Małgorzata Łukowiak spisuje swoje wrażenia z bycia matką i właściwie nie ma w tym niczego nowego, niczego, czego bym nie wiedziała, nie słyszała – z drugiej ręki tylko, boć sama dzieci nie mam. Nie wiem, czemu są głosy, że ta książka jest taka nowatorska, bo pokazuje nie tylko blaski macierzyństwa, ale i jego cienie. Wszak naprawdę nie trzeba być geniuszem, by się domyślić, że macierzyństwo to nie tylko słodkie oczęta naszego bobasa, jak z reklamy. Nie ma nic odkrywczego w stwierdzeniu, że życie matki pracującej to wieczna gonitwa z czasem, a w naszym kochanym kraju posiadanie dzieci nie idzie wcale w parze z udogodnieniami dla rodziców typu: ułatwienia w pracy, miejsca w przedszkolach, etc. Wręcz przeciwnie.

Projekt Matka to właściwie taka litania wszelakich problemów i żalów, jakie wiążą się z byciem matką, od ciąży poczynając. Świadectwo tego, jak wygląda posiadanie dzieci w Polsce, anni domini 2002-2012. Centralnym punktem tej książki jest wprawdzie sama autorka/narratorka – jej przeżycia, emocje, trudności, ale jej życie kręci się wokół dzieci. Nietrudno zauważyć, że mimo początkowych protestów, narratorka poddaje się trendowi stawiania dzieci na piedestale i wpisuje się we wzorzec Matki-Polki, która poza dziećmi nie ma innych zainteresowań. Praca jej nie bawi, jest tylko koniecznością i w porównaniu z progeniturą nie ma żadnego sensu. Mąż też, w trakcie tego wciągania się w macierzyństwo, gdzieś znika, właściwie jest w książce nieobecny. Radości jakże tu mało, dominuje zmęczenie, ale co zaskakujące ostateczna konkluzja jest jak zawsze: i tak jestem szczęśliwa, nie zamieniłabym swojego życia na żadne inne. Co brzmi paradoksalnie, ale tak mówią wszyscy rodzice. Nie wiem, czy dlatego, że rzeczywiście tak jest, czy dlatego, że wypada. Dzieło Małgorzaty Łukowiak w niczym nie odbiega od tego schematu.

Rozumiem punkt widzenia autorki i w całej rozciągłości zgadzam się z jej uwagami dot. problemów kobiet, zawartymi pod koniec książki. Z drugiej strony uważam, że współczesne matki są za bardzo skupione na sobie i swoich dzieciach. Może wynika to z braku akceptacji dla faktu, że NIE DA się pogodzić wychowywania dzieci z samorealizacją. Ta niemożliwość jest przyczyną nieustających frustracji. Życie dziś definiuje się nie tylko przez dom, rodzinę i ojczyznę, ale także PASJĘ: coś, co nas porwie, określi, pomoże poznać innych, wyrwać się z przeciętności. Przeciętności, w którą mimo najlepszych chęci autorka się wpisuje. Czy Łukowiak jednak się nad tym głębiej zastanawia? Raczej nie. Czy rozpatruje jak będzie wyglądać jej życie, gdy już dzieci „odchowa”? Też nie. Co więc chciała autorka przekazać? 

Przyznać trzeba, że nie każda matka pisze od razu o swoich doświadczeniach książkę, tylko że spisanie własnych frustracji, nadal nie jest niczym oryginalnym. Dość wspomnieć takie lektury jak Jak ona to robi, albo Macierzyństwo non fiction. Sama Sylwia Chutnik, rekomendująca książkę napisała dzieło podobne w tonie. Oryginalny, jeśli już, jest styl Łukowiak. Zatem: ubiera ona banał w pretensjonalne słowa. Egzegeza, imponderabilia, epifania, komparacja, de profundis, etc., ect. Oj, nie do każdego on trafi, wielu czytelników może odstręczyć i zdenerwować.  Zastanawiam się, do kogo właściwie jest skierowany Projekt Matka, bo do przeciętnego czytelnika raczej nie. Do intelektualistów? – ale czy oni będą chcieli czytać o urokach macierzyństwa? Do matek? – ale te z kolei chyba pragną lektury raczej mało wymagającej. Do potencjalnych matek/rodziców? Sporo ludzi będzie oczekiwać od tej książki jakichś wskazówek, czy potwierdzenia własnych doświadczeń i  mam wątpliwości, czy będą oni chcieli przedzierać się przez kolejne strony ze słownikiem wyrazów obcych w ręku. Autorka miała chyba ambicję wpisać się w polską prozę „intelektualną” – tą, której się wydaje, że musi być mocno zakręcona, najlepiej tak, żeby nikt nie zrozumiał o co chodzi – i wtedy będzie naprawdę dobra. Znowu muszę napisać: przerost formy nad treścią. I to zdecydowany.

Ja do Projektu Matka podeszłam po prostu jak do literatury, a nie jak do poradnika „jak to jest”. Dlatego łyknęłam ten pretensjonalny styl, choć na trzeźwo było ciężko. Oniryczna opowieść o śródnocnych epifaniach i mięsista gawęda o opętańczym biegu między pracą, szkołą, przedszkolem, niemowlęciem, praniem a zakupami??? Taką prozą nikogo do czytania nie zachęcimy. Prostoty, pani Małgorzato, więcej prostoty. 

Małgorzata Łukowiak, Projekt Matka, Wyd. Świat Książki, 2012

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później