Tajni dyrygenci chmur
Kiedy wiśnie i porzeczki były wysmażone z cukrem, a dynie, zwane przez babcię baniami, zalane w słoikach octową z goździkami, pestki ususzone na gazetach, a jabłka, gruszki i grzyby w płóciennych woreczkach, kopiec za stodołą i piwniczka w kuchni wyładowane warzywami, strych i sąsieki w stodole oporządzone i napełnione sianem i słomą (...), babcia już o nic nie musiała się martwić. Może tylko trzeba było jeszcze wyłuskać białą fasolę perłową, z której gotowała się zupę z majerankiem albo dodawało się do kapusty na Wigilię - bo u nas nie robiło się kapusty z grochem czy grzybami.
Najważniejszy jest jednak rozwój emocjonalny bohaterki. Lola jest w sam raz na przełomie, na granicy dziecięcej naiwności, kiedy jeszcze się bezkrytycznie kocha bliskich i ufa dorosłym, a wieku, kiedy poznaje się ciemniejsze strony ludzkiego bytu i dowiaduje się, że dorośli nie zawsze są tacy, jakby się to wydawało. Stąd też próby bohaterki wyśledzenia rodzinnych historii: co stało się z pradziadkiem, czemu rodzice się pobrali, itp. Autorka eksploruje nie tylko swoje dziecięce wspomnienia, chłopsko-robotnicze korzenie, ale i dawne kompleksy, wynikające z wyrastaniu w biedzie i zacofaniu cywilizacyjnym. Bajkowa, pastelowa okładka i poetycki tytuł to zmyłka - bynajmniej niezbyt korespondują one z tą treścią.
Nie powiem, że mi się to nie podobało, bo się podobało, zwłaszcza, że “akcja” zahacza o Śląsk (Jura to jednak nie Śląsk, w PRL-u to podlegało przecież pod Częstochowę, ale za to są tu wzmianki o moich rodzinnych Siemianowicach). Podobała mi się wrażliwość bohaterki na przyrodę (te fragmenty o wypychaniu zwierząt to jednak uuuh) oraz pokazanie jej przemiany, chęci wyrwania się w tego wiejskiego grajdołu bez żadnych perspektyw życiowych. A wystarczyło jej niewiele: wyjazd poza rodzinną wieś, kontakt z ludźmi trochę bardziej “obytymi”.
Tajnych dyrygentów chmur odbieram jako powieść sentymentalną, liryczną, a jednocześnie prawdziwą w odbiorze rzeczywistości.
Gatunek: powieść współczesna
Komentarze
Prześlij komentarz