Nigdy nie odkładaj na jutro książki, którą możesz przeczytać dzisiaj
Ostatnio czytałam Wołanie
kukułki i przeglądając opinie o tej książce zauważyłam, że często rozpoczynają
się one od sformułowania: nie czytałam/em
Harry'ego Pottera, ale... Względnie:
twórczyni Harry'ego Pottera napisała kryminał - ciekawe, co z tego wyniknie. Niestety
trudno będzie Joanne Rowling uniknąć
porównań z bestsellerowym cyklem o czarodzieju i stąd też pewnie pomysły, by
pisać pod pseudonimem. Osobiście uważam, że nie ma się czym chwalić, że nie czytało się dobrej
literatury (a taką jest Harry Potter) - a są tacy, co właśnie
to czynią i chciałoby się tu powiedzieć
"nie wiecie co czynicie". Trochę mnie to boli. Nie o tym jednak chciałam pisać. Chodzi mi o
to, jak często kierujemy się uprzedzeniami i stereotypami - także przy wyborze
lektur. Myślimy sobie: to nie moja
bajka, to nie dla mnie, to tylko dla dzieci/młodzieży/kobiet, to mnie nie
interesuje, to dla mnie za trudne, etc. Bywa, że nawet kiedy daną pozycję czytają i
zachwycają się wszyscy wokół - w nas rośnie opór, że nie, bo nie. Szum wokół czegoś może bardziej odstręczać, niż
zachęcać. Na mnie marketingowe hasła "musisz to przeczytać" (musisz to mieć) działają dokładnie odwrotnie. Są też tacy, którzy w ogóle nie kierują się w doborze lektur modami i
listami must-read. Rzecz jasna nie mamy żadnego obowiązku czytać książki
nawet gdy jest klasykiem lub bestsellerem, ale w przypadku książek znanych i lubianych
narasta potem jakiś dyskomfort: wszyscy
to już znają, a ja nie. Presja rośnie. W końcu przełamujemy się, sięgamy i... no właśnie -
przeważnie podzielamy ogólne zachwyty i żałujemy, że tak długo się opieraliśmy.
Ja przypominam sobie kilka świetnych książek z którymi tak miałam:
Ania z Zielonego Wzgórza -
która dziewczynka nie zachwyca się Anią i nie chciałaby być taka, jak ona? Ja
przez długi czas broniłam się przed lekturą książek Lucy Maud Montgomery, chyba
tylko z czystej przekory, bo nie umiem sobie przypomnieć żadnego innego powodu.
Wreszcie się skusiłam i oczywiście totalnie się zakochałam, pochłonęłam
wszystkie książki z tego cyklu.
Przeminęło z wiatrem -
zyskało sobie miano romansu wszechczasów, wzmocnionego w dodatku legendarnym już
filmem z hollywoodzkimi przedwojennymi gwiazdami: Vivien Leigh i Clarkiem Gable.
Kompletnie mnie to nie ruszało. Po
przeczytaniu byłam jednak długo pod wrażeniem stworzonego przez autorkę
obrazu amerykańskiego południa i szukałam książek w podobnym klimacie - na ogół
nieskutecznie.
Millenium - po trylogię
Stiega Larssona sięgnęłam kiedy minęła już pierwsza i druga fala jej
popularności. Trwało to tak długo, bo do niedawna w ogóle nie czytywałam
kryminałów, omijałam ten gatunek, jako co do zasady coś gorszego. Millenium
było chyba pierwszym, albo jednym z pierwszych moich kryminałów i to ono
przekonało mnie, że mogą być one również całkiem dobrą literaturą.
Służące - w tym przypadku
odstręczał mnie już sam tytuł: powieść o służących (pomocach domowych), a w
dodatku o segregacji rasowej? O nie, to nie moje klimaty. Rzecz jasna byłam
nią oczarowana, peany na jej ten temat są jak najbardziej uzasadnione. To jedna
z najlepszych powieści, jakie czytałam, mam do niej dziś duży sentyment.
