Człowiek, który znał mowę węży

I nie był to Harry Potter... ;) 

Był sobie las, w nim ludzie potrafiący rozmawiać ze zwierzętami wężowym językiem, a także cała masa różnych dziwnych, fantastycznych stworów. W ten świat wdziera się nowoczesność w postaci wybudowanej na obrzeżach lasu wsi. Ta nowoczesność kusi. Ludzie przenoszą się do wsi, gdzie zapominają wężowej mowy, a bezkrytycznie słuchają przybywających z zachodu rycerzy i mnichów. W końcu Leemet wraz ze swoim dziadkiem zostają sami na placu boju... Wydaje się, że - jak w każdej baśni - podział na dobre i złe jest tu bardzo jasny, ale czy na pewno?

Daję 8 gwiazdek za to, że ta książka jest nieodkładalna. Jak zaczęłam czytać, tak przygody Leemeta, walczącego o własne miejsce do życia wciągnęły mnie tak, że przeczytałam ją w jedną upalną niedzielę. Niby jest to fantastyczna powieść nawiązująca do chrystianizacji ludów bałtyckich i ich dawnych wierzeń; powieść, która dorobiła się już statusu kultowej w Estonii. Mamy w niej konflikt religijny i społeczny; mieszkańców lasu i wsi dzieli wszystko, nie łączy nic. Motywem, w zasadzie dominującym w tej powieści, jest odwieczna walka starego z nowym. Umarł król, niech żyje król, tak toczy się życie. Ta walka toczy się cały czas, wszystko się zmienia, przemija. Jak bohater komentuje słowa, iż Bóg stworzył świat, który trwa “niewzruszenie” do dziś (słowa zaczerpnięte przecież z naszej chrześcijańskiej tradycji) - jakie “niewzruszenie”, skoro tyle rzeczy zniknęło już bez powrotu. Na przykład Północny Gad. Albo wielka ryba (...). Albo wężowe słowa. A my musimy uczyć się całe życie. Trzeba przyjąć, że że czas idzie naprzód i to, co nie podoba się tobie, może sprawiać radość młodemu pokoleniu. Stare w zasadzie stoi na z góry przegranej pozycji, jednak wielu ludzi nie składa oręża. Kurczowo trzyma się dawnych nawyków, bardzo opornie przyjmując wszelkie nowinki, sarka, że “za moich czasów to było”, hołubi tradycje w przekonaniu, że skoro coś jest tradycją, to musi być dobre. Jest i druga strona medalu - ci, którzy prą naprzód, nie oglądając się za siebie, zachłystują się wszystkim co nowe, a myślą nad skutkami dopiero potem. Konserwatyści versus postępowcy.

Drażnili mnie ci postępowi ludzie, którzy bezustannie chełpili się swoimi nowymi zwyczajami i dziwacznymi bogami

Kivirähk pisze o takim przyjmowaniu nowości, kiedy robimy to nie tyle dlatego, że faktycznie widzimy, że jest to dla nas dobre, ale dlatego, że jest to modne i “robią to inni”. I tak się to nakręca, robisz coś, bo robią to wszyscy dookoła, nie chcesz czuć się wykluczony, nie chcesz zostać sam. Ten mechanizm jest w Człowieku bardzo dobrze opisany. Brakowało mi tylko owego słynnego hasła o “nieuchronności postępu” (co jednak można odczytać z treści). Czy nie widzicie w Człowieku…  nas współczesnych? Ja widzę. Wszyscy jeżdżą na wakacje na drugi koniec świata - to ja też muszę. Ktoś podał jakiś pomysł na post w mediach społecznościowych - chwyciło - więc zaraz publikują to wszyscy. Bezkrytyczne uwielbienie dla wszystkiego, co przychodzi z Zachodu, bezrefleksyjna pogoń za nowościami i modą i nie zastanawianie się, jakie konsekwencje niosą owe nowe trendy. I ta presja na życie zgodnie z pewnymi schematami jest coraz silniejsza (nawet indywidualizm jest pewnym archetypem kulturowym), a karuzela nowości kręci się coraz szybciej - to, co było nowinką 10 lat temu, dziś odchodzi do lamusa. 

