Miara życia
Zamysł powieści Nikki Erlick trochę mi się kojarzy z Olśnieniem Paula Andersona, gdzie autor z kolei wymyślił, że wszystkim żyjącym istotom nagle podniesie się poziom inteligencji. Jednak pisarz nie za bardzo sobie z tym poradził, jego wizja odnośnie tego, co się wtedy stanie daleko odbiega od tego, czego ja bym się spodziewała, gdyż okazuje się, że ludzie zachowują się raczej tak, jakby zgłupieli, a nie zmądrzeli. Trochę podobnie sytuacja wygląda w Mierze życia. Ludzie otrzymują pudełka ze sznurkami, oznaczającymi długość ich życia...otwierać, czy nie? Bez wątpienia pytanie jest fundamentalne i z jego rozpatrywania może wyniknąć wiele ciekawych rzeczy. Jak ja sama bym zareagowała i czy chciałabym wiedzieć? Jak taka wiedza zmieniłaby nasz stosunek do życia i do tego, jak je wykorzystujemy? Jak byś wykorzystał czas, który by ci pozostał? Jakie byłyby konsekwencje czegoś takiego dla ogółu społeczeństwa? Dla gospodarki (np. dla systemu emerytalnego), polityki? Naprawdę pole do przemyśleń jest szerokie i tak nawet wydaje mi się, że to co piszę w dalszej części może być traktowane jako spojler - co przyszło mi do głowy, jak już to wszystko wyprodukowałam ;) Jeśli więc sami macie ochotę zmierzyć się z tymi dylematami i dojść do własnych wniosków, to może nie czytajcie dalej (i wróćcie po lekturze).
Pierwsze, co przyszło mi do głowy czytając Miarę życia, że ludzie otrzymawszy te prognozy zachowują się tak, jakby nie tyle dowiedzieli się, ile będą jeszcze żyć, ale raczej, że umrą. I że jest to dla nich SZOK i ZASKOCZENIE. Co oczywiście odzwierciedla nasze współczesne podejście do śmierci: niby wszyscy wiemy, że kiedyś umrzemy, ale nie traktujemy tego poważnie. Nie myślimy o tym, udajemy, że nas to nie dotyczy, wszyscy zakładamy, że przed nami jeszcze wiele lat, a w gruncie rzeczy zachowujemy się, jakbyśmy byli nieśmiertelni. A tu takie coś, przypominające, że jednak nie… Kto czytał Kosiarzy, zapewne pamięta, że ludzie żyjący już w epoce nieśmiertelności myśleli o “śmiertelnikach” z taką mieszaniną litości i podziwu: jak to jest żyć z poczuciem, że w każdej chwili można umrzeć? Z pewnością takie życie o wiele bardziej się ceni i stara się je dobrze wykorzystywać. Haha. Przecież tak naprawdę to ludzie tak nie myślą, a jest wręcz przeciwnie: marnujemy czas na pierdoły, albo na rzeczy, których nie lubimy, które nie sprawiają nam satysfakcji, ale robimy je, bo musimy (jak nielubiana praca). A na to, co lubimy, co nas cieszy, zostają nam tylko jakieś skrawki czasu… Za oknem słońce, szumią drzewa, a ty siedzisz w biurze, przekładając jakieś papiery… albo marnujesz czas w korkach, żeby dojechać do pracy. Pomyślałeś kiedyś, że tego czasu nikt ci nie zwróci?
Po drugie mamy tu do czynienia z bardzo amerykańskimi realiami i - co bardzo wyraźnie tu widać -zindywidualizowanym społeczeństwem, w którym każdy myśli tylko o sobie, jak również jest przekonany, że jest zdany tylko na siebie. Te bezsensowne pytania Dlaczego ja? Dlaczego ty i miliony innych? Nie jesteś pępkiem świata, przecież nie chodzi o CIEBIE, a na świecie cały czas złe rzeczy się dzieją milionom ludzi, więc bardziej zasadnym pytaniem byłoby zastanawianie się Dlaczego NIE ja. Widzimy też, że ludzie, otrzymujący gorsze prognozy nie otrzymują żadnego wsparcia (a przecież skoro jest to jakiś kryzys, o którym debatuje nawet rząd i prezydent, to można by coś było zorganizować), nie rozmawiają o tym nawet z najbliższymi, jeśli już to zwracają się do “profesjonalnych, zorganizowanych grup”. Typowe dla zatomizowanego społeczeństwa. Ich relacje z najbliższymi też zresztą skażone są takim myśleniem. Jedna z bohaterek ma pretensje do swojej partnerki, że ta poszukuje informacji na temat “teorii sznurków”, bo przecież to jej nie dotyczy. Serio?? Jeśli kogoś kochasz, to jest to takie dziwne, że martwisz się o tą osobę i szukasz sposobów, by jej pomóc, jeśli dzieje jej się coś złego??
