Niedawno na jednym z
internetowych forum wdałam się w dyskusję nt. otyłości i zaprotestowałam przeciwko uproszczonej i niestety
powszechnej wizji, iż otyli są sami sobie winni, gdyż „wystarczy mniej jeść”.
Zauważyłam, że współczesne nawyki żywieniowe są kształtowane w dużej mierze przez producentów
żywności, a prawdziwie zdrową żywność coraz trudniej znaleźć. Jest to
skomplikowane zagadnienie, o którym pisze np. Bee Wilson w swojej
biografii jedzenia.
Od razu odezwały się głosy, iż
„wystarczy czytać składy na etykietach żywności”, a jak ktoś chce znaleźć
informacje, to „wystarczy sięgnąć do internetu”. Głoszone z niezachwianą pewnością siebie. Zgodnie z tą tezą nic prostszego, niż znać się
na składnikach chemicznych, ich wpływie na organizm, oraz mieć w małym paluszku
liczne (i często sprzeczne ze sobą) opracowania nt. różnych składników naszej
diety. Każdy konsument powinien być domorosłym chemikiem i dietetykiem – a jeśli
nie jest, to wyłącznie jego problem, bo gdyby
chciał, to by mógł. I producenci żywności nie mają tu nic do
rzeczy, bo przecież sami wkładamy do koszyka to, co chcemy. Serio? Jak widać są ludzie, którzy wierzą w takie bajeczki, że świat jest prosty i sprawiedliwy, a wszystko zależy wyłącznie od nas samych. Dziwi jednak takie podejście akurat w kwestii odżywiania, gdyż wiele osób jest tu kompletnie zagubionych i błądzących w morzu sprzecznych informacji o różnych cud-dietach.
Weźmy inną dyskusję, gdzie propagowane są różne modne
produkty, a inne potępiane. Mleko? Szkodliwe, powoduje gromadzenie się „śluzu”
w organizmie, osteoporozę, raka prostaty, SM, etc… Kawa? Trucizna. Za to ocet jabłkowy – ma
dobroczynny wpływ, ułatwia wchłanianie kolagenu, trawienie, itd. Olej z
czarnuszki dobry na wszystko. Jedna osoba totalnie mnie zaskoczyła stwierdzeniem, że dodaje do kawy....olej kokosowy. Jakoś nie mogłam dojść do tego, po co dodawać tłuszcz do kawy, a okazało się, że "dla smaku". Aha, a to nie lepiej dodać jakiejś przyprawy? Kiedy zapytałam o jakieś podstawy naukowe, badania,
na poparcie tych tez, odpowiedziano mi, że takowych nie ma, bo „spisek
producentów żywności”, którzy lobbują, by tego typu fakty nie wyszły na światło
dzienne. I że wystarczy spróbować odstawić to i owo, i zobaczyć jak się z tym
czujemy, w końcu poeksperymentować nie zawadzi.
No jasne, mogę odstawić np. mleko i jak poczuję się lepiej,
to tylko mój zysk. Ale skąd na dobrą sprawę mam wiedzieć, że lepsze
samopoczucie wynika akurat z tego, a nie z czego innego, albo wręcz nie jest
efektem placebo? Tymczasem wiele osób tak robi, a potem głosi niczym nie
poparte tezy, że coś tam pomogło, pisze książki, nagrywa filmiki na yt, i tak
tworzą się różne mity żywieniowe. A ja jestem dosyć sceptyczną osobą i sam
fakt, że jedna pani powiedziała drugiej pani, jakoś mnie nie przekonuje. Już
pomijając fakt, że nie wiem, czy eksperymentowanie na własnym zdrowiu to dobry
pomysł.
Problem w tym, że dziś poszukiwanie zdrowej diety to jak
szukanie świętego Graala. Nie udowodnionych teorii* na ten temat jest bez liku.
