Ekolog. To słowo dla niektórych brzmi równie odpychająco jak feministka. Ktoś, dla kogo ważniejsze są jakieś żabki, ptaszki i roślinki, niż ludzie. Oszołom. Barbara Kingsolver, sądząc po tematyce jej książek, jest pisarką mocno zorientowaną na ochronę środowiska, a ja sama też mam mocne zapędy pro-ekologiczne, więc ostrzegam, że wpis będzie mocno dydaktyczny

Lot motyla (Flight behavior) poświęcony jest monarchom. Monarcha to gatunek motyla, występujący przede wszystkim w Ameryce Północnej, odbywający masowe migracje w poszukiwaniu stanowisk godowych. W ciągu sezonu motyle te przelatują trasę z Kanady do Meksyku. Zimują właśnie w Meksyku, bądź w Kalifornii, w lasach, na wysokości 3000 m n.p.m. W powieści monarchy pod wpływem zmian klimatycznych, zmieniają swoją trasę i lądują opodal małego rolniczego miasteczka w Południowych Apallachach. Odkrywa je młoda gospodyni domowa o dziwnym imieniu Dellarobia, zanim jeszcze dowiaduje się, że jej teść zamierza wyciąć las, w którym zadomowiły się owady. Wkrótce jednak wieść o niezwykłym zjawisku roznosi się po miasteczku - organizowane są wycieczki, by podziwiać monarchy, do miasta zaczynają zjeżdżać się turyści, obrońcy przyrody, dziennikarze. Pojawiają się także naukowcy, aby zbadać, co spowodowało taką zmianę zwyczajów motyli. Jest początek zimy, na razie wyjątkowo łagodnej, lecz i tak - abstrahując od planów wycięcia drzew - monarchy mogą nie przetrwać do wiosny. Dellarobia niezwykle angażuje się w obserwację owadów, zaprzyjaźniając się z przystojnym doktorem Ovidem Byronem, prowadzącym badania. Czy motyle da się uratować?

Mimo "letniej" i optymistycznej okładki, w powieści panuje dosyć minorowy nastrój, dostosowany do - w istocie zimowej pory roku, w jakiej toczy się akcja oraz do nieciekawej aury, jaka dręczy mieszkańców tej rolniczej miejscowości. Zarówno dziwaczna pogoda, jak i niespodziewane pojawienie się w tych okolicach monarchów są skutkami zmian zachodzących w środowisku. Tymczasem mieszkańcy miasteczka nie widzą w przylocie motyli niebezpiecznej aberracji, ale ... cud boży. Zachwycają się ich urodą - podobnie jak telewizja - ignorując fakt, że dla monarchów zimowanie w Tenessee prawdopodobnie skończy się tragicznie. Podobnie myślą, kiedy nawiedzają ich susze, powodzie i huragany: widocznie Bóg tak chce. Pisarka, głosem powieściowego doktora Byrona wyśmiewa wprost powątpiewanie w istnienie globalnego ocieplenia i twierdzenie, że "mamy na to zbyt mało dowodów" Dowody są widoczne gołym okiem, tylko że głos ekologów i naukowców jest zbyt słabo słyszalny, bo ochrona środowiska ciągle przegrywa z interesami i naszym wygodnictwem. Trzeba to sobie powiedzieć wprost, tymczasem najczęstszą naszą reakcją na wiadomości z dziedziny ekologii jest wyparcie i zaprzeczanie. Ekologia ekologią - myślimy sobie, ale przecież jakoś żyć trzeba. Chcemy wygodnie mieszkać, jeździć dużymi samochodami, podróżować, komunikować się ze sobą i mieć ciągle więcej. Niefrasobliwie eksploatujemy i korzystamy z zasobów ziemi, jakby były one niewyczerpane. Byron porównuje sytuację, w jakiej znajduje się teraz świat do łódeczki zbliżającej się do skraju przepaści na wodospadzie Niagara. Czy naprawdę w takiej sytuacji jest sens dyskutować o istnieniu wodospadu? Nikt z nas nie może już powiedzieć: to nie mój problem. Dellarobia zapytuje doktora, jak może żyć z tą świadomością - że nie tylko jego ukochane motyle są skazane na zagładę, ale że czeka nas globalna katastrofa ekologiczna. Ja się zastanawiam, jak ludzie mogą się nad tym nie zastanawiać i lekceważyć problem, poświęcając przyszłość, w imię wygodnego tu i teraz? Wszyscy jesteśmy ludźmi zdolnymi wyciąć las, żeby zapłacić ratę kredytu, nie myśląc nad konsekwencjami czegoś takiego dla przyrody. Czemu nie wytniemy sobie zamiast tego nerki? Chcemy przecież mieć dzieci, zapewnić im dobrą przyszłość i nie zastanawiamy się, co im po sobie pozostawiamy? 