W życiu musimy radzić sobie ze stratą, z żałobą, bo to jest naturalna część życia - a w tej książce widzimy społeczeństwo, które jest totalnie na to nieprzygotowane. Ujawnienie dorosłym ludziom, ile jeszcze pożyją generuje kryzys, gdzie nastroje osób, które dowiedziały się, że czas, jaki im pozostał będzie krótki są tylko początkiem problemów. Bo oczywiście owe nieszczęsne sznurki stają się kolejnym kryterium oceny i pretekstem do dzielenia ludzi na lepszych i gorszych oraz dyskryminacji. Społeczeństwo zaczyna myśleć, ze jak ktoś ma krótką prognozę życia, to powinien mieć gorszy dostęp do pracy, do stanowisk, nauki, leczenia się, itp. Czyli w zasadzie w ogóle nie zasługuje, by żyć… Ktoś nie chce się wiązać z osobą z krótkim sznurkiem. Bo “nie mogłaby znieść odliczania tego zegara”. Czyli: kochasz kogoś, ale nie chcesz z nim być przez jeszcze kilkanaście lat, bo uważasz, że to za krótko? Uznajesz zatem, że osoba, którą “kochasz” ma spędzić te ostatnie kilka lat w samotności, gdyż jej miara życia sprawia, że nie zasługuje na miłość? Dobrze, że sznurków nie otrzymują dzieci, bo co by się działo z tymi, które miałyby szybko umrzeć?
“Nie opłaca się” - te słowa nie padają, ale się tu nasuwają, co skądinąd jest zgodne z współczesną mentalnością przeliczania wszystkiego na pieniądze. Jeśli ktoś ma krótki sznurek, nie opłaca się go kochać, inwestować w niego w pracy, leczyć go…co niby innego mogłoby być źródłem takiej postawy? A czemu niby długie życie ma być gwarantem “lepszości”? Co ma wspólnego długość życia z czyimś potencjałem jako człowieka, talentami, wykonywaną pracą, jakością życia, radością, jaką się z niego czerpie? Z kompetencjami, jakie posiada i jakie może spożytkować na danym stanowisku? Tak samo z rządzeniem - w powieści władze wymyślają, że “krótkosznurkowcom” nie powinno się powierzać władzy. To dlaczego rządzą nami w większości starzy ludzie? Jakoś nie mamy oporu przed obsadzaniem nimi stanowisk, a nie potrzeba tu żadnych sznurków, by wiedzieć, że ich życie potrwa już raczej krócej, niż dłużej. Poza tym w demokratycznym państwie władza i tak jest kadencyjna i przechodnia, a nie dożywotnia, nie mówimy tu o jakimś cysorzu, który ma panować jeszcze tysiąc lat i o jeden dzień dłużej… Mamy więc de facto do czynienia z odwróconym ageizmem, co jest o tyle nielogiczne, że żyjemy przecież w epoce kultu młodości. I robi się z tego kolejna sprawa o którą trzeba walczyć….
Bohaterowie Miary życia otrzymują jedynie informację o długości swojego
życia, a nie jego dokładną przepowiednię, i tylko na tej podstawie
czynią różne założenia, które nie mają w ogóle racji bytu. Dlatego, że długość życia nie determinuje jego jakości, a
życiu jest mnóstwo niewiadomych i jakoś musimy sobie z tym radzić, nie
myślimy o tym wszystkim na co dzień, bo byśmy oszaleli. Tutaj
natomiast jest wręcz odwrotnie - wszystkie zwykłe sprawy,
teraźniejszość, życie po prostu, zostały zdeterminowane przez prognozę
życia, a ludzie chcą wyeliminować wszelkie ryzyko. Co to w ogóle za
myślenie? Na przykład wspomniane już oczekiwania co do związków, które nagle - w epoce rozwodów - zakładają, że każda relacja miłosna ma być do grobowej deski. Przecież nawet wiedząc, że będziemy żyć długo, nikt z nas nie
ma “gwarancji”, ile lat przetrwa nasz związek. Nie wiesz co się
wydarzy w przeciągu tych lat i czy wcześniej się nie przestaniecie
kochać i nie rozstaniecie. Czy w takim układzie nie warto się z kimś
wiązać, by być szczęśliwym, nawet jeśli to będzie tylko 5-10 lat? Nie ma też żadnej gwarancji, że jeśli rozstaniesz się
z kimś, to jeszcze spotkasz kogoś i go pokochasz i będziesz z nim żyć
“długo i szczęśliwie”.
Takie jest życie! Zanim pojawiły się sznurki, to było ryzyko, które podejmowali wszyscy, którzy się pobierali albo decydowali na dzieci. Nikt nie dawał nikomu gwarancji. Ale i tak się przysięgało, że będzie się trwać przy tej drugiej osobie w zdrowiu i chorobie. Nikt nie wiedział co się komu trafi, ale nadal obiecywało się nie opuścić współmałżonka “aż do śmierci”, choć nie było wiadomo, kiedy to nastąpi. (...) teraz jednak, kiedy mamy sznurki nagle się okazuje, że ryzyko które kiedyś brały na siebie wszystkie pary, stało się takie niewyobrażalne?