Nowsze pogania nowe, ale jest to jedynie wierzchołek góry lodowej, gdyż mentalność zmienia się znacznie wolniej. Rzecz jasna różne rzeczy robimy też upatrując w tym korzyści lub po prostu z wygodnictwa - rzecz naturalna - tylko, że bardzo często obraca się to przeciwko nam. Ja widzę w Człowieku też ten mechanizm, jak człowiek dobrowolnie nakłada na siebie jarzmo, sam wpędza się w niewolę w imię owego postępu. Zaczęło się od rewolucji agrarnej, która przydała nam dużo więcej pracy i całkowicie zmieniła tryb życia naszego gatunku. Umożliwiła rozwój, wygodniejsze życie, ale zarazem spowodowała też powstanie hierarchicznych społeczeństw, rządzonych przy pomocy różnych narzędzi ucisku, w tym religii. Wszystko dlatego, że człowiek jest istotą społeczną, więc może było to właśnie tak: ktoś wymyślił jakąś ideę, przekonał do niej innych, ktoś zwęszył w tym interes, reszta nie chciała odstawać i tak to szło, efektem kuli śnieżnej. Aż nowinka stała się obowiązującym paradygmatem. 

Obiecuję ci, że nie będę się kłaniał w ciemnym lesie żadnym duchom i o nic nie będę je prosił. Ta moda się skończyła, tak samo jak kiedyś wyjdą z mody twoi bogowie i jezusowie. Pewnie ludzie wynajdą sobie wtedy coś nowego, ale nasze oczy tego na szczęście nie zobaczą. 

Ostrze swojej satyry estoński pisarz kieruje przeciwko religii i fanatyzmowi religijnemu, który - obojętnie w jakiej odsłonie, czy to stare wierzenia, czy nowe, szaman czy ksiądz, autor dla żadnych wierzeń nie ma poważania, określając je po prostu jako wymysły, bzdury nie mające żadnego pokrycia z rzeczywistością. Można wyśmiewać się z innych religii, tylko co z tego, skoro sami postępujemy dokładnie według tego samego schematu - mniejsza o imiona bożków, skoro zawsze mamy jakiegoś, któremu się kłaniamy. Pół biedy, jak sprowadza się to do jakichś nieszkodliwych obrzędów, gonienia się po lesie albo śpiewania pieśni, gorzej, że prędzej czy później zawsze kończy się to krwawą łaźnią. Czemu tak jest? Skąd w ludziach ten pęd do skrajności?

Trudno znaleźć w tym szaleństwie równowagę, żyć po swojemu, jak pragnie tego Leemet. Nie wiem, czy to w ogóle możliwe. Mamy tendencję do zero-jedynkowego myślenia i wylewania dziecka z kąpielą. Do nowości też trzeba podchodzić z głową, czego bez wątpienia brakuje wieśniakom i mnichom z tej przypowieści - Kivirähk krytykuje bohaterów za głupotę i myślenie stadne. Z kolei inni, widząc szkody, jakie wyrządza nowoczesna cywilizacja, chciałoby cofnąć się w czasie lub zaszyć się w jakiejś kryjówce na łonie natury oczywiście (tej samej, którą na co dzień tak bezrefleksyjnie niszczymy), tyle, że jest to nierealne. Dla Leemeta ta walka to po prostu walka o zachowanie swojej tożsamości. Z lektury płynie wniosek, że tacy ludzie, jak on, ludzie myślący samodzielnie, nie ulegający owczemu pędowi, należą do rzadkości. Koniec tego niestety jest bardzo smutny - przynajmniej z punktu widzenia głównego bohatera. Ale trzeba przyjąć, że każdy z nas w pewnym momencie znajdzie się w tym położeniu, kiedy nie nadążając już za światem, będzie się już tylko z nostalgią myśleć o starych, dawnych czasach, które minęły bezpowrotnie. 

Po tej lekturze wcale się nie wie, czy warto do lasu wracać, a śmiech miesza się w niej z zadumą.

Metryczka:
Gatunek: powieść fantastyczna
Główny bohater: Leemet
Miejsce akcji: gdzieś nad Bałtykiem
Czas akcji: dawno temu
Ilość stron: 412
Moja ocena: 6/6
 

Andrus Kivirähk, Człowiek, który znał mowę węży, Wydawnictwo Marpress, 2020

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później