Jeden dzień
Pomimo tego, że Jeden dzień jest książką niezwykle popularną, nie zagłębiałam się dotychczas w jej recenzje, ani opisy, bo wydawało mi się, że to pozycja nie dla mnie. Po jego przeczytaniu okazało się, że dostałam zupełnie coś innego, niż się spodziewałam. Mianowicie spodziewałam się lekkiego czytadła o miłości, podczas gdy Jeden dzień okazał się raczej gorzką opowieścią o dojrzewaniu, z nutą melodramatu. Moje wyobrażenie o jego fabule było takie, że dwójka bohaterów - Emma i Dexter - spotykają się co roku, jednego i tego samego dnia, po czym rozchodzą się w swoje strony, nie dostrzegając, że łączy ich coś więcej, niż przyjaźń. Tymczasem treść powieści jest o wiele bardziej prozaiczna - bohaterowie utrzymują ze sobą kontakt, początkowo dosyć regularnie, później, w miarę, jak ich życie różnie się toczy, widują się coraz rzadziej. Stopniowo wygasa więź, która ich łączyła. Niewątpliwie coś między nimi było, gdy byli bardzo młodzi, lecz Emma nie dopuściła, by doszło do czegoś więcej, przewidując - zapewne słusznie - że dla Dextera byłaby tylko kolejną zdobyczą. I tak, lata mijają, a oni oddalają się od siebie, jak to zazwyczaj bywa ze szkolnymi przyjaźniami. Poznajemy nowych ludzi, wpadamy w nowe środowisko, budzą się w nas nowe zainteresowania, a dla starych znajomych nie ma już miejsca w naszym życiu. To bardzo realistyczny punkt widzenia.
Emma i Dexter, wbrew zapowiedziom na okładce nie wzbudzili mojej sympatii. Obydwojgu dorastanie zajmuje bardzo, bardzo dużo czasu, o wiele więcej niż przewidują to podręczniki biologii. Co jest chyba znakiem naszych czasów - trzydziestolatek nadal chce się bawić, a trzydziestolatka odkłada posiadanie dzieci na później. Zwłaszcza Dexter doskonale wpisuje się w ten model. Jest on zarozumiałym palantem, któremu w głowie tylko seks, alkohol i prochy. Przez jego łóżko przewijają się tabuny kobiet. Z kolei Emma jest tak zakompleksiona, że po prostu niemożliwe jest, by udało jej się osiągnąć jakikolwiek sukces, nawet drobny. Nic dziwnego, że grzęźnie w nielubianej pracy i angażuje się w związki z mężczyznami, którzy wcale jej nie odpowiadają. Godzi się na tzw. ersatze, bo nie dopuszcza do siebie myśli, że zasługuje na coś lepszego. Także w relacji z Dexterem Emma przybiera od samego początku obronną postawę. Dexter radzi sobie pozornie lepiej, bo jest pewny siebie, jak to facet,
ale tak naprawdę obydwoje bohaterowie robią dobrą minę do złej gry. Dialogi pomiędzy tą dwójką przepełnione są kąśliwym, sarkastycznym humorem, prowadzącym do tego, że Emma i Dexter tylko ranią siebie nawzajem. Nichols stara się być zabawny, ale humor obraca się tu w groteskę, bo ciągłe wyśmiewanie się ze wszystkiego jest nudne - jak stwierdza sam pisarz; komicy są w gruncie rzeczy bardzo ponurymi ludźmi. Te teksty zupełnie mnie nie bawiły, a raczej zniesmaczały, podobnie jak sceny relacjonujące kolejne niepowodzenia Emmy. Bardzo nie podobało mi się takie przedstawianie bohaterki, gdyż wydało
mi się to nazbyt przerysowane: wszystko, czego się tknie zamienia się w
klapę, a dziewczyna staje się coraz bardziej sfrustrowana i zgorzkniała. Ta jej ciągła samodeprecjacja strasznie mnie wkurzała. W pewnym momencie czułam się dokładnie jak Dexter:
I te jej żarty: dlaczego ciągle musi mu dogryzać, przypominać o jego porażkach? Sam dobrze o nich pamięta. (...) Boże chroń mnie przed komediantkami, pomyślał. Pod przykrywką błyskotliwości i ciętych uwag kryją niepewność i nienawiść do samych siebie. Dlaczego kobieta nie może mieć odrobiny gracji, elegancji i pewności siebie, zamiast silić się bez przerwy na tanie żarty?
Niestety muszę przyznać, że moje zdanie o tej powieści jest znowu odmienne od większości entuzjastycznych o niej opinii, może dlatego, że patrzę na nią z
perspektywy swojego wieku. Nie mam zastrzeżeń do warsztatu autora, bo to
jest dobrze napisana książka, ale nie podoba mi się jej wydźwięk, negatywna energia z niej bijąca, jakby autor żerował na cudzych nieszczęściach (w tym przypadku na nieszczęściach postaci, które sam stworzył - gdyby one ożyły, powinny mu dać w łeb). Po zakończeniu lektury poczułam się bardzo przygnębiona i przytłoczona. Jest coś żenującego w tym, że dwoje ludzie potrzebuje prawie piętnastu
lat, by zrozumieć, że chcą być razem. Czy przypadkiem Dexter nie traktuje Emmy jako nagrody pocieszenia? Pomyślałam sobie, że Jeden dzień
reprezentuje taki męski, mało romantyczny punkt widzenia na miłość:
bawić się tak długo, jak się da, i dopiero jak się nie da - ustatkować
się. I to też nie dlatego, że się chce, ale bardziej dlatego, że się już "nie może". Młodsi od ciebie zaczynają traktować cię jak zgreda,
twoi znajomi masowo przysyłają ci zaproszenia na śluby i chrzciny, a
poza tym w pewnym wieku już nie wszystko funkcjonuje tak, jak trzeba...