Ostatecznie wiele z tych kwestii, o których myślałam w trakcie lektury zostało podniesionych w powieści, ale bardzo pobieżnie, w dość spłycony sposób. Były też sprawy, które autorce chyba nie przyszły do głowy - a mnie tak. Np. czy krótsze życie zawsze musi być złą wiadomością? A długie dobrą. Czy długie życie = dobre życie? Dar? Że zacytuję tu jakże trafne powiedzenie: Wszyscy chcą długo żyć, ale nikt nie chce być stary… Darem jest względne poczucie bezpieczeństwa, ale przecież nie wiadomo jakie będzie to życie. Czy będzie ono szczęśliwe, w dobrym zdrowiu… wiadomo, że im człowiek starszy, tym jakość życia się pogarsza, a nie polepsza. Tymczasem tu bohaterowie w ogóle nie zastanawiają się nad perspektywą starości lub też zakładają, że dożyją w spokoju starości i oczywiście umrą we własnym łóżku we śnie. To dopiero jest fantastyka. Antynataliści mieliby tu sporo do powiedzenia. W ogóle bohaterami Miary życia są tylko ludzie młodzi/względnie młodzi (tak do 40-tki). I zdrowi. A co ze starszymi? Albo chorymi? Jak oni to odbierają? Czy oni też nie zastanawiają się nad własną śmiertelnością?
W ogóle sam zamysł jest oczywiście fantastyczny (choć to jedyny element fantastyczny w Mierze życia): owe tajemnicze pudełka pojawiają się nie wiadomo skąd. Sznurki są traktowane jako przepowiednie: jakoby długość naszego życia była już zdeterminowana w momencie narodzin. Niezbyt jestem do tego przekonana. Zauważmy, że wiele z tych prognoz ma charakter samospełniającej się przepowiedni, np. ktoś dostaje krótki sznurek i …popełnia samobójstwo. Czy gość popełniłby samobójstwo, gdyby nie zobaczył tego sznurka, a więc czy sznurek był stwierdzeniem faktu widzianego z przyszłości, czy też powodem samobójstwa? Podobnie: jeśli nie udzielimy komuś pomocy lekarskiej, widząc, że ma on krótki sznurek, a więc zakładając, że i tak on umrze, to czy de facto nie my byliśmy powodem jego śmierci i “krótkiego sznurka”. A osoba z długim sznurkiem - może przeżyła właśnie dzięki udzielonej pomocy, po stwierdzeniu, iż jej sznurek jest długi? Pojawia się dylemat nie do rozstrzygnięcia: co było pierwsze - jajko czy kura?
czy pacjentka może otrzymać gorszą opiekę medyczną, bo jej sznurek jest krótki, czy też sznurek tej pacjentki jest krótki, bo może otrzymać gorszą opiekę?
Wnioskując z przebiegu akcji, to posiadanie tego typu wiedzy nie służy niczemu dobremu. Patrząc na to wszystko, co wyprawiają Amerykanie, wydaje się, że najlepszy pomysł na to wszystko miała Korea Północna, która zakazała ludziom zaglądania do swoich skrzynek i nakazała oddanie ich władzom… Prawda jest taka, że autorka pokusiła się o napisanie powieści z głębokim przesłaniem filozoficznym, bo przecież to, o czym napisałam, to są zagadnienia natury filozoficznej, egzystencjalnej, dywagacje o sens naszego krótkiego żywota oraz tego, co stanowi o jego jakości. I dlatego można po nią sięgnąć. Jednak Erlick ledwie to liznęła i mocno spłyciła. Wszystko obraca się tu wokół jednostek i rzecz jasna Amerykanów. Brak też odniesienia się do religii, co samo się prosi - przecież komunikat o odgórnie ustalonej długości życia zakłada istnienie jakiejś siły wyższej, która WIE z góry co nas czeka (tu odwołania do deterministycznych koncepcji religijnych). W domyśle, gdyż w powieści ten temat w ogóle nie jest poruszony - nikt tu właściwie nie zwraca się do Boga, ku religii, co też jest zaskakujące w przypadku tak kryzysowej społecznie sytuacji. Cała ta historia jest mocno amerykańska, pokazuje niedojrzałość tamtejszego społeczeństwa i koncentrację na sprawach materialnych. Bohaterowie momentami mocno mnie irytowali, a tok wydarzeń jest łatwo przewidywalny, znany z hollywoodzkich filmów; może nie “żyli długo i szczęśliwie”, ale daleko od tego schematu to nie odbiega.
Gatunek: powieść współczesna
Komentarze
Prześlij komentarz