Tajni dyrygenci chmur

No mocno się wpisuje ta książka w te polskie “żelazne tematy”: martyrologia, alkoholizm, powrót na wieś… Zapewne dlatego, że autorka jest nie z pokolenia milenialsów, ale starszego - mojego. W Tajnych dyrygentach chmur Grzegorzewska wraca do motywów znanych z Gugułów: wspomnień z dzieciństwa spędzonego na wsi, w latach 80-tych. To taka powieść złożona z wielu mikro-powieści, w których dzieje się zgoła niewiele, a przecież tak wiele… W latach 80-tych ludzie nadal żyją w rytmie przyrody, zasiew, orka, żniwa, sianokosy, zbieranie owoców, smażenie konfitur… To jest oczywiście coś, co dziś wzbudza największą nostalgię, kojarzy nam się sielsko, a przecież to była ciężka praca - o czym zresztą w Tajnych dyrygentach jest mowa.

Kiedy wiśnie i porzeczki były wysmażone z cukrem, a dynie, zwane przez babcię baniami, zalane w słoikach octową z goździkami, pestki ususzone na gazetach, a jabłka, gruszki i grzyby w płóciennych woreczkach, kopiec za stodołą i piwniczka w kuchni wyładowane warzywami, strych i sąsieki w stodole oporządzone i napełnione sianem i słomą (...), babcia już o nic nie musiała się martwić. Może tylko trzeba było jeszcze wyłuskać białą fasolę perłową, z której gotowała się zupę z majerankiem albo dodawało się do kapusty na Wigilię - bo u nas nie robiło się kapusty z grochem czy grzybami.
Jaka tam magia - to, że było biednie i zgrzebnie, a ludzie na wsi, ledwo 40 lat temu żyli jeszcze tak, jak ich przodkowie - to czysty realizm.  Owszem, sporo tu grania z poetycką naturą zdarzeń, jak również emocjami osób z pokolenia dzisiejszych 50-cio, 60-ciolatków, no ale z tego wszystkiego wyłaniają się typowe i prawdziwe polsko-wiejskie historie: spracowana babcia, dziadek wspominający wojnę, matka z depresją, ojciec z problemem alkoholowym, jakiś “wujek” pedofil… To przecież też czarnobylska katastrofa (postrzegana przez ludzi jako jedno z wielu nieszczęść, niespecjalnie ich dotyczących), a nawet morderstwo ciotki dziewczynki. I ta piszcząca w domu bohaterki bieda…tak, łazienka i toaleta nadal wtedy nie znajdowały się w każdym polskim domu.

Najważniejszy jest jednak rozwój emocjonalny bohaterki. Lola jest w sam raz na przełomie, na granicy dziecięcej naiwności, kiedy jeszcze się bezkrytycznie kocha bliskich i ufa dorosłym, a wieku, kiedy poznaje się ciemniejsze strony ludzkiego bytu i dowiaduje się, że dorośli nie zawsze są tacy, jakby się to wydawało. Stąd też próby bohaterki wyśledzenia rodzinnych historii: co stało się z pradziadkiem, czemu rodzice się pobrali, itp. Autorka eksploruje nie tylko swoje dziecięce wspomnienia, chłopsko-robotnicze korzenie, ale i dawne kompleksy, wynikające z wyrastaniu w biedzie i zacofaniu cywilizacyjnym. Bajkowa, pastelowa okładka i poetycki tytuł to zmyłka - bynajmniej niezbyt korespondują one z tą treścią.

Nie powiem, że mi się to nie podobało, bo się podobało, zwłaszcza, że “akcja” zahacza o Śląsk (Jura to jednak nie Śląsk, w PRL-u to podlegało przecież pod Częstochowę, ale za to są tu wzmianki o moich rodzinnych Siemianowicach). Podobała mi się wrażliwość bohaterki na przyrodę (te fragmenty o wypychaniu zwierząt to jednak uuuh) oraz pokazanie jej przemiany, chęci wyrwania się w tego wiejskiego grajdołu bez żadnych perspektyw życiowych. A wystarczyło jej niewiele: wyjazd poza rodzinną wieś, kontakt z ludźmi trochę bardziej “obytymi”.

Tajnych dyrygentów chmur odbieram jako powieść sentymentalną, liryczną, a jednocześnie prawdziwą w odbiorze rzeczywistości. 

Metryczka:
Gatunek: powieść współczesna
Główna bohaterka: Lola
Miejsce akcji: Polska, okolice Koziegłów
Czas akcji: lata 80-te XX wieku
Ilość stron: 272
Moja ocena: 5/6
 
Wioletta Grzegorzewska, Tajni dyrygenci chmur, Wydawnictwo W.A.B., 2024

 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później