Nie taka dziewczyna
Czy macie czasem tak, że zarzekacie się, że czegoś absolutnie nie zrobicie, bo to nie dla was, albo zupełnie was to nie interesuje, a potem i tak to robicie, bo "jakoś tak wyszło"? Ja tam mam właśnie z książką Leny Dunham. Ok, może jej lektura to żaden wielki wyczyn, ale wcześniej nie miałam na to absolutnie żadnej ochoty, wiedząc czego się po niej mogę spodziewać. Ekshibicjonizm to totalnie nie moja bajka. No ale książka akurat stała na bibliotecznej półce z nowościami (i musiałam mieć farta, że trafiłam akurat na ten moment), więc żal było nie skorzystać z okazji. Zastanawiam się, czy opowiadając o tym, nie mogłabym się wpisać do klubu Leny: zrobić coś głupiego, lub żenującego, ale zupełnie nieistotnego i chwalić się tym, jakby to było jakieś bohaterstwo na miarę lotu w kosmos.
Wierzcie mi, biorąc tę książkę do ręki, starałam się nie być uprzedzona, mimo, że recenzje Nie takiej dziewczyny nie są zbyt pochlebne. I że nie byłam w stanie obejrzeć ani jednego odcinka serialu Girls, bo odrzucał mnie od niego już sam trailer. Zawsze odnosiłam wrażenie, że ta dziewczyna zupełnie nie ma wyczucia swoich atutów i słabości, a ja nie mam ochoty patrzeć na to, jak ośmiesza samą siebie. Pozytywnie natomiast usposobił mnie wstęp do książki, w którym autorka pisze:
Czy przypadkiem jest, że okładka Nie takiej dziewczyny wypisz wymaluj przypomina okładkę poradnika Helen Gurley Brown, o którym Dunham wspomina, a w którym Brown udziela ambiwalentnych porad kobietom, które czują się "szarymi myszkami"? Porad w stylu: im częściej uprawiasz seks, tym więcej go zniesiesz. Z tej porady akurat chyba Dunham skorzystała. Zauważcie, że w książce Dunham mówi o wielu rzeczach, które normalnemu człowiekowi nie przeszłyby przez usta, które zakopałby gdzieś w otchłani pamięci, bo przecież instynktownie staramy się przedstawić w jak najlepszym, a nie w jak najgorszym świetle. Autorka opowiada o swoich wpadkach, nieudanych doświadczeniach seksualnych, dziwactwach, ale jednocześnie nie mówi niczego, co pozwalałoby wyjaśnić te jej zachowania i problemy, i co pozwoliłoby ją naprawdę poznać. Nie mówi, co naprawdę czuje/czuła i co naprawdę jej się przydarzyło. Ważne tematy, jak problemy z wagą, relacje z matką, czy traktowanie kobiet w przemyśle rozrywkowym, są potraktowane po łebkach. A dlaczego 8-latka cierpi na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne? W dodatku Dunham sama przyznaje, że zdarza jej się koloryzować i konfabulować. Caitlin Moran zniesmaczyła mnie o wiele bardziej swoim obnażaniem się, niż Dunham, ale była przy tym szczera. Mogłabym jeszcze porównać Dunham do Małgorzaty Halber, która też wywleka swoje kompleksy na światło dzienne i też jest przy tym cholernie szczera. Dunham szczera nie jest. A wnioskuję to z tego, że to, co pisze o sobie, nie trzyma się kupy. Być może wynika to z tego, że dziewczyna po prostu nie umie pisać, ale to już jej problem.
