Książki mojego dzieciństwa
Źródło |
Każda pasja
musiała się od czegoś zacząć. Każdy prawdziwy mól książkowy
ma takie książki, które wspomina jako te, które były pierwsze i
najukochańsze. Które już od tych najmłodszych lat pobudzały
zainteresowania i pomagały w ich rozwijaniu. Książki, które
pomagały rosnąć i radzić sobie z coraz poważniejszymi
problemami. Uporać się z koszmarem dojrzewania. Umożliwiały
schronienie się przed szarą rzeczywistością w krainie fantazji.
Może nawet zmieniły one nasze życie - wpłynęły na nasze postrzeganie
świata i ukształtowały „dorosłego czytelnika”. Wpajały wartości, które dziś są dla nas ważne. Uczyły tolerancji i patrzenia na świat oczyma innego człowieka. Ten, kto nie czyta nigdy tego nie zrozumie. Wspominam o nich czasem z sentymentem, przy okazji
moich aktualnych lektur. Dziś postanowiłam wszystko zebrać i spisać książki, które były kamieniami milowymi w mojej, prywatnej historii czytania.
- W moim rodzinnym domu było dużo zbiorów baśni. Wszelakich: baśnie staropolskie, śląskie, rosyjskie, czeskie, kaszubskie, arabskie. Bajki nowoczesne, różne dziwne historie – te fascynowały mnie mniej. Żałowałam tylko, że nie było wśród tych baśni tych najważniejszych: baśni braci Grimm i baśni Andersena. Palmę pierwszeństwa jeśli chodzi o moją ukochaną książkę z dzieciństwa dzierży jednak Malutka czarownica Otfrieda Preusslera - bajka o młodej czarownicy, która nie wiedziała do końca co to znaczy być „dobrą czarownicą”. Potężna dawka nauki o moralności, o tym, czym jest dobro i jak je odróżnić od zła, przekazana w tak prostej formie. Tę cieniutką książeczkę czytałam dziesiątki razy i do dziś stoi na mojej półce – cała posklejana, sfatygowana ze starości.
- Władca z Doliny Morskiego Oka Tytusa Karpowicza – tej książki już niestety nie mam, a pamiętam, że też od częstego czytania była mocno poszarpana. Charakterystyczna żółta obwoluta. To książka o zwierzakach – rysiach, żyjących w Tatrach, przy której chyba po raz pierwszy objawiła się moja miłość do zwierząt. Dostarczyła mi mnóstwo emocji. Płakałam przy niej jak bóbr.
- Ania z Zielonego Wzgórza – pisałam już kiedyś, że do słynnej Ani żywiłam długo niezrozumiałą awersję i dość długo jej się opierałam. Kiedy w końcu postanowiłam się przełamać – oczywiście zakochałam się w rezolutnej Ani (choć tak innej ode mnie samej), Maryli, domku na zielonej Wyspie Księcia Edwada, Gilbercie (która dziewczynka nie marzyła o takim Gilbercie...). Przeczytałam wszystkie dostępne części.
- Jeżycjada Małgorzaty Musierowicz – historia poznańskiej rodziny Borejków – inteligentów, trochę abnegatów, ale strasznie się kochających, kultywujących dobre polskie tradycje – był w ten książkach niesamowity klimat; pamiętam jak czytałam Kwiat kalafiora w okresie świąt Bożego Narodzenia, przy świetle choinki; byłam samotnym stworzeniem i marzyłam o takiej rodzinie jak Borejkowie. Małgorzata Musierowicz pisze Jeżycjadę nadal – ukazał się już 19 tom (ja przeczytałam tylko kilka książek z tej serii) – ale słyszałam, że to już zdecydowanie nie jest to, co kiedyś.
- Trzej muszkieterowie Aleksandra Dumas oraz Robin Hood Howarda Pyle'a - te powieści nieustannie podkradałam z półki mojego starszego brata i zaczytywałam się nimi. Moja miłość do dzielnych zabijaków przeniosła się potem na ekranizacje – kochałam oczywiście serialowego Robin Hooda, a potem Robin Hooda w wersji Kevina Costnera i do dziś uwielbiam wszelkie filmy o rozbójniku z lasu Sherwood, podobnie jak wszelkie adaptacje Trzech Muszkieterów, nawet tak absurdalne jak ta ostatnia z Orlando Bloomem w roli księcia Buckinghama.
- Powieści przygodowe Juliusza Verne'a – przeczytałam wszystko, co wpadło mi w ręce: Dzieci Kapitana Granta, 20 tys. mil podmorskiej żeglugi, W 80 dni dookoła świata, Podróż do wnętrza ziemi, itd. - dziś już chyba tego nikt nie czyta, dziś młodzież czyta powieści o wampirach, a przecież Verne był prekursorem powieści fantastycznych. Do takich zapomnianych już dziś powieści należy też cykl o Panu Samochodziku.
- Dolina światła Aleksandra Minkowskiego – z tą książką mam problem, bo nie potrafię sobie przypomnieć o czym była i czemu zrobiła na mnie takie wrażenie, ale wiem, że zrobiła. Chyba dlatego, że było to moje pierwsze zetknięcie z buddyzmem. W każdym razie pamiętam to do dziś.