Diagram ilustrujący światowy ślad węglowy
Pomimo tego, że książka ma wyraźną wymowę proekologiczną, to zakradła się do niej pewnego rodzaju sprzeczność. Cała rzecz dzieje się wśród dosyć biednych ludzi: farmerów i robotników. To są oczywiście ludzie, którym ekologia nie jest w głowie, ale też nie mają oni zbyt wielkich możliwości, aby się wykazać na tym polu. Dobitnie to obrazuje fragment, kiedy Dellarobia rozmawia z jednym z ekologów-amatorów o tym, jak ograniczać ślad węglowy i okazuje się, że żadne z zaleceń w zasadzie nie ma do niej zastosowania, bo bohaterki przecież i tak nie stać na konsumpcjonistyczną postawę, która jest krytykowana: jadanie w restauracjach, kupowanie nowych rzeczy, używanie nowoczesnych technologii, podróżowanie. Powoduje to lekką konsternację czytelnika... przekaz się jakby rozmywa w zderzeniu z szarą rzeczywistością. Ktoś może sobie pomyśleć w tej sytuacji: mnie to nie dotyczy. Nie jest to prawdą, bo owe rady mogą znaleźć zastosowanie w odniesieniu do wielu ludzi. Dellarobia, gdyby była zamożniejsza pewnie też by sobie wielu rzeczy nie odmawiała. Nie ma więc sensu ośmieszać samej idei. Obok możecie obejrzeć świetną infografikę, jaką wynalazłam w sieci, pokazującą, jak rozkłada się na świecie ślad węglowy.

Wątkiem, który walczy w Locie motyla o swoje miejsce z wątkiem monarchów, jest dosyć szare i smutne życie Dellarobii, sfrustrowanej żony i matki. Fragmentów, w których znajdziemy jej utyskiwania na dzieci - jakże typowe dla matek - jest bardzo wiele. Wejście w trochę inny świat, zetknięcie się z ludźmi wykształconymi tylko potęguje frustrację bohaterki i skłania ją do rozważań na temat własnego małżeństwa. O ile w tej roli jest wiarygodna, to mam wątpliwości czy prosta kobieta - nawet bez collegu, była kelnerka - mogłaby znaleźć wspólny język z naukowcami i byłaby zdolna to takich zachowań, jakie opisuje Kingsolver. Dellarobia wyraźnie odstaje od lokalnej społeczności, wykazuje się wrażliwością i inteligencją, a nie ma podstaw, by się aż tak wyróżniać. 

Lot motyla początkowo czyta się dosyć trudno, trzeba się bowiem przyzwyczaić do dosyć rozwlekłego stylu autorki. Kingsolver ma niestety skłonności do popadania w gadulstwo, a długaśne dygresje nie mające żadnego przełożenia na fabułę nie są tym, co lubię w powieściach najbardziej. Stąd nie zrobił na mnie dobrego wrażenia kilkustronicowy opis spaceru Dellarobii na szczyt góry i jej rozterek, kilkunastostronicowa relacja z wizyty w kościele, czy podobnie długie świąteczne zakupy, choć te ostatnie akurat posłużyły jako zobrazowanie małżeńskich problemów bohaterki. Okrojenie książki o dobre kilkadziesiąt, a nawet 100 stron w niczym by jej nie zaszkodziło. W miarę czytania przywyka się jednak do takiego sposobu narracji. Mam więc trochę zastrzeżeń do książki, ale generalnie oceniam ją jako całkiem dobrą powieść obyczajową z ważnym przesłaniem.

Barbara Kingsolver, Lot motyla, Wyd. Prószyński i s-ka, 2013

Komentarze

  1. trochę mnie odstraszają te długie dygresje, ale chyba i tak dam szansę tej książce :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wpadłam na ten blog przypadkowo z google i muszę powiedzieć, że oczarowała mnie jego grafika. Bardzo ładny, estetyczny układ i porządek wręcz zapraszają do pozostania tu na dłużej... Gratuluję i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję - estetyka jest dla mnie ważna i napracowałam się, żeby ten blog ładnie wyglądał. Zapraszam więc do odwiedzania :)

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później