Problem z tą książką jest nie tylko taki, że Lena Dunham najwyraźniej nie potrafi pisać (a wydaje jej się, że potrafi), ale taki, jaki wyziera z niej obraz autorki. Chaotyczny, a co więcej, myślę, że wcale nie jest to taki obraz, jaki chciała wykreować Lena: kobiety wprawdzie popełniającej mnóstwo błędów, niedoskonałej, ale przekonanej o tym, że ma talent i że zasługuje na sukces. Jak dla mnie Lena Dunham to niedojrzały kłębek sprzeczności. Nie chcę potępiać jej stylu życia, bo każdy ma prawo do własnych wyborów, ale ja po prostu nie rozumiem tej kobiety. Najpierw było mi jej żal: pogubiłam się w ilości jej "chłopaków" i kochanków, a to, co czytałam bardzo mnie przygnębiło: seks tylko po to, by powiedzieć, że był seks, oddawanie się komu popadnie i pozwalanie facetom na pomiatanie sobą. Desperacja. Myślałam, że wytłumaczeniem takiego zachowania jest oczywisty fakt, który wyziera już z pierwszych zdań książki: dziewczyna nienawidzi siebie. Jej zachowanie w stosunku do mężczyzn, to książkowy przykład kogoś, kto nie ma za grosz szacunku do samej siebie i cierpi na deficyt poczucia własnej wartości. W miarę czytania pojawiało się jednak u mnie wrażenie, że to wszystko jest na pokaz. Sama Lena przyznaje, że uczenie się świata nie polega na tym, że udajesz dziwkę. A zatem czemu ciągle to robi - prostytuuje się, by zwrócić na siebie uwagę: sprzedaje intymne szczegóły swojego życia, rozbiera się przed kamerą, bez żenady przekracza granice dobrego smaku, naraża się na krytykę i drwiny? Oczywiście może to być kompensacja kompleksów, wolanie o pomoc, może jest to jej sposób na nauczenie się akceptacji samej siebie... Tylko że trudno powiedzieć gdzie tu jest prawda, a gdzie fałsz. Która Lena jest prawdziwa: ta, która czuje się brzydka i gruba, czy ta, która uważa się za ósmy cud świata i oczekuje, że świat padnie do jej stóp? Lena daleko odbiega od ideałów piękna, więc wydawałoby się naturalne, że w świecie, w którym jest to tak ważne, ma z tym problem. Jednak patrząc na to, co ta kobieta wyprawia, odnosi się wręcz przeciwne wrażenie. Z niesamowitą pewnością siebie epatuje swoją niedoskonałością, oczekując z tego tytułu oklasków. Pewność siebie jest oczywiście niezbędna, by osiągnąć sukces, ale gdy ta pewność oderwana jest od realiów, zamienia się w narcyzm i groteskę. A to, że dziewczyna najwyraźniej nie potrafi wyciągnąć wniosków z tego, co jej się przytrafia?
Kim zatem jest Lena Dunham? Dzieckiem świata sztuki, które próbuje (bez powodzenia) naśladować sukcesy rodziców, niepewnym własnych pasji, ale z pewnością łaknącym chwały - jak mówi sama o sobie. Piotrusiem Panem w spódnicy. Produktem artystowskiego światka, w którym - niczym w Igrzyskach śmierci - im bardziej ktoś ekscentryczny, tym lepiej. Wszyscy zachwycają się jej talentem - ale jakim talentem, do czego?? Czegóż takiego dokonała? Za wszelką cenę chce być oryginalna, ale sęk w tym, że wcale nie jest. Bo swoją oryginalność opiera głównie na eksponowaniu swoich niedostatków. Owszem, jest to pewien rodzaj odwagi, ale czyż nie jest to powierzchowne? Czy nie lepiej byłoby, gdyby autorka popracowała nad sobą i nad swoim wnętrzem, gdy tymczasem ona przyznaje się, że uczyć to za bardzo jej się nie chciało? Zamiast tego idzie w ekscesy - rzeczywiście świetny przykład dla młodych ludzi. Jak to się więc stało, że dziewczyna, która nie robi w życiu nic sensownego, obija się i wymyśla jakieś głupoty, dostaje nagle propozycję nakręcenia serialu? Czy przeciętna dziewczyna, bez żadnych koneksji, otrzymałaby taką samą szansę? Dunham na pewno nie jest głosem młodego pokolenia, a jedynie jego uprzywilejowaną przedstawicielką. Po prostu była we właściwym miejscu i czasie, w Nowym Jorku, mając znanych rodziców-artystów, więc ktoś założył, że i jej się należy sukces. Zgodnie z tym założeniem wmawia się ludziom, że ma talent, i nawet jej porażki, wpadki, ekscesy seksualne i wyczyny godne nagrody Darwina, są warte, by je oglądać i o nich czytać. Ta kobieta to taka kolejna wydmuszka naszych czasów. Wkurza mnie, że ktoś taki dostaje ciężkie pieniądze za wypisywanie pierdół (ja też mogłabym taką książkę napisać) i robienie idiotycznego serialu. Wkurza mnie, że uważa się za "feministkę" dlatego, że sypia z każdym facetem, który się nawinie. Jak Madame Bovary, którą cytuje we wstępie, szuka podniet, bo jest znudzona życiem, w którym trudno powiedzieć, by czegoś jej brakowało.
