W 2020 roku, dziwnym roku, roku pandemii i izolacji, wróciłam do pisania recenzji, co, myślałam, już nie nastąpi. Okres wypalenia trwał długo - oczywiście cały ten czas czytałam, ale realizowałam się na innym polu. Kiedy zostaliśmy zamknięci w domach z nagle nadmiarową ilością czasu... cóż, wróciła potrzeba, żeby opowiadać o tym, co przeczytałam. Przez te kilka lat mojej nieobecności w blogosferze pewnie wiele znanych mi blogów zamarło, a jeszcze bardziej rozpowszechniło się recenzowanie literatury w mediach społecznościowych i vlogach... Dawni czytelnicy mojego bloga pewnie nie spodziewali się, że to miejsce jeszcze kiedyś ożyje. Tymczasem to już drugi taki mój come back ;) 


W tym roku książki stały się dla mnie nie – tak jak zawsze – odskocznią od rzeczywistości, ale raczej sposobem na utrzymanie z nią kontaktu. Stąd niewspółmierna ilość, w odniesieniu do poprzednich lat, publikacji popularnonaukowych i non fiction, które przeczytałam. Głównie z dziedziny psychologii, medycyny, ale też socjologii, politologii, czy fizyki. Miałam to w planach już dawno, ale jakoś nie wychodziło. Teraz wpływ na to miał fakt, że w moim odczuciu na rynku pojawia się coraz mniej interesującej beletrystyki, a zalewają go tandetne romanse i erotyki (nie wiedzieć czemu nazywane literaturą obyczajową) oraz sensacja. Choć lubię od czasu do czasu poczytać jakiś kryminał, czy thriller gwoli czystej rozrywki, to aktualnie staram się takie lektury ograniczać. Po drugie, przez wiele poprzednich lat dostęp do publikacji popularnonaukowych był dla mnie utrudniony, z tego względu, że do biblioteki tego typu książki trafiają niestety rzadko. Cóż, działa zapewne reguła popytu. Tymczasem w momencie, kiedy zaczęłam korzystać z Legimi, znalazłam w nim wiele książek, które miałam na swojej półeczce „do przeczytania”. Błogosławię ten wynalazek, dzięki któremu prawie każda książka jest na jedno kliknięcie. Lubiłam te biblioteczne polowania, ale w tym roku, co tu dużo mówić, były one znacznie utrudnione. Dzięki Legimi zaczęłam więc zachłannie nadrabiać zaległości. Dużo się tym sposobem nauczyłam, ale niestety też stałam się jeszcze bardziej boleśnie świadoma tego, z jakimi problemami obecnie się mierzymy na świecie, i że czekająca nas przyszłość może być bardzo trudna. Przekonałam się, boleśnie, że nie stać mnie już na nieinteresowanie się polityką, ignorowanie już nie działa…Pandemia przysłoniła nam wszystko, jednak z nią wcześniej, czy później się uporamy, a ja mam obawy, czy nie będzie już za późno na poradzenie sobie z innymi, równie poważnymi problemami. Wreszcie zrozumiałam, dlaczego w pewnych sytuacjach racjonalne argumenty są kompletnie nieskuteczne – co mnie, człowieka z gruntu racjonalnego nie przestawało zdumiewać. Tymczasem, rozglądając się wokół siebie widzę, że ludźmi znacznie częściej rządzą emocje, niż rozum. 


W 2020 roku przeczytałam 210 książek. Za najlepsze pozycje uważam: 

- O północy w Czarnobylu, Wirus paniki i Życie po duńsku - w dziedzinie literatury faktu 

- Tak dziś jemy oraz Prawy umysł -  w dziedzinie literatury popularnonaukowej 

 

Wybór w tych dwóch kategoriach był dosyć trudny, bo w zasadzie wszystkie przeczytane przeze mnie pozycje były dobre lub bardzo dobre. O wiele łatwiejsza sprawa okazała się, jeśli chodzi o powieści: 

- Gdzie śpiewają raki - przeczytałam ją w styczniu i nie ma jej recenzji na blogu, ale od razu wiedziałam, że to będzie jedna z najlepszych książek roku. To piękna powieść, bardzo wzruszająca, o dojmującej samotności człowieka, o odrzuceniu i o tym, co taka samotność robi z człowiekiem. To również pean na cześć przyrody (ale taki bardzo subtelny, nienachalny) i miłości człowieka do przyrody - mówi nam o tym, że my także jesteśmy częścią tej przyrody. Łyżką dziegciu w beczce miodu okazało się przewidywalne zakończenie. 
 

A żeby było śmieszniej, za drugą najlepszą powieść uznaję Niespokojną krew, którą właśnie skończyłam, no ale połowa książki należy do 2020 roku ;). Wyróżnienie należy się też Rosyjskiej namiętności, Sprawie Hoffmanowej, Zimie czarownicy . Nie zawiodła mnie Anna Kańtoch. Na koniec kilka słów o Dwunastu żywotach Samuela Hawkley'a: to po części opowieść o dorastaniu i ojcostwie, a po części powieść łotrzykowska. Takie skrzyżowanie Kronik portowych (to porównanie nieodparcie mi się nasuwało - ojciec samotnie wychowujący córkę, nadmorskie miasteczko) i Leona Zawodowca. Przy tym jest to powieść doskonale napisana, z dbałością o szczegół, o wykreowanie prawdziwych, pełnokrwistych postaci oraz stworzenie klimatu prowincjonalnej Ameryki.

 

Za najważniejszą zaś książkę minionego roku, z uwagi na przesłanie jakie niesie, uważam Mindf*ck

 

Rozczarowały mnie natomiast nowe powieści moich ulubionych polskich autorów: Zygmunta Miłoszewskiego i Wojciecha Chmielarza. Nad Wyrwą nie chciałam się już pastwić, ale uważam, że są to takie popłuczyny po świetnym Żmijowisku  - powieść, w której mało co spina się w spójną całość.  Dlatego teraz za Prostą sprawę nie mam ochoty się brać - bo mam wrażenie, że jest to powieść napisana na kolanie. Szkoda, bo wygląda mi to na odcinanie kuponów. 


Teraz pora przewrócić kartkę i znów zacząć od nowa...

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później