Czarna księga
W Czarnej księdze napotkałam
motywy, znane mi już z poprzednio czytanych powieści Orhana Pamuka:
Stambuł oraz kwestia tożsamości narodu tureckiego, naśladowania innych
kultur, braku własnej narodowej samoświadomości. Przez całą powieść
wędrujemy wraz Galipem, jej głównym bohaterem po Stambule, spotykając
jego mieszkańców, podziwiając minarety oraz błękitne wody Złotego Rogu.
Pamuk znowu oddaje hołd swojemu ukochanemu miastu: pisze o jego wąskich
uliczkach, ciasnych podwórkach, domu do złudzenia przypominającym jego
rodzinny dom (opisany w Stambule). Chyba ważniejszą nawet postacią od Galipa jest w Czarnej Księdze
jego kuzyn – wielki nieobecny, znany turecki felietonista. Losy Galipa,
poszukiwania jego zaginionej żony i równie zaginionego kuzyna są tylko
pretekstem do uskutecznienia tych wędrówek oraz snucia niezliczonych
opowieści, poświęconych i Stambułowi, i wielu różnym osobom, w tym
sławnemu mistykowi Rumiemu (znanemu mi m.in. z powieści Elif Safak 40 zasad miłości). Czarna Księga
to również pieśń na cześć pisania, opowiadania, czytania... Życie jest
opowieścią, a człowiek gra w tej opowieści różne role. Najczęściej – pod
wpływem innych ludzi, okoliczności - nie jest sobą... nie może być
sobą.
Splata się to w opowieść, która
stopniowo staje się coraz bardziej surrealistyczna i przytłaczająca.
Panuje w niej nastrój opuszczenia, melancholii, braku i poszukiwania
czegoś (sensu życia). Bohater wdaje się w nieciekawe przygody i
dziwaczne rozmowy, a jego poczynania są coraz mniej racjonalne. Bardzo
mi to przypominało oniryczne wędrówki po Wenecji w Wyspie niesłychanej
Mendozy. Motyw niemożności bycia sobą, poszukiwania w słowach i
twarzach ukrytych znaków, gonienia za tajemnicami, spiskami, obawy przed
kimś, kto w uliczkach Stambułu śledzi bohatera – jest jak relacja
obłąkanego, paranoika, coraz bardziej zapętlającego się w swoim
szaleństwie. Niestety zbyt dużo opowieści i dygresji, nie wiadomo dokąd
zmierzających, tylko mnie zmęczyło i znudziło. Gdzieś w połowie książki
chciałam się poddać i zaczęłam zadawać sobie pytanie: o czym to jest.
Podziwiam takich pisarzy, którzy potrafią tak obracać słowami, by
wywieść z jednego słowa tysiąc kolejnych i być może tego typu powieść
znajdzie swoich fanów wśród tych, którzy są miłośnikami dzielenia włosa
na czworo, lecz ci, którzy wolą dobrze opowiedziane historie nie mają
czego w Czarnej Księdze szukać. Dla mojej racjonalnej natury,
dążącej raczej do ograniczania, niż mnożenia słów, to było zbyt wiele.
Czy chciałam dowiedzieć się, kim jest Galip, albo pod jego wpływem zadać
sobie pytanie: kim ja jestem? Raczej nie. Wielostronicowe wywody o
niczym (np. o przeglądaniu się bohatera w lustrze) kojarzyły mi się nie z
refleksją nad samym sobą, ale z lamentem osoby pogrążonej w żałobie,
rozdrapującej swoje rany i wielokrotnie powtarzającej te same frazy.
Jednym z ulubionych zabiegów stylistycznych pisarza jest wyliczanka:
raz, drugi ma to swój urok, jednak kiedy po raz kolejny napotykałam na
wyliczanie detali, przedmiotów, cech krajobrazu, miałam wrażenie, że
służy to tylko powiększaniu – już i tak znacznej - objętości powieści.
Z powieści Pamuka, które czytałam dotąd bardzo podobała mi się Nazywam się Czerwień, bestsellerowy Stambuł był poprawny, a Śnieg – okropny. Po przeczytaniu Czarnej księgi
dochodzę do wniosku, że jednak styl tureckiego noblisty nie odpowiada
moim gustom i raczej więcej po jego powieści nie sięgnę. Czytając o czym
one są, mam wrażenie, że to ciągle ta sama historia, w dodatku tak samo
opowiadana. Pamuk udowadnia, że pisząc dobrze się bawi, że ważniejsze
jest dla niego samo prowadzenie narracji, pisanie dla samego pisania, a
nie konstruowanie fabuły. Może jest to nawet cecha wszystkich
bliskowschodnich pisarzy, bowiem ich dzieła mnie do tej pory nie
zachwyciły. Dostrzegam w nich skłonność do filozofowania i pogrążania
się we własnych wizjach, rozmyślania o bezsensie egzystencji w oparach
opium, nad sziszą. Tylko czy to przekonuje czytelników?
Orhan Pamuk, Czarna księga, Wyd. Literackie, 2011
Komentarze
Prześlij komentarz