1Q84
Nadeszła ta wiekopomna chwila, że przeczytałam 1Q84
Murakamiego. I nie jestem jedyną osobą, która zastanawia się, co tu o
tej książce [sensownego] napisać. Nie chodzi o to, że jej nie
zrozumiałam, czy że nie jestem pewna, czy mi się podobała, czy nie – bo
podobała się i mam ochotę na ciąg dalszy. Tylko że trudno mi ogarnąć te
wrażenia z czytania, bo są bardziej na poziomie emocjonalnym, niż
poznawczym. Podobało mi się, ale w zasadzie nie wiem dlaczego. Bo styl
pisania Japończyka, na tyle, na ile zdążyłam go poznać, na podstawie
lektury trzech książek, jest dosyć daleki od mojego racjonalnego umysłu:
pozornie prosty (by nie powiedzieć zbyt prosty), opisujący jakieś
banalne sprawy, ale im dalej w las, to staje się to coraz bardziej
zakręcone. Bohaterom, którzy pragną raczej świętego spokoju, niż
zaangażowania przydarzają się dziwaczne rzeczy, rzeczy, które w
poukładanym świecie nie mają racji bytu. 1Q84 jest
skonstruowane właśnie według tego schematu. Z początku niby niewiele się
tu dzieje, poznajemy głównych antagonistów powieści: Aomame i Tengo,
którzy funkcjonują sobie niczym wolne elektrony, zajęci swoimi sprawami.
Ona jest instruktorką sztuk walki, on matematykiem i początkującym
pisarzem. Ich losy gdzieś tam się przetną, ale gdzie i kiedy? Póki co
funkcjonują w światach równoległych, ale nawet bez ich wspólnej historii
(czytelnik zapewne spodziewa się jakiegoś love story) książka się
rozkręca: pojawiają się nowe, intrygujące, wręcz kryminalne wątki, a
atmosfera się zagęszcza. Pierwszy tom to właściwie wstęp do dalszej
opowieści i gdybym nie wiedziała, że to trylogia, to jego zakończenie by
mnie zmroziło.
Widzę to tak, że bohaterowie Murakamiego
są do siebie bardzo podobni: to na ogół ludzie prowadzący samotniczy
tryb życia, oderwani od rzeczywistości. Wydają się wręcz ograniczeni… Nie
mają szerokiego kręgu rodziny, ani znajomych, nie przejawiają gorących
uczuć w stosunku do bliźnich, są raczej skryci i tajemniczy. W naszej
zachodniej, ekstrawertycznej kulturze zakrawa to na ewidentne dziwactwo.
I na tej właśnie skrytości Murakami buduje fabułę. Bo kto wie, co kryje
się za zamkniętymi drzwiami? Niekoniecznie domu, a raczej umysłu?
Niekoniecznie, żeby „coś się działo”, musi się dziać naprawdę, w
realnym, namacalnym świecie. Może pisarz sugeruje, jak pokręcone mogą
być nie tyle ścieżki naszego życia, ale ścieżki naszego umysłu. Że być
może nie wychodząc na zewnątrz grozi nam zapętlenie się w samym sobie.
W 1Q84 znajdziemy, mistrzowsko
wplecione w fabułę różne smaczki. Kogoś mogą nie interesować nawiązania
do Czechowa, czy Orwella, ale zapewne zaciekawi go historia Aomame i
Tengo. Podobało mi się, w jak prostych słowach autor pisze o bólu
emocjonalnym, o niepokojach dręczących bohaterów. Trudno też, czytając 1Q84
nie zastanowić się nad negatywnymi zjawiskami współczesnej cywilizacji.
Japończyk podnosi bardzo wyraźnie pewne społeczne problemy: przemocy
wobec kobiet, sekt religijnych, korupcji. Poza tym Murakami wciąga też
czytelnika w swój świat, opowiadając o… o pisaniu właśnie: o warsztacie
pisarza, odczuciach towarzyszących tworzeniu, a także o machinie
wydawniczej. Mamy więc tu coś i dla tych mniej i bardziej wymagających
czytelników, co jest pewnym ukłonem w stronę komercji, ale zgrabnie
wykonanym.
Mnie nie zachwyca kreatywność pisarza
(bo czytałam już rzeczy o wiele lepsze pod tym względem), ale raczej
sposób, w jaki potrafi przekazać skomplikowane treści, tak, że niektórzy
czytelnicy reagują na to, jakby w nich piorun strzelił. Konfuzja, a
jednocześnie oczarowanie. Murakami buszuje w naszej podświadomości. Stąd
pojawiające się w jego twórczości wątki na poły fantastyczne, na poły
magiczne, niezrozumiałe. Jest w tej prozie coś bardzo niepokojącego, ale
zarazem wciągającego. Taka jest naprawdę dobra (by nie powiedzieć
wielka) literatura: niby prosta, a jaka wieloznaczna. Murakami potrafi
rzucić czar.
A już jesienią ma ukazać się u nas nowa powieść Murakamiego: Bezbarwny Tsukuru Tazaki i jego rok pielgrzymki.
Haruki Murakami, 1Q84 - t.1, Wyd. Muza, 2010
Komentarze
Prześlij komentarz