Nie ma według mnie nic odważniejszego niż stwierdzenie, że to właśnie twoja historia zasługuje na to, by ją opowiedzieć, szczególnie jeśli jesteś kobietą. Tak ciężko pracowałyśmy, tyle udało się osiągnąć, ale wciąż ktoś próbuje nam wmówić, że babskie zmartwienia są małostkowe, opinie niepotrzebne, a historie nie dość ważkie, by je opowiadać. Osobiste wyznania kobiet to jedynie ćwiczenie własnej próżności, powinnyśmy więc docenić nowy świat, jaki dla nas nastał, i siedzieć cicho.Racja. Pomyślałam sobie: ok, może to i będzie ekshibicjonizm, ale może z jakimś kluczem, skoro autorka pisze, że chciałaby aby jej doświadczenia pomogły jej czytelniczkom uchronić się od błędów, które sama popełniała. I jasne, Lena pisze o wielu rzeczach wstydliwych, takich, których ja, będąc na jej miejscu, za nic nikomu bym nie ujawniła (a też mogłabym takie historie spisać), ale o dziwo, nic z tego mnie specjalnie nie zaszokowało. Po Caitlin Moran chyba już na takie wynurzenia się uodporniłam. Czytałam więc, starając się wyłowić z tych zwierzeń jakieś zapowiadane wnioski, jakiś mądry przekaz, i... nic z tego. Owszem, jest w tej książce kilka ciekawych momentów, w których ma się wrażenie, że napisała te zdania zupełnie inna osoba, niż całą resztę. Ta reszta to jakieś historie zupełnie banalne, zupełnie nieodkrywcze i zupełnie nieśmieszne. I nie ma w tym niczego więcej, żadnej głębi, żadnej wrażliwości, żadnego szerszego spojrzenia. Poważnych refleksji można szukać jak ze świecą. A całość jest chaotyczna i niespójna. Często fragmenty nawet jednego rozdziału nie za bardzo układają się w jakąś sensowną całość. Są tu jakieś dziwne zbitki słowne, przeskakiwanie z tematu na temat, niedokończone wątki. Czasem miałam wrażenie, jakby Lena pisząc to była po kilku głębszych. Na przykład taki fragment emaila: Dynamika związku najwyraźniej fascynuje nas oboje, pod względem teoretycznym i artystycznym. Na przykład seks. Trudniej jednak włączyć związek w życie zawodowe, w satysfakcjonujący sposób. Co to za bełkot??? W wielu miejscach w ogóle nie mogłam zrozumieć o co autorce chodzi, co chciała przekazać - to dominujące wrażenie, jakie mam po przeczytaniu tej książki. Co wynika z tego, że puszczała się na prawo i lewo z facetami, którzy mieli ją gdzieś? A co z tego, że kiedy chodziła na terapię, interesowało ją głownie życie osobiste jej terapeutek, a nie rozwiązywanie własnych problemów? Jaki jest sens opowieści o szkole, w której Lena pisze, jak tej szkoły nie znosiła, a kończy rozdział zdaniem, że jednak tęskni za tamtymi czasami? A co mam myśleć o tym, że nazywa najgorszą pracą, jaką wykonywała, pracę w ekskluzywnym butiku, gdzie dostawała jakieś ogromne pieniądze za nicnierobienie? Jaki morał niosą ze sobą wspomnienia z dzieciństwa, zajmujące sporą część książki? Te opowieści są w ogromnej większości niekonkluzywne, a autorka wcale nie błyszczy w nich inteligencją.
