Księga ojców
Z literaturą węgierską zetknęłam się do tej pory chyba tylko przy czytaniu niesamowitej i klimatycznej Staroświeckiej historii
Magdy Szabo. Księga ojców jest również sagą rodzinną, tyle że
przedstawianą z perspektywy mężczyzn – zawsze pierworodnych synów
rodziny. Akcja tocząca się na przestrzeni 300 lat rozpoczyna się –
mocnym akcentem – od roku 1705, kiedy to powstają pierwsze rodzinne
„zapiski”. Pierwsza połowa Księgi ojców (mniej więcej),
obejmująca właśnie te dawne dzieje, naznaczona jest delikatnym akcentem
realizmu magicznego – odnajdywałam tu cechy narracji dobrze mi znane z
książek np. Isabel Allende. Być może powodem takiego wrażenia było też
słabe odnajdywanie się w historii Węgier, które niby są bliskim krajem,
ale jeśli chodzi o znajomość faktów historycznych – pozostają dla mnie
dosyć egzotyczne, stąd trudno mi było umiejscowić w konkretnym czasie
opisywane wydarzenia. W gruncie rzeczy fabuła książki została stosunkowo słabo
umocowana w realiach historycznych, co mnie rozczarowało. Autor
koncentruje się na dziejach rodzinnych, jakiekolwiek fakty historyczne
serwując tylko sporadycznie i mimochodem.
Pierwsza połowa książki mnie nie
wciągnęła – przeczytałam, ale bez przyjemności. Wydała mi się dosyć
monotonnie opowiedziana, przeszkadzało mi też to, że każdy rozdział,
dotyczący innej osoby stanowił jakby osobny wątek, luźno tylko łączący
się z poprzednim. Taka konstrukcja książki bardziej przypominała mi
zbiór opowiadań – a ja za opowiadaniami nie przepadam. Dopiero kiedy
powieść wkracza w XX wiek, opowiadana historia staje się jakby bliższa –
potworności I i II wojny światowej są przecież znane każdemu. Księga ojców zostaje odarta z magii, bo i czasy magii nie sprzyjały.
Patrząc całościowo i analizując losy
wszystkich dwunastu mężczyzn – można dostrzec, że praktycznie życie
żadnego z nich nie było łatwe: to była walka o przetrwanie,
niejednokrotnie zakończona porażką. Szczególne wrażenie zrobiły na mnie
jednak trzy ostatnie rozdziały, opisujące okropności wojny i życie po
wojnie, aż do czasów dzisiejszych. W wyniku wojny rodzina Csillagów-Sternów oraz
jej pieczołowicie podtrzymywane więzi przestały istnieć; co gorsza
spowodowało to także degenerację więzi rodzinnych „do przodu”, przez
ludzi okaleczonych zarówno fizycznie, jak i psychicznie przeżyciami
wojennymi i powojennymi. Ostatni bohater Księgi ojców jest właściwie człowiekiem bez tożsamości, który musi definiować siebie na nowo i szukać swoich korzeni.
Choć zakończenie książki jest pozytywne,
to jednak całość mocno utkwiła w mojej głowie, pokazując jak kruche – i
w gruncie rzeczy pozbawione znaczenia - jest życie ludzkie. Tymczasem
wszyscy zachowujemy się, jakby nas to nie dotyczyło. Bynajmniej mnie to
nie uspokoiło.
Komentarze
Prześlij komentarz