Marzenia i tajemnice
Danuta Wałęsa przez lata doskonale
wpisywała się w tradycyjną rolę kobiety: matki i żony, tej, która
zajmuje się domem i poza ten dom nie wychodzi. Zawsze w tle, zawsze krok
za swoim mężem. Do tego typowa Matka-Polka: samotnie dźwigająca całą
odpowiedzialność za powiększającą się rodzinę i z godnością znosząca
swoją dolę, podczas gdy jej mąż „walczy za Polskę”. Nikt nie pytał jej
co o tym myśli, czy tego chce, czy jej się to podoba, a i ona sama chyba
się nad tym nie zastanawiała – jak wnioskuję z książki. Po prostu
uznawała, że musi dać sobie radę i że jest to naturalne. Taki przekaz
płynie z jej wspomnień. Tak samo uważał zresztą jej mąż: taka jest rola
kobiety i już. Ani ona, ani on nigdy nie próbowali tego kwestionować. Aż
tu nagle Danuta Wałęsa postanawia napisać książkę... To zupełnie nie
pasuje do takiego wizerunku kobiety, jaki opisałam powyżej. Dlaczego
ktoś, kto całe życie odgrywał drugoplanową rolę i twierdzi, że mu to
odpowiada, nagle postanawia wyjść z tego cienia i opowiedzieć publicznie
o sobie? Lechowi Wałęsie zapewne nigdy, ale to przenigdy nie przyszło
do głowy, że jego żona zdobędzie się na coś takiego.
Marzenia i tajemnice są książką
bardzo osobistą: nie znajdziemy w niej wielkiej polityki, ani życiorysu
Wałęsy. Tym razem to Lech jest na drugim planie. Choć na pewno życie
Wałęsowa miała ciekawe, z książki się tego nie dowiemy. Najwięcej
miejsca prezydentowa poświęca trudnym czasom lat 70-tych i 80-tych. Dla
osób, które tamtych czasów nie pamiętają, ta książka może być bardzo
dobrą lekcją historii, pokazującą jak wielka jest przepaść między
warunkami życia te 30-40 lat temu i dziś. Danuta nie epatuje też tym,
jak zmieniło się jej życie już po tym, jak Wałęsowie zostali
najważniejszą rodziną, prezydentura jest skwitowana bardzo krótko. Nie
ma wcale opowieści o życiu w luksusach, egzotycznych podróżach, czy
spotykaniu się z osobistościami. Na pewno prezydentowej nie uderzyła
woda sodowa do głowy, wszystko, co jej się przytrafiało przyjmuje
naturalnie i bez emocji, a w każdym razie tak o tym opowiada.
Ale Danuta wcale nie była taką cichą
myszką, jak można by odnieść wrażenie na pierwszy rzut oka. Po pierwsze
jako jedyna z całej rodziny zdecydowała się porzucić życie na wsi i
przenieść się do miasta. Po drugie jaką siłę musiała mieć, żeby
praktycznie sama wychować ośmioro dzieci, w dodatku borykając się
ustawicznie z PRL-owską rzeczywistością. Bez narzekania, bez słowa
skargi: po prostu tak kiedyś było, nie to, co teraz. Wielu
zwraca uwagę na to, czy Lech Wałęsa osiągnąłby to, co osiągnął, gdyby
nie miał „zaplecza” w postaci takiej żony. Mimo to Danuta nigdy nie
doczekała się z jego strony uznania i to jest chyba to, co najbardziej
ją boli i powód, dla którego powstała ta książka.
Danuta Wałęsa nie uważa się za kogoś
wyjątkowego i nie dlatego postanowiła napisać książkę. Wręcz przeciwnie.
Raczej dlatego, że po iluś latach zmagania się z codziennością,
zauważyła, że była z tym sama, że jest nadal sama i że choć ona zawsze
wspierała swojego męża, on nigdy nie wspierał jej i nie uznał za
stosowne podziękować jej za to jaka jest. Każdy ma potrzebę bycia
kochanym, akceptowanym i docenianym – i to przede wszystkim przez
najbliższą osobę. Cóż z tego, że podziwiają mnie obcy ludzie, skoro nie
dostaję wsparcia od tego, na kim mi najbardziej zależy? I we
wspomnieniach Danuty Wałęsy wyczuwa się właśnie takie rozgoryczenie oraz
smutek. Uderza dystans, z jakim prezydentowa opowiada o Lechu, to, że
częściej mówi o nim w negatywnych słowach, niż pozytywnych, że tak mało w
tej książce jest emocji. Nigdy nie mówi o Lechu po imieniu... Momentami
ma się wrażenie, jakby Danuta Wałęsa była pracownicą swojego męża:
asystentką, sprzątaczką, nianią dzieciom, a nie żoną. Niektórzy pewnie
stwierdzą, jak to się przyjęło mówić, że Danuta była „szyją”, ale to
powiedzenie tylko potwierdza stereotyp. Zresztą nawet to nie jest
prawdą, skoro Wałęsa nigdy ze swoją żoną niczego nie konsultował, nie
pytał jej o zdanie, uważał że „żona jest własnością męża”. Najbardziej
wstrząsnęło mną zdanie, że Wałęsa w ostatnich latach zamienił swoją żonę
na komputer. Skąd więc się wzięła bliskość między nimi, która rzekomo
kiedyś była, na jakiej podstawie zbudowany był ich związek? Nie wiem,
książka na to nie odpowiada.
