Nowa wojna klimatyczna

W ostatnich miesiącach skala denializmu klimatycznego obecnego w internecie (głównie) tak mnie przytłoczyła, że pomyślałam sobie, że to jest wojna - zwłaszcza, że dzieje się to przecież na polu polityki - a ja naprawdę potrzebuję wiedzy/książki o tym i jak sobie z tym radzić. Schemat jest taki: pod każdym praktycznie artykułem/postem w sieci, który porusza kwestie zmiany klimatycznej, nagle zjawia się armia negacjonistów, z - na ogół - ciągle tymi samymi argumentami. Skąd oni się biorą? I niedawno polecono mi Nową wojnę klimatyczną, która jest właśnie na ten temat! Tak, tytuł tej pozycji wskazuje, że moja intuicja jest słuszna - debata nt. zmian klimatycznych to jest "wojna". Wojna między głupotą a rozumiem, chciwością a moralnością, między egoizmem a dbaniem o przyszłość i dobro innych, nie tylko swoje własne.

Michael E. Mann jest uznanym amerykańskim klimatologiem, jednym z autorów słynnego "kija hokejowego" - wykresu pokazującego jak rośnie globalna temperatura na Ziemi w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Autor, od lat doświadczający na własnej skórze batalii o klimat, po kolei rozprawia się z różnymi denialistycznymi metodami. Wszystko zaczęło się od kampanii ExxonMobile na rzecz negowania zmian klimatu, zapoczątkowanej już kilkadziesiąt lat temu. To głównie tym ludziom zawdzięczamy to, że przez tyle czasu kwestia ta była przez społeczeństwo i polityków ignorowana, a dziś - przez ilość nagromadzonych kłamstw na ten temat - stała się tematem "kontrowersyjnym". Porozmawiajmy o tym, co twierdzą denialiści. 

Dezinformacja i kłamstwa na temat zmian klimatycznych to jedno, ale denialistyczne strategie obejmują także metody psychologiczne, jak skłócanie społeczności, spychologia i odwracanie uwagi od sedna problemu, wypominanie, że ktoś nie jest specjalistą w danej dziedzinie (zatem nie ma prawa się wypowiadać - co oczywiście nie tyczy się denialistów XD) oraz oczywiście królowa tych strategii, czyli przerzucanie odpowiedzialności na jednostki, klasyczna kapitalistyczna sztuczka. Koncepcja indywidualnego śladu węglowego to również przykład tej strategii. I pamiętajmy, że koszty tez są przerzucane na jednostkę. Nie brakuje też chwytów poniżej pasa. Mann obnaża po kolei wszystkie te metody, z naciskiem na dwie, o czym dalej.  

epatowanie swoim konserwatywny poglądem poprzez atakowanie aktywistów środowiskowych, czyli rzekomych “lewaków” - stało się obligatoryjne jako coś jednoczącego konserwatystów w debacie klimatycznej.

Bo niestety bycie pro lub anty polityce klimatycznej silnie skorelowane jest z poglądami politycznymi. Wiadomo - kk to "wymysł lewaków". spisku elit lewicowych i ekologów, szerzących marksistowską ideologię. Weźmy chociażby amerykańskiego republikanina Marka Moreno, który wydał książkę z dokładnie takim przekazem, pełną bzdur i kłamstw (niestety ukazała się też w Polsce - sama za siebie mówi już jej okładka). W myśl tego idzie straszenie, że ekolodzy/zwolennicy polityki klimatycznej/zła Unia Europejska coś nam zabierze: zabiorą nam pracę, zabiorą nam nasze hamburgery, nie będziemy już mogli jeździć swoimi SUV-ami do lasu (albo starymi smrodzącymi gratami po centrum miasta), pożegnajcie się z wakajkami na Malediwach (tak, bo zatoną). Zawsze zastanawiam się, jaki niby interes mieliby w tym owi spiskowcy, w tym naukowcy, no ale doszukiwanie się w teoriach spiskowych sensu to absurd sam w sobie - niektórzy wierzą, że naukowcy spiskują, żeby UKRYĆ przed ludźmi jaka zła jest sytuacja, żeby … zachować swoją pracę i granty. Oskarżanie naukowców o hipokryzję to kolejna metoda podkopywania ich autorytetu, a zatem całego przekazu. Wyobraźcie sobie jak frustrujące dla ekspertów musi być, kiedy pouczają i atakują ich ci, którzy na rzecz polityki klimatycznej robią o wiele mniej (lub zgoła nic). 

