Spiski czyli po prostu teksty spisane

Do twórczości Wojciecha Kuczoka podchodziłam z pewną taką nieśmiałością. Wszak to wielka polska współczesna proza, wychwalana i nagradzana, wywołująca ochy i achy u „ą” „ę” krytyków literackich. A ja tam temu nie ufam, bo najczęściej sprowadza się to do tego, że ta wysokich lotów literatura jest nie do przełknięcia dla przeciętnego czytelnika. No i trafiła kosa na kamień. Zakochałam się.

Główny bohater, alter ego autora, jest gościem w tatrzańskich progach od najmłodszych lat. Najpierw jest o tym, jak ojciec zabrał całą rodzinę, w tym młodocianego narratora, oglądać mundial w Białce Tatrzańskiej, bo w domu telewizora nie było – i co z tego wynikło. Potem śpiewka o piknej Feli Nędzównie i równie piknym Józku Głodowskim i o tym jak to się mieli ku sobie. Pisze też autor o perypetiach rodzinnych bohatera i jego własnych w Tatrach wędrówkach. No i na końcu, pomiędzy ojcowskim malkontenctwem i kryzysem wieku średniego dostajemy historię prawie miłosną, której bardzo bym chciała poznać ciąg dalszy. Właściwie trudno stwierdzić, co jest w tym fikcją, a co prawdą, co przygodami samego autora, który poza tym, że jest pisarzem, jest też grotołazem, o czym wydawca zapomniał wspomnieć. Czytając to przenosiłam się do rzeczywistości równoległej, w Tatry zasnute mgłą, spływające deszczem, szumiące smrekami. Do góralskich domów, w których gorzałka szerokim strumieniem się leje, a obyczaje niezmienne od lat. Ze świecą szukać by drugiego ludu tak upartego, chytrego, tak gorącego temperamentu, tak przywiązanego do tradycji, tak skorego do bitki i do wypitki. Portret polskich górali iście zjadliwy i prześmiewczy, tak że rzeczywiście mógłby się Kuczok trochę obawiać pokazywać im na oczy – gdyby go tam czytano. Nadto z miłością i znawstwem kreślony obraz tatrzańskich szlaków. Hej! 
Tu i tam słyszało się, że bywają mgły tak gęste i długo stojące w wądołach, najprzenikliwsza z nich zaś nawiedza czasem dolinę Białki, rozpościera swoją płachtę nie tylko w blade świty, lecz stoi dni całe, nieuległa, chować się w niej może męt wszelaki, a i nieletni kochankowie spożywać się mogą bez lęku przed rodzinną obławą, bo nic w takiej mgle nie zoczysz, bo to jest właśnie serce wszystkich mgieł, nieprzewidywalne i niezapowiedzianie pojawiające się jak namiot cyrkowców. 
To, co uprawia Wojciech Kuczok w Spiskach nazywam słowotokiem: monologuje, zamiast jednego epitetu używa pięciu, odpływa w dygresje i dygresje od dygresji, archaizuje w te albowiem, rychło, azaliż. Gdyby wyciąć połowę słów, książeczka ta nie straciłaby wcale jeśli chodzi o treść. Za to mocno by straciła na swoim uroku i stylu, więc zupełnie mi to nie przeszkadzało. Quasi-baśń, quasi-gawęda, gęsta od emocji, zmysłowa, zaprawiona obficie realizmem magicznym, co w polskim wydaniu wydało mi się jednak zaskakujące. Cóż jednak nadaje się do tego lepiej, jak nie góralskie opowieści. Pisarz odznacza się celnością spostrzeżeń, oryginalnymi metaforami i poczuciem humoru. Po mistrzowsku operuje gwarą góralską. Nie raz lektura wywoływała u mnie salwy śmiechu. Czyli lektura nie mająca nic z ciężkich, ponurych tonów, w jakie obfituje polska literatura. Rewelacja.
Po doświadczeniach z Jadwichą nikt już nie podchodził do dziury z walkmanem w uszach, nikomu nie przyszło do łba zakładać okularów lodowcowych w letni skwar, nie mówiąc o podręcznikowych przykładach czekanów przypisanych do plecaka „na wszelki wypadek”, co najczęściej oznaczało wyłącznie chęć popisania się przed tłumem turystek mijanych w dolinie.
Autor jest Ślązakiem, a z drugiej strony pokochał góry. Podobnie jak ja. Lektura Spisków uświadomiła mi, że niezależnie od tego, jaką bym pałała do gór miłością, zawsze pozostanę tylko ceperką.

Wojciech Kuczok, Spiski. Przygody tatrzańskie, Wyd. W.A.B., 2010

Komentarze

  1. Lubię twórczość Kuczoka, ale ze "Spiskami" się jeszcze nie zetknęłam. W każdym razie czuję się zachęcona do sięgnięcia po tę książkę :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później