Irlandia wstaje z kolan
I ja się nad tym ciągle zastanawiam, dlatego reportaż Marty Abramowicz o tym, jak Irlandia wyzwoliła się z władzy Kościoła, był dla mnie absolutnym must-read. Porównania Irlandii i Polski są nie bez kozery: oto dwa ortodoksyjnie katolickie narody, myślące o sobie, że są wyjątkowe, mające pretensje do bycia “najbardziej katolickim krajem na świecie”. Kościoły wypełnione wiernymi, księża na szczycie drabiny społecznej, tradycyjna rodzina jako jedyny możliwy model życia, patriarchat i oczywiście zakaz aborcji. Przytulne domki, wszechobecna zieleń, owieczki i piwo Guinness…tak wspominam Irlandię. Tylko że z tego pięknego kraju ludzie uczynili piekło na ziemi, jak zwykle zresztą. Pisałam o frankistowskiej Hiszpanii jako o kraju, gdzie wdrażano pomysły rodem z Opowieści podręcznej, gdy tymczasem za wodą, to Irlandia była prawdziwym Gileadem, w którym kobiety nie miały właściwie żadnych praw, poza „prawem” do rodzenia dzieci i zajmowania się domem. Ba, w Irlandii owa nierówność była de facto wpisana do konstytucji (i zapis ten do dziś nie został usunięty, a było to przedmiotem referendum w marcu tego roku).
Kościół w Irlandii w ubiegłym wieku miał absolutnie dominującą pozycję i stąd rościł sobie prawo do rządzenia. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu, gdyż biskup wydawał polecenia politykom. I bynajmniej nie były to rządy miłosierne: naczelnym zmartwieniem hierarchów kościelnych była oczywiście moralność, seks i ścisłe kontrolowanie kobiet. Stąd zakaz wszystkiego, co związane z tą sferą: antykoncepcji, aborcji, rozwodów, ale także wychowywania własnych nieślubnych dzieci. Nieślubne dziecko było symbolem najcięższego grzechu: seksu poza małżeństwem… Kobiety w Irlandii traktowane były po prostu okropnie. Przyznam, że i ja nie miałam pojęcia, że sprawy w Irlandii wyglądały aż tak źle, zwłaszcza że tego typu mentalność i polityka panowała jeszcze do początków XXI wieku. Czemu to trwało tak długo, czemu nawet po ujawnieniu skandali i przestępstw, jakich dopuszczali się duchowni, ludzie nadal z oporem przyjmowali propozycje zmian? Nie jest to aż tak dziwne, jeśli weźmie się pod uwagę, że Kościół w tym kraju miał kontrolę w zasadzie nad wszystkim, co należy do sfery najbliżej ludzi: należała do niego większość szkół, szpitali, instytucji, które zajmowały się „pomocą społeczną”. Księży i zakonnic było mnóstwo, bo ta droga życiowa była jedną z niewielu dostępnych dla ludzi, zwłaszcza biednych (czyli większości Irlandczyków). Duchowni kładli ludziom do głowy swoje prawdy przy każdej okazji. W dawnej Irlandii nie można było powiedzieć, że „religia to moja prywatna sprawa” i odciąć się od instytucji, która nią zawiadywała.
Trzonem tego reportażu jest historia odchodzenia od Kościoła, spowodowana opresyjną moralnością, jaką ta instytucja nakładała na wiernych. Powolnych zmian społecznych, budzącej się świadomości (w efekcie zmian na świecie, ale i różnych wychodzących na światło dzienne afer seksualnych związanych z Kościołem), walki o zmianę restrykcyjnych i uwłaczających ludziom praw. Punktem zapalnym była encyklika papieska Humanae vitae, a cała ww. zmiana kręciła się właśnie wobec praw kobiet, a potem także osób LGBT+. Nic dziwnego, że na jej czele stały także kobiety, łącznie z dwoma irlandzkimi prezydentkami, opisanymi w książce. Głównym narzędziem do wprowadzania zmian jest w Irlandii referendum, co akurat u nas nie jest popularne i nie spotyka się z aprobatą, mimo, iż jest to przecież najbardziej demokratyczny instrument, jaki mają do dyspozycji ludzie.
Irlandzka droga była jednak długa i frustrująca i czytając to, trudno nie mieć refleksji, że bycie w tym świecie kimś innym, niż biały mężczyzna – czy to kobietą, czy osobą nieheteronormatywną, czy niebiałą - to ciągłe szarpanie się o podstawowe, przynależne człowiekowi prawa. Pasuje tu to, co mówi Oliva Denaro
Dlaczego potrzebujemy tych wojen, petycji i manifestacji? Dlaczego musimy palić staniki, pokazywać majtki, błagać, żeby dano nam wiarę, pilnować długości spódnicy, szerokości uśmiechu i gwałtowności pragnień? Urodziłam się kobietą, czy to taki wielki grzech?
Szarpanie z silniejszymi od ciebie, a ty stoisz w sytuacji petenta proszącego i tłumaczącego w kółko to samo i ciągle napotykającego na mur obstrukcji, niechęci, negowania, lekceważenia, pogardy. I to jest taka walka na „zmęczenie przeciwnika” i człowiek po prostu ma w pewnym momencie dość, więc tym bardziej trzeba podziwiać tych/te, którzy się nie poddali.
Zmuszanie kobiet do rozmnażania się, najpierw przez odmawianie im antykoncepcji, a potem przez zakazywanie aborcji, to najbardziej podstawowa kontrola, jaką można sobie wyobrazić! – mówią feministki – Dlaczego ludzie tego nie rozumieją?