Nie od rzeczy będzie tu wspomnieć, że wojna klimatyczna to również wojna klasowa: między bogatymi a biednymi, uprzywilejowanymi i defaworyzowanymi grupami. Tylko nie wiadomo kto jest dobry, a kto zły. Mamy ataki na celebrytów, w tym tych, którzy są aktywistami klimatycznymi, a nawet wypominanie młodym ludziom z Ostatniego Pokolenia, że są młodzi, bogaci, żyją w miastach, itp. Tak jakby to coś zmieniało w kwestii kk. Tak, to głównie bogate państwa optują za dekarbonizacją, ale brak ochrony klimatu na rękę jest właśnie najbogatszym - koncernom paliwowym, trującemu przemysłowi, developerom, wszystkim tym, którzy zarabiają na eksploatacji zasobów Ziemi. I ci ludzie ubierają się w szatki troski o ubogich, snując narrację, że koszty transformacji energetycznej uderzą w najuboższych - tylko o kosztach samej kk jakoś cisza…A w tym samym czasie liczą petrodolary... U nas popularnym argumentem jeszcze jest: po co mamy się wysilać i skazywać na jakieś wyrzeczenia, skoro działania Europy nic nie znaczą, bo najwięcej trują Chiny. Mity dotyczące polityki Chin w zakresie klimatu to zresztą temat na osobny materiał.  

A.d. 2024 coraz mniej ludzi faktycznie neguje zmiany klimatyczne, bo widać je gołym okiem, ale za to przeszło z zaprzeczania, na opowiadanie, że te zmiany są naturalne, bredzenie o cyklach Ziemi, co naturalnie prowadzi do konkluzji, że nic z tym nie możemy zrobić. I że trzeba się “dostosować”. Czyli najpierw było “nic nie musimy robić”, a teraz od razu skoczyliśmy do “jest już za późno, by coś z tym zrobic”. W Australii tę politykę podsumowano ironicznym hasłem “Po prostu się, do cholery, przyzwyczaj”, co jako żywo przypomina mi nasze sławetne “Taki mamy klimat”. Wyrzeczone co prawda z inną myślą, ale pasuje jak ulał. Jak się mamy przystosować? Może na drodze ewolucji wyrosną nam skrzela i płetwy. Albo ognioodporna skóra - ironizuje Mann. To jest policzek dla ludzi, zwłaszcza tych, dla których zmiany klimatyczne stanowią zagrożenie egzystencjalne. Oraz dla przyszłych pokoleń, które wydaje się w ogóle się nie liczą w tej debacie. Dlatego też mnie takie gadanie bardzo irytuje. Co ciekawe, autor zauważa, że owymi negacjonistami na ogół są biali mężczyźni w średnim wieku (i moim zdaniem osoby ze starszych pokoleń, które zatrzymały się na etapie, że kk to coś abstrakcyjnego, czego “my nie dożyjemy”).

Jest coś szczególnie niepokojącego w sytuacji, kiedy mężczyźni w średnim wieku strofują nastoletnie dziewczęta walczące o przyszłość, w której da się żyć. Robi się jeszcze gorzej, gdy przysłuchują się temu i przyklaskują inni mężczyźni w średnim wieku.
Zapraszamy do Polski i do tego, jak ludzie traktują aktywistów z Ostatniego Pokolenia. 

Nasuwa mi się pytanie jaka jest faktyczna liczba osób dziś negujących zmiany klimatyczne w społeczeństwie? Podobno badania wskazują, że liczba negacjonistów spada (nic dziwnego, skoro zmiany są już widoczne gołym okiem) i wynosi już tylko kilka procent. Na ile więc to, czego doświadczam w sieci, to są osoby krzyczące najgłośniej, ciągle te same, albo po prostu boty, trolle i osoby celowo siejące dezinformację i żerujące na typowo ludzkich przywarach?  