Czy przypadkiem jest, że okładka Nie takiej dziewczyny wypisz wymaluj przypomina okładkę poradnika Helen Gurley Brown, o którym Dunham wspomina, a w którym Brown udziela ambiwalentnych porad kobietom, które czują się "szarymi myszkami"? Porad w stylu: im częściej uprawiasz seks, tym więcej go zniesiesz. Z tej porady akurat chyba Dunham skorzystała. Zauważcie, że w książce Dunham mówi o wielu rzeczach, które normalnemu człowiekowi nie przeszłyby przez usta, które zakopałby gdzieś w otchłani pamięci, bo przecież instynktownie staramy się przedstawić w jak najlepszym, a nie w jak najgorszym świetle. Autorka opowiada o swoich wpadkach, nieudanych doświadczeniach seksualnych, dziwactwach, ale jednocześnie nie mówi niczego, co pozwalałoby wyjaśnić te jej zachowania i problemy, i co pozwoliłoby ją naprawdę poznać. Nie mówi, co naprawdę czuje/czuła i co naprawdę jej się przydarzyło. Ważne tematy, jak problemy z wagą, relacje z matką, czy traktowanie kobiet w przemyśle rozrywkowym, są potraktowane po łebkach. A dlaczego 8-latka cierpi na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne? W dodatku Dunham sama przyznaje, że zdarza jej się koloryzować i konfabulować. Caitlin Moran zniesmaczyła mnie o wiele bardziej swoim obnażaniem się, niż Dunham, ale była przy tym szczera. Mogłabym jeszcze porównać Dunham do Małgorzaty Halber, która też wywleka swoje kompleksy na światło dzienne i też jest przy tym cholernie szczera. Dunham szczera nie jest. A wnioskuję to z tego, że to, co pisze o sobie, nie trzyma się kupy. Być może wynika to z tego, że dziewczyna po prostu nie umie pisać, ale to już jej problem.
Problem z tą książką jest nie tylko taki, że Lena Dunham najwyraźniej nie potrafi pisać (a wydaje jej się, że potrafi), ale taki, jaki wyziera z niej obraz autorki. Chaotyczny, a co więcej, myślę, że wcale nie jest to taki obraz, jaki chciała wykreować Lena: kobiety wprawdzie popełniającej mnóstwo błędów, niedoskonałej, ale przekonanej o tym, że ma talent i że zasługuje na sukces. Jak dla mnie Lena Dunham to niedojrzały kłębek sprzeczności. Nie chcę potępiać jej stylu życia, bo każdy ma prawo do własnych wyborów, ale ja po prostu nie rozumiem tej kobiety. Najpierw było mi jej żal: pogubiłam się w ilości jej "chłopaków" i kochanków, a to, co czytałam bardzo mnie przygnębiło: seks tylko po to, by powiedzieć, że był seks, oddawanie się komu popadnie i pozwalanie facetom na pomiatanie sobą. Desperacja. Myślałam, że wytłumaczeniem takiego zachowania jest oczywisty fakt, który wyziera już z pierwszych zdań książki: dziewczyna nienawidzi siebie. Jej zachowanie w stosunku do mężczyzn, to książkowy przykład kogoś, kto nie ma za grosz szacunku do samej siebie i cierpi na deficyt poczucia własnej wartości. W miarę czytania pojawiało się jednak u mnie wrażenie, że to wszystko jest na pokaz. Sama Lena przyznaje, że uczenie się świata nie polega na tym, że udajesz dziwkę. A zatem czemu ciągle to robi - prostytuuje się, by zwrócić na siebie uwagę: sprzedaje intymne szczegóły swojego życia, rozbiera się przed kamerą, bez żenady przekracza granice dobrego smaku, naraża się na krytykę i drwiny? Oczywiście może to być kompensacja kompleksów, wolanie o pomoc, może jest to jej sposób na nauczenie się akceptacji samej siebie... Tylko że trudno powiedzieć gdzie tu jest prawda, a gdzie fałsz. Która Lena jest prawdziwa: ta, która czuje się brzydka i gruba, czy ta, która uważa się za ósmy cud świata i oczekuje, że świat padnie do jej stóp? Lena daleko odbiega od ideałów piękna, więc wydawałoby się naturalne, że w świecie, w którym jest to tak ważne, ma z tym problem. Jednak patrząc na to, co ta kobieta wyprawia, odnosi się wręcz przeciwne wrażenie. Z niesamowitą pewnością siebie epatuje swoją niedoskonałością, oczekując z tego tytułu oklasków. Pewność siebie jest oczywiście niezbędna, by osiągnąć sukces, ale gdy ta pewność oderwana jest od realiów, zamienia się w narcyzm i groteskę. A to, że dziewczyna najwyraźniej nie potrafi wyciągnąć wniosków z tego, co jej się przytrafia?