Widzę w tych wspomnieniach niekonsekwencję, która mnie uwiera i nie do końca potrafię rozstrzygnąć jaka jest prawda. W
sumie nic dziwnego, że ktoś w swojej autobiografii mówi o sobie dobrze,
sęk w tym, żeby ten wizerunek był w miarę spójny. A ja nie wiem, czy
Danuta Wałęsa jest kobietą mądrą, czy wręcz przeciwnie... Niby z jednej
strony podkreśla się, że mimo iż Wałęsowa była prostą kobietą to potrafiła się zachować z klasą. Podziwia się jej siłę, opanowanie, naturalność. Ja zastanawiam
się, na ile ta siła Danuty nie wynika po prostu z braku świadomości
pewnych spraw. By nie użyć mocniejszych słów... Jej niektóre wypowiedzi
świadczą dla mnie o kompletnej bezrefleksyjności. Jest jak jest, po co się nad tym zastanawiać. Królowa brytyjska? - co tu się ekscytować, to też człowiek. Dziwne
są te raz za razem powtarzające się sformułowania, że coś, co
poruszyłoby każdego przeciętnego człowieka, nie zrobiło na niej
wrażenia: ani stan wojenny, ani Elton John, ani królowa brytyjska...
Nawet decyzja o tym, że jej mąż będzie kandydować na prezydenta? Było
jej obojętne, czy zostanie prezydentem, czy nie? Jak to możliwe? Kiedy
to przeczytałam, wkurzyłam się, bo wydało mi się to już przegięciem. Danuta
sama o sobie mówi tak, jakby nie miała żadnych emocji, a z wypowiedzi
jej przyjaciół i znajomych wynika, że nie brakuje jej temperamentu, że
potrafiła krzyczeć i awanturować się, zwłaszcza kiedy szło o męża i
dzieci. Irytowało mnie też to powtarzanie, że
„szczegółów nie pamiętam”. Jako kronikarka Danuta Wałęsa jest
beznadziejna: skoro nie pamięta nawet szczegółów ważnych wydarzeń, to po
co spisywać swoje wspomnienia?
Z trzeciej strony
wiele jej spostrzeżeń zaprzecza temu, by Danuta nie potrafiła myśleć i
wyciągać własne wnioski. Jej słowa są słowami dojrzałej kobiety, która
akceptuje swoje życie, nawet jeśli było ciężko, ale z perspektywy lat
dostrzega że to, co uważała kiedyś za normalne i naturalne, być może
wcale takie nie jest. Że nieuczestniczenie ojca w życiu rodziny i
pozostawianie wszystkiego na głowie matki wcale nie jest dobre. Że nie
wypada traktować kobiety jak człowieka drugiej kategorii, sprzątaczkę,
kucharkę i wychowawczynię dzieci, a nie partnerkę. Wiele kobiet,
zwłaszcza ze starszego pokolenia, żyje w ten sposób, ale mało która
zdobywa się na to, by głośno powiedzieć, że coś w tym jest nie tak.
Szacunek należy się Danucie, że to zrobiła. W przeciwieństwie do jej
męża. On okopał się na z góry ustalonych pozycjach, koncentrując się na
sobie i swojej porażce w życiu politycznym. I przykre jest to, że nawet
będąc już starszym człowiekiem, nie potrafi okazać swojej żonie, która
była zawsze przy nim wdzięczności. Gdyby ją wspierał, przemówiłby w tej
książce – wypowiada się w niej wielu ludzi: znajomi, krewni, dzieci,
znani politycy, jedynie głosu Lecha Wałęsy brak. Trzeba też panią Danutę
podziwiać za odwagę opublikowania swoich wspomnień i wystawienia się
zarazem na komentarze, w tym też te niezbyt pochlebne...
Te
wspomnienia na pewno w dużym stopniu są nacechowane chęcią dostosowania
swojego wizerunku do oczekiwań społecznych, nie wiem tylko czy świadomą.
Myślę, że Danuta Wałęsa chciałaby, aby było tak, jak pisze – być
szczęśliwą i pogodzoną z życiem. Ale to szczęście ma jednak bardzo
gorzki smak, jeśli zauważa się, że jest się samotnym, a rodzina, której
się poświęciło życie właściwie się rozsypała. Rodzina Wałęsów jest
jaskrawym przykładem tradycyjnego modelu rodziny, pod sztandarami
wartości chrześcijańskich, uparcie lansowanego w Polsce, a zarazem
przykładem jak bardzo model ten jest niewydolny.
Komentarze
Prześlij komentarz