Marcowe fiołki
Moje preferencje czytelnicze uzależnione
są w dużym stopniu od… pory roku. Jesienią i zimą sięgam skandynawskie
kryminały, długaśne sagi, carską Rosję. Latem czytam literaturę
podróżniczą, powieści przygodowe i książki z akcją osadzoną… w
starożytnym Rzymie. Na letnie czytanie w parku dobre są ciepłe babskie
czytadła. Ale co czytać wiosną? Może Marcowe fiołki, które nieśmiało przebijają się przez zmarzniętą jeszcze ziemię?
Emily, bohaterka książki, pisarka
zresztą, właśnie przeżywa swój rozwód. Aby oderwać się od smutnej
rzeczywistości i braku weny twórczej (pisarze to tacy smutni ludzie – stwierdza
matka Emily) wyjeżdża na drugi koniec kraju, na niewielką wyspę koło
Seattle, gdzie mieszka jej przyszywana ciotka. Jest marzec, mimo to
kwitną bzy (i fiołki), Emily biega po plaży i chadza na pikniki.
Z daleka widać, że Marcowe fiołki
nie odkrywają Ameryki, że oparte są na dobrze znanych schematach, które
rzadko kiedy zdarzają się w prawdziwym życiu: wyjazd na wyspę (na wieś,
w góry, etc.), dziwne zbiegi okoliczności, odkrywanie rodzinnych
tajemnic i oczywiście miłość. Od razu po przybyciu na wyspę
Emily spotyka przystojniaka, który zaczyna zaprzątać jej myśli, mimo
tego, że jest świeżo po rozwodzie… chyba nie była aż tak załamana, skoro
zdołała się otrząsnąć z nieudanego małżeństwa w trzy tygodnie.
Pomyślałam sobie jednak, że pisząc tę notkę nie będę się zanadto
czepiać. To jest książka ku pokrzepieniu niewieścich serc. O tym, że
prawdziwa miłość potrafi przetrwać przeciwności losu. Że w ogóle
istnieje coś takiego, jak prawdziwa miłość – taka na lata, nie
dająca o sobie zapomnieć i łamiąca serca. Tylko ludzie czasem nie
potrafią jej docenić, kiedy się przydarza. Postępują głupio, porywczo,
jedną chwilą, jednym błędem przekreślając całe swoje życie. Żałują
poniewczasie. A życie jest takie krótkie – dlaczego mamy je marnować,
spędzając je z osobą, której nie kochamy, w miejscu, w którym nie chcemy
być?
Powieść napisana jest prostym,
zwyczajnym językiem, takim w sam raz, aby się to czytało bez żadnego
wysiłku. Doceniam stworzenie fajnego „nadmorskiego” klimatu: poszum
oceanu, skrzeczące nad głową mewy, zapach morza – taką atmosferę
przypominam sobie z Listu w butelce, czy Kronik portowych.
Moja ocena: 3,5/6
Sarah Jio, Marcowe fiołki, Wyd. Znak, 2012
Komentarze
Prześlij komentarz