Nikt nie chce być samotny na starość. Oczywiście cezurą jest 40-tka: to taki brzydki wiek, o którym młodzi ludzie myślą, że nigdy "nie będą tacy starzy", a jeśli już, to będą wtedy nudni i bogaci. Bo w tym wieku już wypada - i zgodnie z tym schematem Nichols pozwala Emmie wydobyć się ze swoich porażek, choć nic wcześniej na to nie wskazuje.
Wydaje mi się, że David Nichols chciał pokazać, jak wygląda życie i dojrzewanie we współczesnym świecie, lecz przesadził i wyszła z tego opowieść o generacji yuppies w krzywym zwierciadle. Ludziach zajętych przede wszystkim samymi sobą, nie potrafiących zbliżyć się do innego człowieka, odsłonić się przed nim i robiących to na ogół jedynie wtedy, kiedy są pijani (co dzieje się dosyć często)... W Jednym dniu optymizm jest nieobecny, autor skupia się raczej na pokazaniu, w
jaki sposób młodzieńcze marzenia obracają się w pył, a nasze życie
upodabnia się do życia setek tysięcy innych przeciętnych istnień. To żadne odkrycie, dzieje się tak od tysięcy lat, to normalna kolej rzeczy, banał, przyczyna "kryzysu wieku średniego". Dołowanie się i cynizm jednak na to nie pomoże. Trzeba umieć wyjść poza ten banał i uświadomić sobie, że nawet jeśli nie osiągamy spektakularnych sukcesów, to wydarza się nam także wiele dobrych rzeczy, wiele małych radości, z których możemy czerpać nadzieję na kolejny dzień: nie musimy być od razu Billem Gatesem, by być szczęśliwymi. Wiadomo też, że szczęście jest ulotne, że "w życiu piękne są tylko chwile". Pogodzenie się z tym i porzucenie nierealistycznych oczekiwań jest oznaką dojrzałości. Autor wydaje się twierdzić inaczej, ukazując swoich bohaterów jako nieudaczników życiowych i definiując sukces w bardzo stereotypowy sposób (dobra praca, rodzina, dzieci). Zapewne wzbudza to poczucie dyskomfortu u większości tych czytelników, którym również nie udało się to, co sobie zamierzyli w młodości, a z kolei u osób młodszych takie stawianie spraw pompuje tylko balon oczekiwań: "w moim przypadku będzie inaczej"... Rozczarowało mnie również ckliwe zakończenie powieści, choć patrząc na jej charakter, można spodziewać się tego, że happy endu raczej nie będzie.
David Nichols, Jeden dzień, Wyd. Świat Książki, 2009
Książka przeczytana w ramach wyzwania Grunt to okładka oraz Czytam opasłe tomiska (440 str.)
Metryczka:
Gatunek: powieść obyczajowa
Główny bohater: Emma i Dexter Gatunek: powieść obyczajowa
Miejsce akcji: Wielka Brytania
Czas akcji: ostatnie lata XX wieku
Cytat: -
Moja ocena: 3,5/6David Nichols, Jeden dzień, Wyd. Świat Książki, 2009
Książka przeczytana w ramach wyzwania Grunt to okładka oraz Czytam opasłe tomiska (440 str.)
Czytałam jakoś niedługo po premierze i podobała mi się ta powieść, choć zdaję sobie sprawę z wymienionych przez Ciebie wad :) "Na końcu tęczy' Ahern brzmi jakoś tak podobnie, ciekawa jestem, czy to tylko takie moje skojarzenie, czy faktycznie fabuła jest podobna :)
OdpowiedzUsuńPamiętam, że również spodziewałam się lekkiej lektury, a dostałam coś ciężkiego i poruszającego. Ale ja w przeciwieństwie do Ciebie polubiłam bohaterów i dałam się porwać wizji Nicholsa. Może teraz, po latach, oceniłabym ją zupełnie inaczej. Szczególnie, że później już nigdy ten autor mnie nie zachwycił.
OdpowiedzUsuńCzytałam Twoją entuzjastyczną recenzję :) A a popos dojrzewania i sukcesów, kojarzy mi się niedawny fenomenalny post Zwierza popkulturalnego o tym, że "nie jesteście za starzy"
UsuńHistorię znam z filmu, ale chętnie poznam ją w wersji papierowej. Ekranizacja okazała się niezła, chociaż pierwsza połowa wynudziła mnie - na szczęście druga była lepsza. Mam tylko nadzieję, że powieść będzie lepsza niż film.
OdpowiedzUsuńWłaśnie nie wiem, czy będzie lepsza, choć filmu nie widziałam, ale jak możesz przeczytać powyżej - książka mnie nie zachwyciła
Usuń"Opowieścią o dojrzewaniu, z nutą melodramatu" - czuję, że mogłaby mi się spodobać.
OdpowiedzUsuń