Mindf*ck czyli jak popsuć demokrację

Chris Wylie był młodym, pełnym wiary w politykę człowiekiem. Doskonale znającym się na informatyce, pozyskiwaniu danych z sieci i nowoczesnych metodach targetowania, dodajmy. Zatrudnił się w brytyjskiej firmie, zajmującej się marketingiem politycznym, wierząc, że informacje pozyskiwane i przetwarzane przez tę firmę służą do walki z takimi negatywnymi zjawiskami, jak rasizm, terroryzm, czy dyskryminacja imigrantów. Tymczasem okazało się, że jest wręcz odwrotnie – służyły one do manipulowania ludźmi, rozpalania w nich gniewu (lub takich nastrojów, jakie były potrzebne zleceniodawcy), a w efekcie do wpływania na wyniki wyborów. Początkowo eksperymentowano na państwach gdzieś w Afryce, czy na Karaibach (wykorzystując metody rodem niczym z Bonda), a skończyło się na Wielkiej Brytanii, przy referendum o Brexicie oraz Stanach Zjednoczonych i wygraniu wyborów przez Donalda Trumpa. Cztery lata temu, kiedy referendum w UK zakończyło się zwycięstwem brexitowców (bardzo niewielką przewagą), myślałam sobie nie, to nie może być prawda. A potem, kilka miesięcy później, cały świat się zastanawiał, jak to się stało, że wariat został wybrany na prezydenta najpotężniejszego kraju na świecie. 


Cambridge Analytica jest jak przejście na mroczną stronę mocy. Wykorzystanie mocy w najgorszy możliwy sposób, przez ludzi nie cofających się przed niczym, oby tylko zdobyć władzę. Mało już w historii ludzkości widzieliśmy tego typu zdarzeń? Wojna psychologiczna – a o niej tutaj mowa – też nie jest niczym nowym, ale przy technologiach, jakimi obecnie dysponujemy, wchodzi ona na zupełnie nowy poziom. Dużo się mówi o tym, jak to Facebook i Google nas śledzą, wykorzystują dane, które sami im o sobie dajemy, do celów marketingowych. Głównie do tego. Informacje, jakie na ten temat się jednak pojawiają są dosyć ogólne i szczerze mówiąc nie do końca dają odpowiedź, co z tym można zrobić, skoro korzystanie z Internetu i technologii opartych na nim stało się immanentną częścią naszego życia. Dlatego zaskoczyło mnie ujęcie tego tematu w Mindf*ck. Myślałam, że będzie to książka głównie o polityce (a co za tym idzie niezbyt dla mnie ciekawa), tymczasem okazuje się, że autor pisze bardzo wiele o psychologii, wykładając kawę na ławę i tłumacząc w jaki sposób się to robi. W jaki sposób pozyskano miliony danych osobowych z Facebooka i w jaki sposób te dane mogą być wykorzystane, by np. wywołać destabilizację i chaos – w państwie, na świecie. Jak się manipuluje ludźmi wykorzystując ich słabości emocjonalne i poznawcze. Już na podstawie kilku lajków algorytmy są w stanie opracować model naszej osobowości…

Opracowany przez trójkę naukowców algorytm na podstawie zaledwie dziesięciu lajków rozdanych przez daną osobę, odgadywał jej cechy charakteru trafniej, niż jej współpracownicy. Mając do dyspozycji 150 lajków algorytm był w stanie określić podstawowe czynniki osobowości danej osoby trafniej, niż członkowie jej rodziny, a przy 300 lajkach osiągał lepszy wynik od jej życiowego partnera lub partnerki.

 