Ta negacjonistyczna tuba stwarza z gruntu fałszywe wrażenie, że bardzo dużo osób nie wierzy w zmiany klimatu, podczas gdy w rzeczywistości denialistów jest znacznie mniej. To z kolei powoduje, że ludzie unikają rozmawiania z przyjaciółmi, sąsiadami czy znajomymi o takich sprawach jak globalne ocieplenie i kryzys klimatyczny. (...) To niedobrze, ponieważ im mniej rozmawiamy o tej kwestii, tym mniej jest ona obecna w publicznej przestrzeni i tym mniejszy nacisk wywiera się na decydentów, by podjęli adekwatne działania.
Potwierdzam. Skoro temat nabrał konotacji politycznych i stał się drażliwy, to strach go podejmować, bo nigdy się nie wie, jakie to może wywołać reakcje i czy nie wyniknie z tego inba, jeszcze nie daj buk z osobą, którą lubimy.

Dwie denialistyczne strategie, na których autor się koncentruje i je piętnuje to po pierwsze zrzucanie odpowiedzialności na jednostki, a po drugie fatalizm. Zresztą te strategie stosują nie tylko denialiści, ale ulegamy im wszyscy. Chciałabym się do tego odnieść. Mann pisze, że owszem, indywidualne wybory też są ważne, ale to nie zwalnia z odpowiedzialności za działania tych, którzy naprawdę coś mogą, na dużą skalę, czyli polityków i przemysłu.

Wybory konsumenckie nie zbudują kolei dużych prędkości, nie sfinansują badań i rozwoju źródeł energii odnawialnej ani nie wprowadzą opłat na emisję CO2.
To prawda, ale te osobiste wybory są przecież siłą nacisku na firmy i polityków. Sam autor przyznaje, że transformacja często wcale nie następuje stopniowo, ale nagle i że nie wymaga ona poparcia ze strony większości

Zdeterminowana i głośno wyrażająca swoje poglądy mniejszość jest w stanie przekonać do swoich racji resztę opinii publicznej. Badanie z 2018 roku ujawniło, że “opinia większości może przechylić się na stronę mniejszości, gdy ta druga osiągnie około 25% całości”.

Jakoś też nie wydaje mi się, że osobiste wybory są takie pozbawione znaczenia, jak widzę notorycznie zakorkowane miasto, mrowie ludzi w Tatrach, czy ludzi masowo kupujących w Temu. Wyborem indywidualnym jest też np. kombinowanie jak dostać pieniądze przeznaczone na zielone inicjatywy (i wydać je zgoła na coś innego). Winny temu jest nasz zachłanny styl życia, tak, i za to, że tak żyjemy odpowiedzialni są ludzie (biznesmeni, politycy, ekonomiści) kreujący pewną rzeczywistość tak długo, aż ją przyjmiemy jako coś naturalnego, coś bez czego “nie się się żyć” i coś, czego się nie da zmienić. To dlatego jesteśmy uzależnieni od samochodów, mięsa, czy mediów społecznościowych. Ale ludzie mogą wybierać mimo wszystko, a jeśli nic nie robisz, niczego od siebie nie wymagasz, prowadzisz życie tak jak zawsze, to wybierasz bycie częścią tego problemu.  

