Matka Polka sika w krzakach
- by chodniki nie były krzywe, dziurawe, albo wybrukowane ostrą kostką z kocich łbów, po której nie da się chodzić nawet w płaskich butach, nie wspominając o obcasach, a także o jeździe wózkiem, czy przemieszczaniu się z laską/chodzikiem;
- by nie było tyle schodów, wysokich krawężników i innych tego typu barier architektonicznych;
- by przejścia dla pieszych były w miejscach gdzie dogodnie jest przechodzić pieszym, a nie gdzie wymyślił inżynier, by pasowało kierowcom, zmuszając pieszych do nadkładania drogi (często wymuszane jest to barierkami);
- by na środku chodników nie stały słupy, latarnie, znaki drogowe i inne “przeszkadzajki”, które trzeba omijać;
- by nie trzeba było lawirować na chodniku pomiędzy zaparkowanymi samochodami, tudzież uciekać przed pędzącymi rowerami i hulajnogami;
- by było więcej ławek, miejsc, gdzie można usiąść, odpocząć;
- by miasto było sprzątane, by śmieci nie walały się na ulicach, przystankach, czy krzakach całymi miesiącami, a chodniki były odśnieżane (przy dzisiejszych zimach nie jest to naprawdę wielki wydatek).
Cóż, marzenia ściętej głowy. Jak zwykle o to wszystko trzeba “walczyć” i przepychać się latami z decydentami, dla których problem nie istnieje. Że kierowcy denerwują się stojąc w korku, to wszyscy rozumieją, ale że pieszy musi drałować kilkaset metrów do przejścia, albo nie ma gdzie załatwić potrzeb fizjologicznych - to już jest "niezrozumiałe"? Jak by nie było te potrzeby dotyczą KAŻDEGO człowieka, bez wyjątku, a tu się okazuje, że traktuje się to jak jakiś luksus, nie zapewniając ludziom możliwości ich zaspokojenia. I jeszcze te bariery: toalety są, ale zamknięte na klucz. Albo czynne w jakichś tam godzinach (a po tych godzinach co, swój pęcherz też mam zamknąć?). Albo “tylko dla klientów’... kuriozum była dla mnie opisana przez Pastuszko toaleta w bibliotece “tylko dla czytelników” - przecież biblioteka to nie knajpa, to instytucja publiczna, jest finansowana ze wspólnych podatków, niezależnie czy ktoś z niej korzysta, czy nie. A korzystanie z niej i tak jest bezpłatne. Jakim prawem odmawia się więc dostępu do niej osobom, które nie mają karty bibliotecznej? Albo: inwestujemy w atrakcje dla turystów, ale o toalety dla nich to już nie zadbamy. Jak pyta Pastuszko: czemu można zjeść albo wypić wszędzie, ale wysikać się już nie? Zwłaszcza jeszcze, że dziś wszyscy mają obsesję na punkcie nawadniania się, w kółko słyszę, żeby dużo pić - tylko co potem, jak się napijesz i nie masz gdzie się wysikać? Nie ma co się dziwić, że ludzie nie piją, żeby potem nie mieć problemu z szukaniem toalety. Sama też tak robię. Czy serio toalety publiczne trzeba budować z budżetu obywatelskiego? W aktualnych propozycjach w moim mieście znalazłam takową, w jednym z największych parków w mieście - i jak czytam, jest to już trzecie podejście do tematu! Nie rozumiem tylko, czemu to tyle kosztuje...
Do tych miejskich bolączek należy jeszcze dorzucić coraz bardziej
palący (dosłownie) problem niedostosowania naszych miast do zmian
klimatycznych, co dobitnie pokazało minione lato. W miastach jest coraz więcej miejsc, w których
przebywanie w gorące dni jest udręką: ekstremalnie nagrzanych i
po prostu niebezpiecznych dla zdrowia i życia. Zwłaszcza dla osób
starszych, chorych, także dla dzieci. Betonoza, połacie jezdni i
parkingów, przystanki w pełnym słońcu, ulice bez drzew i bez skrawka
cienia, także place zabaw, na których praży słońce i brak jest zacienienia. Polskie miasta nadal też nie myślą nie tylko o toaletach, ale i dostępie do wody (poidłach) na ulicach.