Kim zatem jest Lena Dunham? Dzieckiem świata sztuki, które próbuje (bez powodzenia) naśladować sukcesy rodziców, niepewnym własnych pasji, ale z pewnością łaknącym chwały - jak mówi sama o sobie. Piotrusiem Panem w spódnicy. Produktem artystowskiego światka, w którym - niczym w Igrzyskach śmierci - im bardziej ktoś ekscentryczny, tym lepiej. Wszyscy zachwycają się jej talentem - ale jakim talentem, do czego?? Czegóż takiego dokonała? Za wszelką cenę chce być oryginalna, ale sęk w tym, że wcale nie jest. Bo swoją oryginalność opiera głównie na eksponowaniu swoich niedostatków. Owszem, jest to pewien rodzaj odwagi, ale czyż nie jest to powierzchowne? Czy nie lepiej byłoby, gdyby autorka popracowała nad sobą i nad swoim wnętrzem, gdy tymczasem ona przyznaje się, że uczyć to za bardzo jej się nie chciało? Zamiast tego idzie w ekscesy - rzeczywiście świetny przykład dla młodych ludzi. Jak to się więc stało, że dziewczyna, która nie robi w życiu nic sensownego, obija się i wymyśla jakieś głupoty, dostaje nagle propozycję nakręcenia serialu? Czy przeciętna dziewczyna, bez żadnych koneksji, otrzymałaby taką samą szansę? Dunham na pewno nie jest głosem młodego pokolenia, a jedynie jego uprzywilejowaną przedstawicielką. Po prostu była we właściwym miejscu i czasie, w Nowym Jorku, mając znanych rodziców-artystów, więc ktoś założył, że i jej się należy sukces. Zgodnie z tym założeniem wmawia się ludziom, że ma talent, i nawet jej porażki, wpadki, ekscesy seksualne i wyczyny godne nagrody Darwina, są warte, by je oglądać i o nich czytać. Ta kobieta to taka kolejna wydmuszka naszych czasów. Wkurza mnie, że ktoś taki dostaje ciężkie pieniądze za wypisywanie pierdół (ja też mogłabym taką książkę napisać) i robienie idiotycznego serialu. Wkurza mnie, że uważa się za "feministkę" dlatego, że sypia z każdym facetem, który się nawinie. Jak Madame Bovary, którą cytuje we wstępie, szuka podniet, bo jest znudzona życiem, w którym trudno powiedzieć, by czegoś jej brakowało.
Nie pomogło moje otwarte nastawienie do książki, nie pomogło ładne wydanie i urocze ilustracje - to jest po prostu słabe, a autorka irytująca. Osobiście nie wiem, czego Lenę "nauczyło" życie i chyba słusznie słowo to jest ujęte w cudzysłów. Jeśli jest w historiach zawartych w Nie takiej dziewczynie jakiś sens, to jest on znany tylko samej Lenie.
Gatunek: autobiografia
Główny bohater: Lena Dunham
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 280
Moja ocena: 3,5/6Lena Dunham, Nie taka dziewczyna. Młoda kobieta o tym, czego "nauczyło" ją życie, Wyd. Czarne, 2015
Jestem pod wrażeniem, że byłaś w stanie napisać tak dużo o książce i swoich emocjach związanych z lekturą. Moje odczucia są niemal identyczne, czyli dużo hałasu o nic, ale po przeczytaniu tego dzieła wątpliwej jakości nie wymyśliłam nic sensownego, żeby chociaż kilka zdań sklecić. Chociaż autorka udowodniła, że wcale nie trzeba pisać z sensem :D Najbardziej zadziwia mnie, że Czarne połakomiło się na taki bubel...
OdpowiedzUsuńBubel, nie bubel, bestseller jest... Właśnie widziałam, że już też przeczytałaś i byłam ciekawa wrażeń...
UsuńMnie przeszkadzała ta niespójność tomu - pełno zapychaczy, jakieś listy z sensem znanym tylko autorce, historie o niczym... Gdyby wyciąć ten chaos, tom byłby cieńszy, ale może za to dorósłby do tej swojej legendy. Były fragmenty, które wzbudziły u mnie pozytywne odczucia, ale zdecydowanie nie jest to manifest pokolenia, jak niektórzy pisali o książce Dunham.
OdpowiedzUsuń