Dlatego tu bym trochę z autorem polemizowała, bo miałam poczucie, że autor niby mówi: tak, indywidualne działania też są ważne, ale tak naprawdę to ludzi z nich zwalnia i ich usprawiedliwia. Ja bym ujęła to na odwrót: tak, najistotniejsze jest to co mają do zrobienia politycy i koncerny, zmiana musi być systemowa i iść z góry, ale nie zwalnia to też nikogo z nas o dbanie o swoje otoczenie. Kryzys klimatyczny to problem wszystkich ludzi i wszyscy powinniśmy zakasać rękawy i robić tyle, ile w naszej mocy, nawet jeśli wydaje się nam, że to jest kropla w morzu potrzeb. Tak samo jak w przypadku każdego innego kryzysu. Jest nas prawie 8 miliardów ludzi każdego dnia zużywających zasoby planety - i to jest realne obciążenie i system naczyń połączonych. Tymczasem każdy zasłania się tym, że “nic nie może”, jakby jego działania były oderwane od działań innych ludzi. Indywidualna odpowiedzialność jest również ważna, bo jeśli jej nie ma, to nic nie upoważnia nas do wymagania tej odpowiedzialności od innych. I wtedy faktycznie można kogoś oskarżać o hipokryzję. Dlatego zawsze mówię, kiedy słyszę te wszystkie wymówki, że “co ja mogę”, “ode mnie nic nie zależy”, “bogacze latają odrzutowcami, a ja będę na rowerze jeździć”, że nie jesteś odpowiedzialny za innych, ale jesteś odpowiedzialny za siebie. Dlaczego oglądasz się na innych, wymagasz od polityków i bogaczy, a nie wymagasz od siebie? I na odwrót też. To jest spychologia. Ale! Łapiemy się też w tę pułapkę wzajemnego przerzucania się odpowiedzialnością (znacie to: a bo ty jeździsz samochodem/kupujesz tanie jedzenie/kupujesz za dużo ciuchów, ect.). Nie o to chodzi, to jest fałszywa dychotomia, fałszywe pojmowanie sprawy. Tak jakby prawo do wypowiadania się miały tylko osoby idealne, a jak wiadomo - takich nie ma, nawet naukowcom czy aktywistom zawsze coś można wytknąć, jak widać. To, że nie robisz WSZYSTKIEGO i że nie robisz tego IDEALNIE, nie znaczy, że twoje działania są nic nie warte. Poza tym ważna jest też sama świadomość problemu, bo od tego wszystko się zaczyna. Wreszcie te działania indywidualne są też istotne z psychologicznego punktu widzenia, posiadania jakiegoś poczucia sprawczości - czego autor nie bierze pod uwagę.  Bezczynność nikomu nie służy i napędza tylko fatalizm (już jest za późno, musimy się dostosować), co zresztą jest drugą szkodliwą postawą piętnowaną przez Manna, jako zniechęcający do działań na rzecz ratowania tego, co jeszcze da się uratować. Bo jak się nic nie da zrobić, to znaczy, że hulaj dusza, piekła nie ma, możemy dalej spalać ropę i wycinać lasy. Pamiętacie Ciemny las i jak autor zdefiniował defetyzm jako najgroźniejszą postawę, sabotującą wysiłki ludzkości?

Problem polega na tym, iż jest druga strona tego medalu strategii zbiorowej odpowiedzialności: jak odpowiedzialni są “wszyscy” to odpowiedzialny jest “nikt”. I jak tych jednostek jest 8 miliardów, to nigdy się nie dogadamy, bo jest miliard wymówek i “własnych punktów widzenia”. Widzimy też, że działania oparte na poczuciu winy (i straszeniu) - co jednak dominuje w narracji aktywistów klimatycznych  (sama też mam ten problem) - nie działają, bo większość ludzi  stosuje jakieś mechanizmy obronne, takie jak whatabautyzm, negowanie, wypieranie, itd. Właśnie dlatego stan działań dot. zmian klimatycznych wygląda tak, jak wygląda. Zdecydowanie potrzebujemy pozytywnych historii, pozytywnych przykładów, że “można”, także korzyści z ekologicznego stylu życia (a nie kreowania go jako pełnego wyrzeczeń). Potrzebujemy pracować nad zmianą mentalności ludzi - dlaczego tego nie robimy? Czemu nie ma pozytywnych kampanii, pokazujących jak dbać o środowisko? Czemu nie wykorzystujemy tych wszystkich sztuczek, które doskonale znają marketingowcy, by nam wciskać kolejne niepotrzebne rzeczy? Można wprowadzić takie rozwiązania jak zakaz reklamowania się firm i produktów bazujących na paliwach kopalnych (analogicznie do zakazu reklamowania alko czy papierosów). To, że na takim etapie kk, na jakim jesteśmy takich kampanii nie ma też o czymś świadczy. Moim zdaniem o tym, że nadal nie chcemy o tym problemie rozmawiać i że nie ma woli, żeby się realnie zmobilizować do działań, a nie tylko gadać i prowadzić jakieś działania na pół gwizdka. Tak jakbyśmy nie wierzyli, że to ma sens. Czego przykładem jest też fakt, że książki takie jak ta nie są w ogóle promowane i czytane w Polsce (niniejsza książka jest tak mało popularna, że nawet ja o niej wcześniej nie słyszałam). A przecież kk to najważniejszy problem naszych czasów i nasze być albo nie być!