Spora część tego reportażu tyczy się doświadczeń macierzyństwa, a dla mnie to jest temat obcy, ale potrafię wczuć się w sytuację innych osób, a dzięki Matce Polce staram się teraz lepiej zrozumieć te kobiety. Matki uważają, że inni ludzie je dyskryminują i że “nienawidzą” dzieci, ale to nie jest tak. Tu też punkt widzenia zależy od punktu siedzenia: rodzice też nie biorą pod uwagę tego, że inni dorośli też mają swoje potrzeby i chcą przede wszystkim spokoju, a nie hałasów ze strony cudzego dziecka. Naprawdę trudno się dziwić, że dorosłemu trudno wytrzymać np. 3 godziny dziecięcego biegania i krzyczenia w pociągu, czy samolocie… Myślę, że gdybyśmy nie byli tak przebodźcowani - wszędzie hałas, bo tu coś gra, tu buczy, tu błyska, tu pika - to nie byłoby z dziećmi w przestrzeni publicznej AŻ takiego problemu. Natomiast bardzo słuszne są uwagi Pastuszko do podtrzymywania szkodliwego patriarchatu w kwestii opieki nad dziećmi: nie tylko chodzi o to, że kobiety są dyskryminowane na rynku pracy, a za pracę opiekuńczą w domu nie ma żadnego wynagrodzenia (na te matki, które nie pracują też spada krytyka, że “nic nie robią” - po czym wchodzą panowie z Konfy i stwierdzają, że kobiety mają siedzieć w domu i rodzić dzieci - rzecz jasna za darmo), tylko że opieka nad dzieckiem jest postrzegana jako wyłączna domena kobiet. Ojcowie nawet ci, którzy chcą się zajmować dzieckiem są z niej wyłączani, postrzegani jako niekompetentni i zniechęcani do niej. Są także dyskryminowani przez pracodawców, czyli ta kara na rynku pracy jest de facto nie za macierzyństwo, tylko za troskę o własne dzieci. Te historie, które przytacza autorka są naprawdę załamujące. Nauczycielki, które chcą rozmawiać tylko z matkami, bo ojciec “się nie nadaje”, czy pytania czy “nie masz żony”, kiedy ojciec chce wziąć opiekę na dziecko (co brzmi bardziej jak pytanie, “czy nie masz służącej”).
Pastuszko doskonale oddaje też polską mentalność, w której tkwią te stereotypy oraz zakazy i ograniczenia, nie tylko te wynikające z przepisów, ale i te tkwiące w naszej głowie, np. ciągłe kontrolowanie i trzymanie dziecka na smyczy, nie pozwalanie mu na żadną kreatywność, swobodę, myślenie, że “wstyd”, “nie wypada” albo “niedasię”. Nadal funkcjonuje to “nie biegaj, bo się spocisz”. Ostatnio obserwowałam taką właśnie scenę w parku: rodzina z dzieckiem, kawałek zieleni, dzieciak biega, matka krzyczy “nie biegaj”. Kurczę, to gdzie to dziecko ma biegać, jak nie w parku, na trawie, pomyślałam sobie? Z kolei te zakazy wynikające z przepisów i tak mamy w poważaniu, bo nikt ich nie egzekwuje. Jesteśmy państwem o martwym prawie i bardzo niskim szacunku dla przestrzeni wspólnej. Znowu przykład z parku: stoją dwie ławki, pod nimi walają się puste butelki, była impreza; kosz trzy metry dalej…
Dobrze było poczytać o tym wszystkim w tym reportażu, który jest po prostu praktyczną relacją z korzystania z “nieuroków” miasta, a nie wydumanymi przemyśleniami o flanellowaniu czy koncepcjach architektów. Uwielbiam takie reportaże, bo tu jest o tym, co nas, zwykłych ludzi boli najbardziej. Samo życie. Tym bardziej, że Pastuszko pisze lekko i dowcipnie, a pozycja jest ładnie wydana, ozdobiona zabawnymi rysunkami. Myślę, że ważne jest aby o tym pisać, mówić głośno, nawet jeśli się powtarzamy, właśnie po to, żeby w końcu dotarło gdzie trzeba i żeby coś się zmieniało. Ja się tylko dziwię, że autorzy/autorki takich publikacji, traktują to tak spokojnie, bo mnie przy samym czytaniu krew zalewa. I też odczuwam tę bezsilność ludzi, których potrzeby są ignorowane, a co prowadzi nieraz do izolacji, ale także do szkód na zdrowiu, a nawet życiu. Katowice wzniosły się na wyższy level w tej grze: nawet krzaków nie ma, żeby się wysikać. Wszystko powycinane. Brawo.
Gatunek: reportaż
Komentarze
Prześlij komentarz