I miałam przy tej lekturze kilka momentów zdumienia, takich, że myślałam sobie ale jak to. Po pierwsze byłam zdumiona, że w centrum tych wydarzeń stał tak młody człowiek. Wylie zaczął swoją przygodę z polityką (i danymi) w wieku lat kilkunastu, a kiedy zatrudnił się w SCL (firmie matce CA), był ledwie po 20-tce. Taki młody człowiek spotykał się z ludźmi bogatymi i ustosunkowanymi, i doradzał im, co zrobić, by zdobyć głosy wyborców. Z drugiej strony na tę młodość można zrzucić jego idealizm i naiwność – to, że służył diabłu w ludzkiej skórze i poniekąd sam stworzył ten system. Sam stwierdza w swojej książce: bawiłem się z ogniem, a potem patrzyłem, jak płonie świat. W końcu jednak przejrzał na oczy. Czego nie da się powiedzieć o innych współpracownikach SCL – i to było moje drugie zdziwienie. Główny psycholog firmy dawał wykłady o tym, jak można profilować wyborców i wpływać na wyniki wyborów. Oczywiście czysto teoretycznie. W Rosji. Serio? Wreszcie moje ostatnie zdumienie było związane z tym, że Wyliemu, stając się sygnalistą, udało się wyjść z tego cało. Ujawniając te wszystkie machlojki miał przeciwko sobie m.in. rząd Stanów Zjednoczonych i Facebooka. Jakie miał szanse? Oczywiście nie był tak naprawdę sam, miał wsparcie wielu ustosunkowanych ludzi, ale – umówmy się – w starciu z Facebookiem? Wreszcie należy mu się podziw i szacunek, że zachował kręgosłup moralny, że nie dał się przekabacić, i nie przeszedł na ciemną stronę mocy… Z drugiej strony, bohaterstwo Wyliego porywającego się z motyką na słońce, może wzbudzać wątpliwości (czyż autor nie koloryzuje), ale ogrom informacji podanych w tej książce i to w sposób bardzo dosadny, bez żadnego owijania w bawełnę – temu przeczy. Przy czym jest to doskonale napisane, czyta się jak thriller szpiegowski, tyle tylko, że niestety opisujący rzeczywistość. Co się stało, to się nie odstanie. Wielka Brytania opuściła UE, a USA przez cztery lata były rządzone przez człowieka niekompetentnego i nieprzewidywalnego. Cud, że nie doszło do większego nieszczęścia. Facebook zapłacił karę za wyciek danych, która to kara nic mu nie zrobiła. Szefowie CA dostali zakaz pełnienia funkcji kierowniczych na kilka lat. Co oczywiście nie przeszkodziło im założyć własne firmy. Większość polityków zaangażowanych w tę aferę również nie poniosło żadnych konsekwencji - najwyraźniej demokracja nie jest tego warta. Zastanówcie się, czy jakiekolwiek z tych konsekwencji są w stanie naprawić szkody, które zostały wyrządzone. m.in. podgrzania nastrojów społecznych w Stanach, siania nienawiści i jeszcze większego spolaryzowania społeczeństwa. A kto robi to samo u nas?

To lektura, przy której myślałam sobie: to już nie jest świat, w jakim chcę żyć. Tylko jaki mam wybór? Musimy się z tym mierzyć. Widać to jasno i wyraźnie - pandemia roku 2020 jest wodą na młyn wszelakiej maści manipulatorów, robiącym ludziom wodę z mózgu, podsycającym strach i gniew. Co jest prawdą, a co fałszem? Zostaliśmy zamknięci w domach, zdani w jeszcze większym stopniu, niż dotychczas na komputery i Internet. Problemem stają się w tej sytuacji ludzie, którzy poddają się temu bez walki – takie osoby, które mają podejście „ja nie wiem, nie znam się, było, to wrzuciłam”. Cytat autentyczny. Nie dosyć, że nie sprawdzają źródeł, to jeszcze bezmyślnie, bezrefleksyjnie szerzą fake newsy, stając się mimowolnym narzędziem w rękach trolli i manipulatorów. Co więcej, za dostęp do wiarygodnych informacji coraz częściej trzeba płacić – informacja staje się dobrem luksusowym, podczas, gdy fake newsy są łatwo dostępne i darmowe. W zasadzie, jak polityka nigdy mnie nie interesowała, to myślę sobie, że w tym momencie już mnie na to nie stać. A jeśli nadal twierdzicie, że to was nie interesuje, to przeczytajcie choć ostatni rozdział, w którym autor opowiada po prostu o mediach społecznościowych i zagrożeniach z nimi związanych – to dotyczy dziś każdego człowieka i ten tekst powinien być udostępniany w szkołach na lekcjach wychowania obywatelskiego.

Ta książka to jedna z najciekawszych i najważniejszych książek, jakie czytałam w tym roku, ale i najbardziej ponurych i alarmujących. Zmiażdżyła mnie ona po prostu. Wydaje się nam, że myślimy samodzielnie (zwłaszcza osobom podatnym na różne spiskowe teorie dziejów), że kontrolujemy nasze decyzje, tymczasem gdzieś tam ktoś pociąga za sznurki, byśmy chodzili tak, jak nam zagrają…  W tej wojnie, jaka się toczy żołnierzami – pionkami jesteśmy my wszyscy, którzy korzystamy z Internetu i mediów społecznościowych. Jesteśmy jak ta żaba powoli gotująca się w stopniowo podgrzewanej wodzie.

Czekam na film nakręcony na podstawie tej historii – bo w zasadzie jest to gotowy materiał na film.  Film na pewno ma szansę dotrzeć do większej liczby ludzi, niż książka - a tylko świadomość jest nas w stanie uchronić przed tym, co szykują nam tacy władcy marionetek, jacy opisani są w tej książce.

 
Metryczka:
Gatunek: literatura faktu
Główny bohater: Cambridge Analytica
Miejsce akcji: Wielka Brytania i USA
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 480

Moja ocena: 6/6

 

Chris Wylie, Mindf*ck. Cambridge Analytica czyli jak popsuć demokrację, wyd. Insignis, 2020 

 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później