Miłość buja nad Szkocją
44 Scotland Street oraz jej
kontynuacje są zbiorem opowiastek o mieszkańcach edynburskiej kamienicy.
Czyta się to lekko i przyjemnie, zwłaszcza że książka ozdobiona jest
sympatycznymi rysunkami, choć miałam wrażenie, że w powieści tej nie ma
żadnego konkretnego wątku, że dalsze losy bohaterów powstawały na
bieżąco, w miarę pisania kolejnych rozdziałów. Biorąc pod uwagę to, że
jest to powieść skompilowana z odcinków drukowanych w prasie – to taki
scenariusz jest najzupełniej prawdopodobny. Niestety na lekkim czytaniu
zalety tej książki – jak dla mnie się kończą. Lubię lekkie czytadła, ale
bez przesady!
Są to opowiastki w zasadzie o niczym,
nie prowadzące do niczego – poznajemy młodych ludzi PRÓBUJĄCYCH pracować
lub studiować oraz ich starszych sąsiadów, posiadających wystarczające
zasoby finansowe, żeby swobodnie sobie egzystować. Słowo PRÓBUJĄCYCH
jest tu uzasadnione, ponieważ żadna z tych osób nie wydaje się
szczególnie zapracowana, jeśli posiadają pracę to jest to praca nie
wymagającą żadnego wysiłku, ani starań, zdobycie pracy też nie jest
problemem – ah, jakże im zazdroszczę. Ewentualnie posiadają pieniądze,
spadające z nieba: bogaci rodzice, mężowie, spadki… Wszystkie te osoby
łączy jakaś „nieznośna lekkość bytu”, niefrasobliwość, nikt tu nie jest
zatroskany życiem, nikt nie ma „prawdziwych problemów”, dylematów.
Bohaterowie to grono obiboków, zajętych przede wszystkim sobą,
spędzających czas głównie na zabijaniu czasu. Znowu tłumaczę to tym, że w
zamyśle miało to być po prostu miłe czytadło na chwilę, żeby
zająć czas w tramwaju lub w poczekalni u lekarza, nic ponadto – i takie w
istocie jest. Nie potrafię dostrzec w tej książce nic więcej,
denerwowała mnie powierzchowność postaci i ta ich beztroska, jakże
odrealniona w porównaniu z prawdziwym życiem, nie potrafiłam się wczuć w
sytuację bohaterów, a ich tzw. perypetie (czyli głównie przesiadywanie w
barach i pubach oraz szwendanie się po mieście) mnie znudziły. Język, w
jakim jest napisana powieść świadczy o sporej dozie (auto)ironii -
namalowane przez autora postaci oczywiście należy traktować z
przymrużeniem oka, tym niemniej po wielu dobrych recenzjach spodziewałam
się czegoś lepszego. Okazało się że dla mnie ta książka była stratą
czasu, nawet jak na moje obecne standardy.
Mnóstwo ludzi pisuje teraz powieści; gdyby zrobić jakieś statystyczne zestawienie, okazałoby się, że połowa mieszkańców Edynburga oddaje się temu zajęciu, co musi oznaczać niedobór możliwych bohaterów. Chyba że piszą o piszących powieści. A o czym są fikcyjne powieści pisane przez fikcyjne postaci? Wiadomo, o ludziach piszących powieści.
Trzecią część cyklu Miłość buja nad Szkocją
wypożyczyłam z biblioteki jeszcze przed przeczytaniem pierwszej. Brak
drugiej części w niczym mi nie przeszkodził w jej odbiorze, ponieważ
autor streszcza jej wydarzenia, a zresztą to nie są książki, w których
aż tyle się dzieje. Byłam pozytywnie zaskoczona – Miłość odebrałam znacznie lepiej niż 44. Oczywiście to
nadal czytadło, ale wypełnione jakąś treścią. Podobała mi się historia
małego Bertiego w podróży do Paryża oraz Domeniki tropiącej piratów w
Malezji. Bohaterowie nie są już tacy wyizolowani, zawiązują się
przyjaźnie, pojawia się fajna, ciepła atmosfera. W książce są też
wyraźnie zarysowane wątki, mniej jest bezsensownych dialogów, za to
można znaleźć kilka ciekawych spostrzeżeń, m.in. na temat pisania
książek ;) Mimo wszystko po kolejne części raczej nie sięgnę, chyba że
wpadną mi w ręce i nie będę miała nic ciekawszego do czytania...
Alexander McCall Smith, 44 Scotland Street, Wyd. Muza, Warszawa 2010Wszystko może się skończyć źle, jak to w życiu bywa. Wiemy wtedy jednak, że coś jest niewłaściwe, mamy to samo uczucie, co przy słuchaniu utworu muzycznego, który nie znajduje swojego właściwego rozwiązania na koniec. Po prostu wiemy. Wolimy harmonię.- I żeby wszyscy żyli potem szczęśliwie?- A naprawdę chcesz czegoś innego?
Alexander McCall Smith, Miłość buja nad Szkocją, Wyd. Muza, Warszawa 2011
Komentarze
Prześlij komentarz