W dodatku ludzie żywność winią nie tylko za otyłość, cukrzycę, czy choroby
przewodu pokarmowego, ale dosłownie za wszystko, od bólów głowy, kaszlu, trądziku,
po raka, autyzm, Alzheimera, czy SM. Tymczasem wiarygodnych źródeł na poparcie
tego brak, bo badania nad wpływem konkretnych produktów, czy składników
żywności na konkretne dolegliwości są niesłychanie skomplikowane do przeprowadzenia. Prostego związku przyczynowo – skutkowego między
jedzeniem czegoś, a jakąś chorobą w zasadzie nie można dowieść, z uwagi na mnogość innych czynników. Jednak każdy, kto choć trochę interesuje się zagadnieniem, wie, że księgarnie zawalone
są różnymi poradnikami, lansującymi coraz to nowe diety, a w internecie można
znaleźć informacje, zarówno „za”, jak i „przeciw” wszystkiemu. Jak przeciętny
Kowalski ma się w tym zorientować? Co mi przyjdzie z informacji, że w danym produkcie
jest np. 20% tłuszczu, jeśli nie wiem, jak to zinterpretować – czy to
obiektywnie mało, czy dużo i jaki to może mieć na mnie wpływ? Bo nawet coś, co wydaje się
nam oczywistością, jak np. szkodliwość tłuszczów, czy cukru – okazuje się wcale
nie tak oczywiste. I dlatego tak wiele krąży różnych mitów, tworzonych przez
osoby, którym coś tam pomogło – lub też raczej wydaje im się, że im pomogło. Dla
niektórych to niezwykłe lukratywne źródło dochodu. Pisze o tym Anthony Warner,
demaskując niektóre modne teorie np. detoks żywieniowy i pokazując mechanizmy,
według jakich one działają. Słówko o detoksie:
(...) nasz organizm jest już wyposażony w znakomite systemy pozbywania się ewentualnych trucizn. Specjalnie w tym celu rozwinęły się wątroba oraz nerki i dopóki nie mamy z nimi poważnych problemów, dopóty nie będą potrzebowały żadnej pomocy. W oczyszczaniu organizmu z trujących substancji swoją rolę ma również skóra, płuca oraz układ trawienny. I nawet jeśli jakieś toksyny pozostaną w naszym ciele, nie ma wielu dowodów na to, by jakiekolwiek produkty spożywcze pomagały nam się ich pozbyć.
Jak zwykle jednak opis książki (popularnonaukowe opracowanie największych mód jedzeniowych napisane w
wyjątkowo złośliwy sposób. Autor rozprawia się w nim m.in. z olejem kokosowym,
dietą paleo czy superfoodsami) to tylko półprawda. A to dlatego, że poza
demaskowaniem modnych diet i dziwnych poglądów na odżywianie się, autor równie
wiele miejsca poświęca wyjaśnianiu metody naukowej, psychologii i wyjaśnieniu, dlaczego pseudonauka tak się rozprzestrzenia. Warner odnosi się tu często do
twierdzeń Kahnemana - i aż prosiłoby się tu o jakieś odnośniki do źródeł. Tych
jest jednak stosunkowo mało, co można autorowi zarzucić. Bowiem paradoksem jest
to, że wyśmiewa on domorosłych ekspertów od żywienia, wszelakich blogerów i
naturopatów, a przecież sam rozprawia z powodzeniem o rzeczach, do których nie
ma kompetencji. Kucharz piszący o psychologii? Po raz kolejny już (w kolejnej
książce) czytam o tym, jak współcześnie kontestujemy wiedzę ekspercką, ponieważ
wszyscy jesteśmy przekonani o swoich racjach, nabytych dzięki wujkowi Google,
aczkolwiek (z braku źródeł i danych na poparcie twierdzeń,
które prezentuje) mam wątpliwość, czy autor nie podąża tą samą drogą. Akurat ja
Kahnemana czytałam, dlatego mogę potwierdzić, że Warner bzdur tu nie opowiada. Na
pewno jednak in plus tej pozycji jest to, że Warner nawołuje właśnie do
rozsądku, do zwróceniu się ku nauce i nieuleganiu pierwotnym instynktom,
każącym nam szukać szybkich i prostych rozwiązań - bo takie na ogół w świecie
nauki nie istnieją. A już zwłaszcza jeśli chodzi o odżywianie. Myślę, że warto pamiętać o podstawowych tzw. gównoprawdach w świecie żywienia:
1. Będą mieli swoją filozofię jedzenia
2. Będą chcieli wcisnąć wam detoks
3. Będą powtarzać, że choroba to wasza wina
(..)
5. Będą mówić o superżywności
6. Będą się posługiwać anegdotami jako dowodem
7. Będą przytaczać starożytne mądrości
8. Będą twierdzić, że w "dawnych czasach" było lepiej
9. Będą wygłaszać wszystkie te twierdzenia z wielkim przekonaniem i pewnością
Jeśli chodzi o
samą wiedzę nt. pseudodiet, to ta publikacja jest przeznaczona raczej dla osób
początkujących w temacie, może stanowić początek pogłębiania swojej wiedzy na
ten temat. Aha, i ta książka raczej nie jest śmieszna (może poza fragmentami
z Gwyneth Paltrow), ani też obsceniczna.