Igrzyska śmierci - kultowa
już dystopia dla młodzieży specjalnie mnie nie pociągała, bo wydawało mi się,
że skoro nie jestem już nastolatką, to do mnie nie trafi (zapomniałam o tym, że
Harry'ego Pottera też czytałam będąc już po 18-tce ;) - tymczasem powieść
przypomniała mi najlepsze lata, gdy czytając kompletnie zapominałam o
rzeczywistości.
Poza tym to, co napisałam mogłoby
się odnosić do wszystkich książek z gatunku fantastyki, za którym nigdy nie
przepadałam, a do którego teraz się powoli przekonuję. Mogłabym dorzucić tu też
Grę o tron, ale tu mój refleks był spóźniony nie tyle dlatego, że miałam jakieś
uprzedzenia do tej książki, ale po prostu dlatego, że dosyć późno dowiedziałam
się w ogóle o jej istnieniu.
Nie warto się uprzedzać,
dobrze jest próbować i eksperymentować, wychodzić poza własne utrwalone gusta, zwłaszcza że w
przypadku czytania książek to przecież nie boli i niczym nie grozi. A Wy jak macie - jakie książki wywarły na Was wrażenie, mimo, że początkowo nawet nie zamierzaliście ich czytać?
Ze "Służącymi" i "Milllenium" miałem podobne. Sporo oporów, a potem czysta przyjemność :-) Na "Igrzyska Śmierci" mam smaka od dawna, a teraz jeszcze bardziej, skoro trafił do tej listy ;-)
OdpowiedzUsuńW okresie największego szału na "Zmierzch" przeczytałam go, żeby móc sobie wyrobić opinię. Nie za bardzo mi się spodobało, więc drugi tom już sobie odpuściłam. "Igrzyska Śmierci" przeczytałam jeszcze zanim świat doznał olśnienia w tym kierunku i bardzo mnie to cieszy, w przeciwnym razie teraz pewnie nie podobałaby mi się tak bardzo, bo miałabym w głowie obraz kinowych plakatów i tego całego zamieszania. A bardzo, ale to bardzo nie lubię, jak aktorzy zmieniają moją wizję książkowych bohaterów.
OdpowiedzUsuńZmierzch akurat jest niechlubnym przykładem tego, że nie wszystko co popularne jest dobre...
UsuńTeż tak często mam, czasem chyba nie czytam z czystej przekory, bo wszyscy tak zachwalają... Z Twojej listy czytałam wszystko poza "Służącymi", choć większość bez wcześniejszych oporów. Dość długo zwlekałam z przeczytaniem "Millenium", ale to chyba tak po prostu wyszło... Faktycznie uprzedzona byłam do "Igrzysk śmierci" - kojarzyłam tę książkę na długo przed tym całym szumem, natomiast wydawało mi się, że to zupełnie nie dla mnie. Przeczytałam dopiero, gdy zrobiło się głośno o filmie. I też zapomniałam o całym świecie ;)
OdpowiedzUsuńMoze wiec jednak powinnam sie przelamac i zaczac czytac fantastyke? Sprobuje przeczytac "Sluzace", jesli Tobie sie podobaly.
OdpowiedzUsuńI to nie tylko mnie ;)
UsuńJa tak mam z fantastyką ogólnie. Na szczęście, kiedy założyłam bloga, powiedziałam koniec, trzeba spróbować tę niechęć przełamać, bo może jest bezsensowna.
OdpowiedzUsuńI tak oto jedna nieudana próba za mną, ale za to od wczoraj czytam "Alicję w krainie zombi", której ciężko z tym gatunkiem nie kojarzyć, i... Jak na razie bardzo mi się podoba.
Ale co do naszych reakcji na książki, przed którymi się wzbranialiśmy, to się już nie zgodzę. Ja prawie nigdy nie podzielam zachwytu innych, przeważnie się jednak okazuje, że przeczucie, żeby nie czytać, mnie nie mylilo, bo tytuł to nic niewarty chłam.