Nie jest to książka łatwa i przyjemna, gdyż bardzo dużo tu o polityce i ekonomii działań ekologicznych (przede wszystkim w USA), bardzo dużo też twardych faktów na temat wydobywania paliw kopalnych, metod dekarbonizacji oraz generalnie różnych rozwiązań, proponowanych i przez jedną i przez drugą stronę sporu, np. systemach wyceny emisji CO2. Ta pozycja jest po prostu mocno merytoryczna, autor  prostuje dezinformację i wszystko popiera danymi, źródłami, konkretami. I oczywiście swoim autorytetem, jako klimatologa; przy tym nie wchodzi on na pola nie związane ściśle z polityką klimatyczną (np. można by sporo powiedzieć o roli, jaką w propagowaniu denializmu odgrywają media tradycyjne i internet, autor pominął też eksplozję teorii spiskowych na temat klimatu). Ale też nie jest to pozycja pozbawiona osobistych refleksji i emocji. Trzeba dodać, że Mann nie należy do radykałów chcących obalić kapitalizm, trochę dystansuje się tu od tej ścieżki, jaką idzie np. Naomi Klein, koncentrując się głównie na dekarbonizacji. Pewną trudność w ocenie tego może stanowić fakt, że większość tych wywodów dotyczy polityki amerykańskiej - przyszło mi do głowy, że przydałaby się taka książka opisująca jak to wygląda w Polsce, bo ciągle mam poczucie, że tych ludzi, którzy negują kk lub sprzeciwiają się polityce klimatycznej, jest u nas bardzo dużo (takie poczucie samo w sobie jest szkodliwe). Brak i świadomości, i wiedzy. Widać to w debacie o powodzi - zdziwienie, że po suszy przyszła powódź i obwinianie polityków, dokładnie jak kiedyś pisałam. Samo podejście obecnego rządu niestety jest nadal dziaderskie, idzie w poprzek opiniom naukowców dot. kk. 

Dużo się nauczyłam z tej książki. Autor przytacza wiele przykładów przekłamań a nawet jawnych kłamstw stosowanych przez denialistów w tym sporze, prostuje też wiele błędnych przekonań i mitów. Co boleśnie dowodzi przede wszystkim jednego - że każdą informację o kk - czy to szkalującą jakiegoś aktywistę, czy o zagrożeniach jakie stwarzają samochody elektryczne, czy kosztach jakie pociągają ekologiczne inicjatywy - należy 4 razy sprawdzić. Nawet to, co piszą naukowcy, bo oni też mają różne poglądy na sytuację. Tu Mann krytykuje np. książki Davida Wallace-Wellsa Ziemia nie do życia (nie czytałam), czy Nathana Richa Ziemia. Jak doprowadziliśmy do katastrofy (tu się zdziwiłam, bo ja wcale nie odebrałam tej książki jako usprawiedliwianie koncernów paliwowych - wręcz przeciwnie). I trzeba też weryfikować osoby, które podają te informacje, a nie bezkrytycznie wierzyć, że są ekspertami od czegoś tam (jak Steven Koonin). Naprawdę, trzeba być czujnym jak ważka. Takie czasy. 

Dała mi też ta pozycja inną perspektywę i więcej nadziei. Większość książek o zmianach klimatycznych jest dołujących (w różnym stopniu). Ta dla odmiany wlewa w czytelnika sporo otuchy - ale nie dlatego, że autor bagatelizuje problem, ale dlatego, że mówi, że ciągle jesteśmy w stanie sobie z nim poradzić, a siła negacjonistów słabnie. Znowu pewnie znajdą się osoby, które będą to kwestionować, jako naiwne (zwłaszcza skoro jesteśmy przyzwyczajeni do negatywnego przekazu), tylko pytanie co nam z tego przyjdzie? Nawet jeśli wizja autora jest nadto optymistyczna, to motywuje ona do działania bardziej niż straszenie. A chyba lepiej coś robić, niż siedzieć z założonymi rękami, bo “nic się nie da zrobić”. Tu wracamy do fatalizmu… Niestety, dane mówią, że nie radzimy sobie z transformacją energetyczną głównie przez presję na wzrost gospodarczy. Zapotrzebowanie na energię ciągle rośnie i jeśli będziemy dalej utrzymywać ten stan rzeczy, to nie damy sobie z tym rady - kluczem jest zmniejszenie zużycia energii. Co w mainstreamowej narracji w ogóle nie jest brane pod uwagę...

Metryczka:
Gatunek: popularnonaukowa
Główny temat: denializm klimatyczny
Miejsce akcji: USA/cały świat
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 416
Moja ocena: 5,5/6
 
Michael E. Mann, Nowa wojna klimatyczna, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2021

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później