Oczywiście, że wie, że Kościół nie chce słuchać. (…) Nie można od nikogo wymagać lojalności tylko dlatego, że został ochrzczony jako małe dziecko. Kościół musi przestać naruszać fundamentalne prawa, jakie mają wszyscy ludzie i które zostały opisane w Powszechnej deklaracji praw człowieka: wolność sumienia, wolność słowa, wolność wyznania, równe traktowanie. W Kościele katolickim żadna z tych podstawowych wolności nie jest w pełni dostępna dla jego członków.
I nie tylko dla jego "członków", bo przecież w takich systemach jak w Polsce, Kościół i jego poplecznicy narzucają swoje reguły wszystkim i nie pyta, czy ktoś jest katolikiem, czy nie.
Druga refleksja, dość oczywista – nie do wiary, że instytucja, która jest odpowiedzialna za tyle krzywd, okrucieństwa wyrządzanego ludziom i to przez całe TYSIĄCLECIA nadal cieszy się takim poparciem, nadal są tacy, którzy jej bronią albo wręcz nie przyjmują do wiadomości faktów i mnogości świadectw potwierdzających te zbrodnie. W reportażu Marty Abramowicz znajdziemy także relacje kobiet skrzywdzonych przez ten system: w słynnych pralniach magdalenek,
czy przytułkach dla oddanych/porzuconych dzieci, w których działy się
po prostu potworne rzeczy; nie do uwierzenia, że ludzie są do tego
zdolni, w stosunku do najsłabszych: kobiet i dzieci. Kościół broni się na to narracją, iż „to święta instytucja, tworzona przez grzesznych ludzi”. Ok, tylko w takim układzie czemu ci „grzeszni ludzie” mienią się lepszymi od świeckich i roszczą sobie prawo do mówienia im jak mają żyć? I czemu owa ‘święta instytucja” milczy i nie pociąga tych grzeszników w swoich szeregach do żadnej odpowiedzialności? Chyba nie na tym polega świętość? Corruptio optimi pessima – ci, którzy mieli być najlepsi, okazali się najgorsi. A to wszystko ma korzenie w tym, jak zorganizowany jest Kościół katolicki, w dodatku przez wieki obrastający w piórka, wszelkie zmiany wprowadzający z prędkością lodowca:
Przemoc seksualna powstaje ze splotu czterech czynników: bycia na pozycji władzy, złości i frustracji, problemów z seksualnością oraz samotności, czyli niezaspokojonej potrzeby więzi i intymności. System Kościoła katolickiego potęguje wszystkie cztery. Po pierwsze zapewnia władzę nad ludźmi, po drugie wymaga absolutnej podległości przełożonym, co rodzi złość i frustrację, po trzecie ma obsesję czystości, co wywołuje problemy z seksualnością, a po czwarte odcina od głębokich więzi z ludźmi.
Z tej perspektywy należy zaznaczyć różnice między Polską a Irlandią. Owszem, nas stłamsił komunizm, ale paradoksalnie uratowało nas to przed takim scenariuszem jak na Szmaragdowej wyspie. My też żyliśmy w patriarchacie – ale wtedy było tak wszędzie, niezależnie od ustroju – ale mimo wszystko komuniści nie zabrali Polkom podstawowych praw, nie zabraniali chodzenia do pracy czy rozwodów (ostatnio przewinął mi się taki fragment filmu o Borewiczu z kapitalną sceną, gdzie do kierownika ośrodka wypoczynkowego, granego przez Piotra Fronczewskiego, przychodzi jakiś szpicel, wypytując go o panie działające na terenie ośrodka i czy aby ich zachowanie nie jest niemoralne, na co Fronczewski odpala „są dorosłe, mogą robić co chcą”). Nie zgodzę się też z autorką, że rewolucja seksualna przyszła do Polski dopiero w latach 90-tych – być może autorka tak to odbiera, bo sama wtedy była młoda, więc po prostu to była rewolucja seksualna dla niej, ale w PRL-u seks nie był jakimś specjalnym tabu, a na pewno nie takim, jak było to w innych krajach silnie katolickich. W Irlandii było dużo gorzej. Kościół w Polsce nie miał wpływu na polityków, religia nie była nauczana w szkołach. Dopiero po upadku komunizmu polski Kościół, żądając wdzięczności za pomoc w obaleniu znienawidzonego ustroju, zaczął odzyskiwać stracone pozycje, i de facto cofając nas prawnie o kilkadziesiąt lat. Do tej pory nie mieliśmy też swojej prezydentki, ani żadnej liczącej się polityczki tak bardzo zaangażowanej w walkę o prawa kobiet, byśmy przestały być marginalizowane, traktowane jako „temat zastępczy”, jak to się często u nas słyszy. Za to mieliśmy papieża-konserwatystę, który miejsce kobiety widział też przy garach i dzieciach. Podobieństwo z Irlandią natomiast widzę w tym, że w naszej religijności nie ma tradycji intelektualnej, wiara jest płytka oraz w tym, że wynieśliśmy księży na piedestał, dzięki czemu byli (są) oni całkowicie bezkarni. Dziś jesteśmy w miejscu, gdzie ciemne sprawki Kościoła, tuszowane przez tyle lat podkopały jego pozycję i w Polsce, ale nadal nie na tyle, by ten przestał się szarogęsić i rościć sobie prawo do mówienia ludziom, jak mają żyć. Polscy duchowni są na świecie postrzegani jako jakiś relikt przeszłości ze swoim dogmatyzmem i konserwatyzmem. Tyle tylko, że młode pokolenia Polek i Polaków już nie są wychowane na klęczkach i nie chcą tego słuchać, postępuje laicyzacja. Lecz dzieje się to niejako siłą inercji, w wyniku szerszych zmian zachodzących w świecie, a nie dlatego, że coś wywalczyłyśmy, ani tym bardziej, że Kościół w Polsce odpuścił.
Gatunek: reportaż
Komentarze
Prześlij komentarz