Od jednego Lucypera

Trzeba trochę nadrobić recenzje, więc dziś przychodzę z powieścią, z którą powinno być mi bardzo po drodze.  

 

Katarzyna już nie mieszka w Polsce. Wyjechała za granicę za lepszą pracą i ciekawszym życiem. Ale też niewiele ją w ojczyźnie trzymało – ot resztki rodziny, do której zresztą nie żywiła żadnej sympatii. Z wyjątkiem babci. Rodzina to śląska, z dziada pradziada. Na przyjezdnych, albo i takich, co z własnej woli wyjeżdżali osiedlić się poza Śląsk – krzywo się patrzy. I ta rodzina ma swoją głęboko skrywaną, wstydliwą tajemnicę, którą odkrywa nam Anna Dziewit – Meller na kartach tej książki.

 

Śląsk tak mi bliski, bo przecież akcja Od jednego Lucypera toczy się „za winklem”. A jedna z bohaterek nosi nazwisko takie samo, jak mój pradziadek po kądzieli. Widać popularne dawniej w tych okolicach. Jednak znajome motywy nie oznaczają, że w trakcie lektury czułam się komfortowo. Trudno tak się czuć, kiedy czyta się o ciężkich warunkach życiowych, o nieustannym znoju, brudzie i hałasie, jakie towarzyszyły mieszkańcom tego przemysłowego regionu. Wszystko podkręcone jeszcze komunistycznymi realiami, w najgorszym ich okresie, tuż po wojnie, kiedy jeszcze mieliśmy epokę Stalina. Wtedy nikt nie oglądał się na potrzeby ludzi, wszystko podporządkowane było ideologii i papierowym wytycznym aparatu partyjnego. W te tryby nieopatrznie wpadła krewna Katarzyny, a jej historię śledzimy na przemian z opowieścią o współczesnej bohaterce, orbitującej między Polską, a Holandią.  

 

Przyznaję, że ja takiego Śląska nie znam, nie pamiętam – nic dziwnego, bo to nie to pokolenie, musiałabym zapytać moich rodziców. Tym niemniej dla mnie Śląsk wygląda zupełnie inaczej – ja nie mam wspomnień związanych z górnikami i taką ciężką fizyczną pracą, mój obraz Śląska nie jest aż tak ponury, mroczny, jak u Dziewit – Meller. Nasz region zawsze był kojarzony wyłącznie z kopalniami i górnikami, przemysłem i niczym w zasadzie ponad. Tak jest do dziś, mimo, że wiele zakładów zostało zamkniętych i Śląsk wygląda zupełnie inaczej, niż lat temu 20, czy 30. Jednak stereotyp jest wiecznie żywy (szczególnie wśród osób, które tu nigdy nie były). Trochę ta powieść go podtrzymuje: panuje w niej istny zaduch małomiasteczkowej mentalności, śląskiego etosu pracy i życia w połączeniu z typowo polskimi, czy też śląskimi przywarami, na czele z dobrze trzymającym się  - do dzisiaj - patriarchatem ograniczającym aspiracje życiowe bohaterek. Mimo to autorka uniknęła sztampy. Sercem tej powieści są śląskie kobiety - udręczone biedą i pracą ponad siły, takim bardzo prymitywnym znojem, jak pranie, sprzątanie, gotowanie i rodzenie dzieci. Ale w sumie tak kiedyś wyglądało życie naszej płci wszędzie, niezależnie od miejsca zamieszkania. W tamtych czasach wszyscy – a zwłaszcza kobiety - musieli być twardzi. Życie to była ciągła walka, nie było czasu na miłość, o uczuciach się nie mówiło, co w sumie w wielu rodzinach pozostało do dziś. To stąd mamy nielubianych krewnych, z którymi dobrze wygląda się tylko na zdjęciu, problemy zamiatane pod dywan, przemilczane urazy i nieprzepracowane traumy. Ten obraz powojennej Polski, jaki kreuje pisarka byłby też bardzo dobry do konfrontacji dla takich osób, które z sentymentem wspominają stare dobre czasy: jak to kiedyś ludzie żyli spokojniej, rzadziej chorowali, zdrowiej się odżywiali, etc.  A są przecież nawet i tacy, którzy tęskną za PRL-em, bo wtedy niby wszyscy mieli (a raczej nie mieli) po równo. Tym osobom proponuję lekturę Od jednego Lucypera

 

Stylistycznie ta powieść jest taka polsko-niepolska, tak bym ją określiła. Jest bowiem tu trochę narzekania, na takie typowo polskie, dobrze nam znane, piekiełko, ale jednocześnie rytmem przypominała mi powieści południowoamerykańskie. Wprawdzie realizmu tu dużo, a magii wcale, ale miałam wrażenie, że krąży tu gdzieś duch Allende czy Marqueza. Język, jakim posługuje się Dziewit - Meller jest soczysty, bardzo obrazowy, pełen zakrętasów stylistycznych, co jednak nie znaczy, że trudny w odbiorze. Postacie obydwu bohaterek są pełnokrwiste i oryginalne. Im dalej się posuwałam w lekturze, tym bardziej mi się to wszystko podobało; mimo, że atmosfera tej powieści jest ponura, a niektóre sceny naprawdę brutalne, to styl autorki sprawia, że czyta się ją z zapartym tchem i przyjemnością (taką czysto czytelniczą, dodajmy, wynikającą z obcowania z dobrą lekturą). Żal tylko, że tekst jest taki krótki, powieść urywa się dosyć nagle, a zakończenie jest jakby takie… z sufitu wzięte?

 

Metryczka:
Gatunek: powieść obyczajowa
Główny bohater: Katarzyna Twardowska
Miejsce akcji: Polska - Śląsk
Czas akcji: druga połowa XX wieku i współcześnie
Liczba stron: 299

Moja ocena: 5/6

 

Anna Dziewit - Meller, Od jednego Lucypera, Wydawnictwo Literackie, 2020 

 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później