Najlepsi katolicy pod słońcem
Autor docieka dlaczego katolicyzm przybrał w Irlandii taką postać i jakie potrzeby Irlandczyków to zaspokajało. Służy temu spojrzenie wstecz: irlandzki Kościół liczy sobie 1600 lat i nie zawsze wyglądało to tak, jak w XX wieku. Jak wpłynęło na to 800 lat brytyjskiej okupacji i przypięta samym sobie przez Irlandczyków etykietka Najbardziej Uciskanego Narodu w Historii (niech Polska spróbuje z tym konkurować)? W XVII wieku próbowano wyrugować katolicyzm z Irlandii, ale w połowie XIX irlandzki Kościół się odrodził. Scally obrazowo opisuje to tak:
Oto symboliczny początek nowoczesnego irlandzkiego katolicyzmu: naród w łachmanach, brudnych kapotach i obszarpanych czepkach, który doświadczył głodu, chorób, eksmisji i przemocy, dosłownie pada na kolana, kiedy dobrze odżywieni przedstawiciele kleru suną niczym półbogowie w szeleście jedwabiu i błyskach złota. Wyobrażam sobie, że oprócz nuty kadzidła w powietrzu unosiły się respekt i podziw, a może nawet nadzieja.
Irlandia wpadła w błędne koło. W kraju rodziło się za dużo dzieci, a rodziny nie mogły ich utrzymać, więc często spychały je do stanu duchownego; zbyt wielu zakonnicom i zakonnikom trzeba było znaleźć zajęcie, zatem zostawiano pod ich nadzorem następne zbyt liczne pokolenie dzieci.
Scally’ego interesuje szerszy kontekst irlandzkiego katolicyzmu:
opresyjność tego systemu dla całego społeczeństwa, w kontekście
klerykalizmu, sztywności, dbania o własne dobro, a nie o dobro ludzi
oraz skutki tego teraz. Dobrze oddaje to ten fragment:
Z lektury akt (…) wyłania się następujący model zakładania nowej parafii przez dublińską archidiecezję: archidiecezja kupuje ziemię od miasta po kosztach, stawia kościół za pieniądze z banku, zadłużenie przenosi na miejscową parafię, wymaga od parafian poświęceń, żeby spłacili dług, a jednocześnie podkreśla, że budynki, które finansują – i wykładane na ten cel pieniądze – należą do Boga albo jego ziemskich przedstawicieli.
Na początku nie byłam tym reportażem zachwycona, gdyż było to dla mnie zbyt mętne, takie trochę „pływanie” po temacie, stosowanie klasycznych wymówek, że „nie wszystko było złe”. Rozmowy z duchownymi, którzy rzecz jasna lawirują i zasłaniają się niewiedzą. Podróż do Watykanu. Jest to też reportaż mocno chaotyczny, trudno dopatrzyć się tu jakiejś ciągłości między kolejnymi rozdziałami. Momentami te wywody są nużące, zwłaszcza w ostatnich rozdziałach. Widać natomiast, że autor próbuje wytłumaczyć jakoś (nie usprawiedliwić), zrozumieć to, co się działo, a nie tylko krytykować - i w tym celu naświetla problematykę z różnych stron. Najciekawsze moim zdaniem są te rozdziały, w których Scally podejmuje temat współpracy państwa z Kościołem, a wreszcie odpowiedzialności całego społeczeństwa, które na to pozwalało i milczało. „Wszyscy wiedzieli”. A i dziś nie jest o wiele lepiej – zarówno jeśli chodzi o działania państwa, jak i zachowanie zwykłych ludzi. Tu docieramy do psychologii tego zjawiska: społecznego uwarunkowania, winy, wstydu, traumy, duchowej spuścizny tego wszystkiego. Najprościej jest zwalić winę na jakichś “onych”, złych księży i zakonnice, a tu trzeba raczej spojrzeć w lustro. Scally wskazuje na współodpowiedzialność wszystkich Irlandczyków (duchowni też byli częścią tego społeczeństwa) i czyni tu nawet dość ryzykowne porównanie do odpowiedzialności narodu niemieckiego za nazistowskie zbrodnie. Problem polega na tym, że jak są odpowiedzialni wszyscy, to zaraz się okazuje, że nie jest odpowiedzialny nikt. I że, dziękujemy, można się rozejść. Schować się w bańce prywatnej wiary, wzruszyć ramionami, że „było, minęło”. Czas leczy rany, a gniew mija? Nie dla ofiar - wyrządzonych krzywd, złamanych życiorysów nie da się przecież cofnąć.
Autor zastanawia się też, co “potem”, czy też “zamiast”, gdyż odejście od Kościoła niekoniecznie musi oznaczać odejście od wiary, a wielu ludzi nadal ma potrzeby duchowe. Stąd tak wiele osób mówi o prywatnym podejściu do wiary, w oderwaniu od kościołów i instytucji. Swojsko brzmiące “wierzący, niepraktykujący”. Tylko czy w tym przypadku nadal można mówić o katolicyzmie? Konkretna religia to nie jest przecież zestaw dowolnie wybranych, pasujących nam elementów - to tak nie działa. Bardzo ciekawe wydaje mi się pytanie, czy obecne odwrócenie się Irlandczyków od Kościoła nie jest drugą stroną medalu, reakcją na problem, a nie jego rozwiązaniem: zastąpieniem jednej ideologii drugą, bez głębszej refleksji. Wyrazem takiego samego konformizmu jak zawsze.
A jeśli mamy być szczerzy, jako mały konserwatywny kraj zawsze byliśmy dobrzy w robieniu tego, co wypada - kiedyś chodziło się na mszę w niedzielę, teraz należy trzymać się z dala od Kościoła. (...)
Istnieje uderzające podobieństwo między tym, jak starsze pokolenia mówią o chodzeniu do kościoła, a tym jak młodzi ludzie mówią dziś o unikaniu tych praktyk. Obie grupy stwierdzają, że tak się po prostu robi.
Gatunek: reportaż
Komentarze
Prześlij komentarz