banalność wciąż tego samego kołowrotka filisterskiej kultury lifestyle na rzecz przebywania na obczyźnie, co pozwala mu ogarnąć horyzonty sięgające poza ten świat.
Skoro autor nie sięga do innych źródeł, a życiorys głównego bohatera wygląda dokładnie tak, jak w Biblii (narodziny, potem incydent z 12latkiem w świątyni, potem długo, długo nic, a wreszcie krótki okres nauczania Chrystusa, zakończony jego ukrzyżowaniem), powstaje pytanie po co czytać tę pozycję. Zwłaszcza, że sama Ewangelia jest napisana bardziej przystępnym językiem, niż Jezus Chrystus, a próby jej interpretowania przez Seewalda sprawiają, że Pismo Święte zdaje się być bardziej zawiłe i niezrozumiałe, niż jest w rzeczywistości. Mogłabym tu być złośliwa i stwierdzić za św. Teresą z Lisieux, że w takim wypadku wystarczy samo Pismo... Czytanie owej biografii Jezusa było dla mnie zaprawdę drogą przez mękę - w zasadzie każde zdanie musiałam czytać trzy razy, by zrozumieć (choć połowicznie), co autor chciał powiedzieć. Zdarzały się też zdania, które po prostu nie miały sensu, niezależnie od tego, ile razy bym je przeczytała. Pocieszam się tym, że Seewalda nie rozumieli nawet duchowni, z którymi rozmawiał po drodze...

Ci którzy wierzą nie potrzebują wyjaśnień, tym którzy nie wierzą, nie da się niczego wytłumaczyć 

Seewald uważa, że bez Jezusa nie byłoby największych dzieł sztuki, muzyki, filozofii, inspirowanych religią.... To chyba zbyt daleko idący wniosek: owszem, ich by nie było, ale byłyby inne; świat wyglądałby inaczej, ale nie znaczy to, że nie istniałby w ogóle. Usilne przekonywania autora, że było właśnie tak, jak to napisane jest w Biblii, niczym się dla mnie nie różnią od nauczania Kościoła i nic nie wnoszą do mojego światopoglądu. Jako osoba posiadająca raczej podstawowy poziom wiedzy teologicznej, nie jestem w stanie powiedzieć, czy i na ile wnioski wysnuwane przez Seewalda z Pisma Świętego, są miarodajne. Nieścisłości, tendencyjność i brak odnośników do źródeł (innych niż Biblia), sprawiają natomiast, że pod względem historycznym książka ta jest dla mnie zupełnie niewiarygodna. Skąd mam wiedzieć, co autor pominął, a co przeinaczył, bo nie pasowało to do jego koncepcji? Zatem dla mnie ta książka jest bezużyteczna, natomiast nie musi ona być taka dla osób wierzących (z tym, że raczej głęboko wierzących, a nie wierzących niepraktykujących). Może ona posłużyć im jako materiał do duchowych przemyśleń, podobnie jak Ewangelia, czy inne teksty religijne. Świetnie nada się początkującym teologom i seminarzystom. Innym osobom natomiast nie polecam.

Metryczka:
Gatunek: biografia
Główny bohater: Jezus Chrystus
Miejsce akcji: Izrael
Czas akcji: początek naszej ery
Ilość stron: 550
Moja ocena: 3/6

Peter Seewald, Jezus Chrystus. Biografia, Wyd. Rafael, 2011

Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska

Komentarze

  1. Właściwie jestem ciekawa, co też zawiera ta książka, jednak strasznie przeszkadzałby mi brak jakiejkolwiek naukowej podkładki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kwestia gustu, powyzsza recenzja mnie tylko zachecila do przeczytania jako że to co Autorke recenzji zrazilo dla mnie jest plusem :) Akurat nie mam ochoty na biografię Jezusa w stylu gazety wyborczej czy BBC gdzie sie odkrywa "fakty" typu ile Jezus mial żon czy że Judasz też napisal swoja ewangelię.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później