Metryczka:
Gatunek: popularnonaukowe
Główny bohater: jedzenie
Miejsce akcji: cały świat
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 349
Moja ocena:
5/6 Anthony Warner, Wściekły kucharz, Wyd. Buchmann, 2018
Te same zastrzeżenia mam co do drugiej książki, dotyczącej
mitów żywieniowych, której autor jest… religioznawcą. Mimo to, z pasją
rozprawia o glutenie, tłuszczu, czy cukrze, pokazując to, o czym wspomniałam
już wyżej: brak jednoznacznych, twardych danych wskazujących na ich szkodliwość
(bądź nie) dla naszego zdrowia. Levinovitz jest wyraźnym zwolennikiem teorii, że wiele
problemów zdrowotnych oraz rzekomych na nie remediów w postaci jakiejś diety
jest tylko wytworem naszego umysłu. Oraz kultury w jakiej żyjemy – to jest
ciekawe, gdyż pokazuje on nam mity żywieniowe, jakie pokutowały w przeszłości,
dowodząc, że ludzkość zawsze była podatna na tego typu argumentację, zwłaszcza
odwoływanie się do natury i raju utraconego, w którym jedliśmy to i to. Te
mity są zadziwiająco mocno w nas zakorzenione, do tego stopnia, że przekonanie
co do jakiejś diety dla wielu osób przybiera wymiar prawie religijny (a autor
jako religioznawca pewnie wie, o czym mówi w tym przypadku). I podobnie, jak w
przypadku religii, podejście ludzi do jedzenia odznacza się odpornością na
argumenty. Zatem, nawet gdyby jakieś badanie dowiodło, iż sól czy cukier nie są
szkodliwe, od razu pojawiłby się zarzut, iż to lobbing koncernów spożywczych.
Zarazem obsesyjne zwracanie uwagi na sposób odżywiania się, może często
prowadzić do zaburzeń odżywiania i problemów zdrowotnych, jeśli zaczniemy
nierozważnie zbyt mocno ingerować w swój jadłospis, nie konsultując się z
dietetykiem (owo eliminowanie tego i owego, o czym wyżej już pisałam i
eksperymentowanie na własnym organizmie). W dużej mierze to, co pisze Levinovitz jest rozsądne, ale
też zastanawiałam się, czy autor nie przesadza w drugą stronę, wszelkie diety i
zalecenia prozdrowotne podciągając pod niepotrzebną szarlatanerię. Uwolnij się od poczucia winy i jedz, co
chcesz. Momentami zakrawało mi to faktycznie na ów osławiony spisek
producentów żywności. Jeszcze dziwniejszy
jest ostatni rozdział, w którym autor prezentuje własną "cudowną
dietę" - i znowu, zapewne jest w tym, o czym pisze sporo prawdy, ale
sposób przedstawienia tych informacji każe nie traktować ich poważnie w
kontekście tego, co autor pisze uprzednio. Gdyby ten ostatni rozdział był
napisany inaczej byłoby to bardziej wiarygodne (a widać, że wiele osób nie
załapało o co chodzi). Trochę też brak informacji „co zamiast”. Po przeczytaniu
tej książki tym mocniej zadaję sobie pytanie: gdzie leży prawda?
Moja konkluzja jest taka, że mam mętlik w głowie, na pewno
większy, niż przed tym, zanim zaczęłam interesować się tematem. Wiem, że nic
nie wiem. Że sprawa jest mocno skomplikowana i że nic tu nie wiadomo na 100%.
Że na pewno trzeba być sceptycznym jeśli chodzi o kolejne doniosłe odkrycia i
modne trendy żywieniowe, a już zwłaszcza tezy, podsuwane nam przez osoby wierzące
w spiskową teorię dziejów i medycynę alternatywną.
Metryczka:
Gatunek: popularnonaukowe
Główny bohater: jedzenie
Miejsce akcji: cały świat
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 300
Moja ocena:
4/6
Alan Levinovitz, Glutenowe kłamstwo. I inne mity o tym, co jemy, Wyd. Burda, 2016
*Używam słowa "teorie" w znaczeniu "tezy", czy "hipotezy", gdyż, zgodnie z nomenklaturą naukową "teoria" to, coś, co zostało dowiedzione, natomiast dowodów na poparcie owych modnych diet - brak. Jakoś słówko "teoria", w powszechnym znaczeniu - lepiej mi się tu komponuje.
Komentarze
Prześlij komentarz