1453. Upadek Konstantynopola
Zdobycie
Konstantynopola to na pewno nie jest dla nas współczesnych wydarzenie
rozpalające wyobraźnię. Książka ta trafiła w moje ręce przypadkiem,
dlatego, że wydawnictwo Rebis postanowiło wydać jej wznowienie, w
przyciągającej wzrok okładce. I poleciłabym ją każdemu, kto docenia
dobrą literaturę historyczną.
Autor, brytyjski
historyk Roger Crowley, sięgając po różne źródła, stara się odtworzyć
ten dramatyczny moment w historii chrześcijaństwa, kiedy upadło
Bizancjum. W XV wieku Konstantynopol liczył sobie już ponad tysiąc lat
wspaniałej historii. Kilkaset lat temu, mimo że w papież rezydował w
Rzymie, to cesarz chrześcijański władał w Konstantynopolu. Miasto to
było wschodnim przyczółkiem naszej wiary, kosmopolityczną mieszanką
różnych narodowości, legendą, zachwycającą swoim bogactwem i
architekturą. Ze względu na swoje położenie oraz niezwykle wysokie mury
obronne, zbudowane jeszcze w V wieku, przez ponad tysiąc lat było
niezdobyte, choć wiele razy atakowane przez muzułmanów. Uległo raz
jeden, w 1204 roku – i to, o ironio losu – chrześcijańskim krzyżowcom.
To właśnie wtedy Wenecjanie zrabowali z Konstantynopola słynne konie z
brązu, które po dziś dzień ozdabiają plac św. Marka. W 1453 roku
Konstantynopol był już jednak tylko cieniem swojej dawnej świetności.
Praktycznie ze wszystkich stron otoczony przez imperium ottomańskie,
stał się ostatnim bastionem chrześcijaństwa na wschodzie, a zarazem
bramą do Europy, stojącą na drodze islamskiej ekspansji. To dlatego
Turkom tak zależało na jego zdobyciu, a dokonał tego sułtan Mehmed,
który w roku 1453 miał zaledwie 21 lat. I poza tym, że był ambitny, był
też niezwykle utalentowanym i kreatywnym militarnym strategiem.
Wydawać by się
mogło, że kronika oblężenia nie będzie stanowić fascynującej lektury.
Crowley jednak pisze tak, że od pierwszych stron, od opowieści tej
trudno się oderwać. W bardzo przejrzysty sposób autor wyjaśnia
uwarunkowania, które przyczyniły się do upadku Konstantynopola: wzrost
potęgi Ottomanów z jednej strony, z drugiej zaś laicyzująca się,
skłócona Europa, która obserwowała z oddali rozwój wypadków, nie kwapiąc
się do udzielenia pomocy. Książka obfituje w ciekawe fragmenty
dotyczące m.in. obyczajów i muzułmańskich i bizantyjskich, sztuki
wojennej, a nawet wierzeń, znaków i omenów. Wszystko to nie było bez
znaczenia dla wydarzeń pod murami Konstantynopola.
Nie można odmówić obrońcom Konstantynopola i odwagi, i determinacji, i wiary w zwycięstwo. Mimo,
iż było ich (tzn. żołnierzy, którzy na murach byli w stanie walczyć i
przeciwstawić się oblegającym) z 50 razy mniej niż najeźdźców, miasto
skutecznie broniło się przez kilkadziesiąt dni. Szala zwycięstwa
przechylała się to na jedną, to na drugą stronę, a Turcy byli blisko
podjęcia decyzji o wycofaniu się. Duży szacunek wzbudza postać
ostatniego cesarza bizantyjskiego, Konstantyna XI, który bynajmniej nie
był nieudolnym władcą: zdeterminowany, by walczyć do ostatniej kropli
krwi, zagrzewał do walki swoich żołnierzy, kilka razy odmówił Turkom
poddania Konstantynopola. Cesarz, który bohatersko walczył za swoje
miasto, stał się jego legendą. Dlatego też historię tę trudno się czyta –
nawet wiedząc, jaki będzie tego wszystkiego koniec, ściskamy
instynktownie kciuki za oblężonych. Nawet wiedząc, że upadek miasta był
nieuchronny, bo jeśli nie w 1453 roku, Turcy powróciliby wcześniej, czy
później. Taka była kolej rzeczy, wszystko ma swój początek, rozkwit i
koniec, a XV-wieczny Konstantynopol znajdował się w swojej schyłkowej
fazie. Jego zdobycie przez Turków było właściwie dla tego miasta
zbawieniem – Mehmed uczynił z niego stolicę swojego imperium,
przywracając mu dawną świetność. Owszem, kościoły zostały zamienione w
meczety, ale dzięki temu prawdopodobnie przetrwały – jak Haga Sophia,
zapierający dech w piersiach cud architektury. Mimo to, opis momentu,
kiedy Turcy wdzierają się do Konstantynopola, żądni mordu i grabieży,
jest naprawdę dramatyczny.
Noc, która zapadła nad Bosforem, pochyliła się nad oknami kopuły kościoła Haga Sophia, zacierając mozaiki z wizerunkami cesarzy i aniołów, porfirowe kolumny, onyksowe i marmurowe posadzki, roztrzaskane sprzęty i wyschnięte kałuże krwi, przykryła i pochłonęła także Bizancjum – na zawsze.
Autor porównuje upadek Konstantynopola
do wydarzeń tej wagi dla ludzi mu współczesnych, co dla nas zamachy z 11
września (a dla Polaków pewnie katastrofa pod Smoleńskiem) – każdy
pamięta, gdzie był i co robił, kiedy się o tym dowiedział. Wieści o
upadku Bizancjum - oczywiście zmroziły Europę. I słusznie, bo od tego
momentu Turcy rozpoczęli swoje podboje: na Bałkanach (gdzie walczył z
nimi m.in. Vlad Dracula), we Włoszech, a ich zwycięski marsz zakończył
się dopiero w 1683 roku, pod Wiedniem. Ja z pewnością datę 1453 już na
zawsze zapamiętam.
Komentarze
Prześlij komentarz