Moda na seriale?
Ostatnio uderzyła mnie taka myśl, że coraz więcej książek jest pisanych seryjnie: mamy trylogie, sagi, cykle: Harry Potter, Millenium, Cukiernia pod Amorem, Gra o tron, Ziemia kłamstw,
te wszystkie pamiętniki wampirów oraz innych wilkołaków i wiele, wiele
innych. Nie wiem czy to taki trend, ale mam wrażenie, że staje się to
nagminne, co i rusz natrafiam na kolejną serię wydawniczą. Każda książka
musi mieć jakąś kontynuację, już nie wystarczy przeczytać jedną
książkę, trzeba od razu przeczytać cały cykl. Moje stosiki książek do
przeczytania rosną w postępie geometrycznym, bo zamiast jednej książki,
są od razu trzy. Nie wspomnę o wydawanych seriami kryminałach
skandynawskich i nie tylko skandynawskich; w przypadku kryminałów każdy
tom jest odrębną historią, ale jednak łączą je postaci detektywów i ich
perypetie. Z jednej strony jest to fajne – sama przywiązuję się do
postaci literackich, czasami stają się one dla nas jak przyjaciele i
przyjemnością jest dłuższe z nimi „obcowanie”. Z drugiej strony jednak
jest to bardzo sprytny chwyt marketingowo-biznesowy, zapewniający podaż
czytelników. Przecież odbiorca chętniej sięgnie po coś, co jest mu
znane, do czego się przyzwyczaił i na kontynuację czego czekał, niż po
pozycję, która dopiero musi wyrobić sobie markę. Wystarczy jeśli
pierwsza część jest udana, następne też znajdują nabywców (no chyba że
są bardzo kiepskie). Pisarzom to jest na rękę, bo nie muszą za każdym
razem wymyślać nowych bohaterów, a mają zapewnione grono czytelników.
Zastanawiam się, o czym to świadczy, czy jest to coś w rodzaju
„mcdonaldyzacji” w dziedzinie pisarstwa?
Tymczasem nieuchronnie i nieodwołalnie stałam się fanką Gry o tron.
Zakupiłam pierwszy sezon serialu, włączyłam sobie HBO, bo 2 kwietnia
startuje 2 sezon, jestem skłonna zainwestować w książki, a nawet w audiobook, choć za audiobookami nie przepadam!
Komentarze
Prześlij komentarz