- Szekspir – to są już czasy liceum; wydawało się, że lokalna biblioteka nie ma mi już nic do zaoferowania – przeczytałam wszystko (lub prawie wszystko), co było ciekawego, a nowości było jak na lekarstwo. Przerzuciłam się więc na klasykę. W bibliotece było takie kilkutomowe wydanie, obejmujące komplet dzieł Szekspira: Komedie, Tragedie i Kroniki w przekładzie Leona Ulricha i Macieja Słomczyńskiego. Przeczytałam wszystko i odtąd darzę angielskiego dramaturga uwielbieniem. William Szekspir został dla mnie absolutnym królem słowa pisanego, nieważne, że niektórzy twierdzą, iż to nie on to wszystko napisał... Przez wiele, wiele lat marzyło mi się nabycie takiego kompletu dzieł Szekspira – teraz mam dwa tomy wydane przez Znak, ale ze smutkiem skonstatowałam, że nie jest to całość, niektórych sztuk brakuje.
- Władca pierścieni – lata 90-te, na długo rzecz jasna przed dzisiejszym boomem na Tolkiena.Mój egzemplarz to trzy malutkie książeczki, wydrukowane czcionką 10-tką. Nie dorobiłam się jeszcze żadnego ze współczesnych wydań, puszących się twardymi okładkami i pięknymi ilustracjami; w trzech tomach lub w jednym – do wyboru, do koloru. Jak na nie patrzę, nie mogę się nadziwić, że ta sama treść dała się upchnąć w tak mizernym formacie, jak mój. Anyway, nie pamiętam, co mnie skłoniło do sięgnięcia po Tolkiena – fantastyka od zawsze mnie odstręczała. Władca pierścieni to jednak fantasy, a nie fantastyka. Pochłonął mnie bez reszty – żyłam tą książką, obgryzałam paznokcie z nerwów i niepewności, czytając o przygodach dzielnego Frodo, Gandalfa, Aragorna, Legolasa i innych wspaniałych bohaterów.... Po jej skończeniu miałam to, co określa się mianem kaca książkowego. Gdzie mogę znaleźć jeszcze coś w podobnym stylu?? Jednak tak mistrzowskiemu dziełu dorównać trudno. Hobbit mnie już tak nie zachwycił, o ciężkostrawnym Silmarilionie nie wspominając...
- Harry Potter - tak, Harry Potter narodził się długo po tym, jak przestałam być dzieckiem, ale wspominam go tu, bo niewątpliwie ten cykl dokonał rewolucji w moim postrzeganiu literatury, świata, samej siebie. Dzięki Harry'emu znowu poczułam się dzieckiem, które przenosi się w krainę fantazji, zupełnie zapominając o rzeczywistości. To było objawienie. Cudowna, magiczna historia. Fajnie, że dzisiejsze dzieciaki mają coś takiego, ale one nigdy nie dowiedzą się, jak to było czekać na kolejny tom...
Ze smutkiem stwierdzam, że dziś już rzadko kiedy lektura jest w stanie
wywołać u mnie podobne uniesienia, jak dawno temu, kiedy chłonęłam
wszystko otwartym umysłem, nieskażonym jeszcze przesądami,
stereotypami, utratą złudzeń i nadmiernym sceptycyzmem...
Świetny pomysł na sporządzenie postu, może kiedyś go podkradnę i zastanowię się nad swoją listą :) Niestety, ale nasze gusta się raczej nie pokrywały... Może poza "Anią z Zielonego Wzgórza".
OdpowiedzUsuńDodalabym do Twojej listy "Pana Kleksa" (3tomy), "Sloneczniki" Snopkiewicz i Siesicką (to juz dla nastolatków). Poza tym Niziurski, Krüger, Nienacki, Ozogowska, ale przede wszystkim Sienkiewicz: "W Pustyni i w puszczy" to znalam na pamięc. Swietny post.
OdpowiedzUsuńKtórych sztuk brakuje w Znakowym wydaniu Szekspira?
OdpowiedzUsuńChociażby Antoniusza i Kleopatry, Miarki za miarkę, Cymbelina, a także połowy Kronik
UsuńJa również niezwykle miło wspominam "Anię z Zielonego Wzgórza" oraz "Jeżycjadę". :)
OdpowiedzUsuńZ wczesnego dzieciństwa najlepiej pamiętam "Brzechwę dzieciom" i "Baśnie Andersena".
OdpowiedzUsuńAch, jaki pomysłowy tekst - lektury mojego dzieciństwa! Prześwietne! :D Również miałam dom przepełniony baśniami - Grimm, Andersen, Wilde, Perrault... baśnie i legendy polskie i ze świata :) U mnie królowały Muminki (i królują do dzisiaj), "Dzieci z Bullerbyn", Pippi i "Madika z Czerwcowego Wzgórza". Potem kochałam się na zabój w Gilbercie z "Ani z Zielonego Wzgórza" :D Jakoś nigdy nie przekonałam się do Jeżycjady...
OdpowiedzUsuńEh, chyba nie aż tak pomysłowy ;) Muminków i Dzieci w B-byn właśnie u mnie nie było, ale chciałam napisać o tym, co czytałam, a nie o tym, czego nie czytałam
Usuń"Władca Pierścieni" i "Harry Potter" to dwie serie, po przeczytaniu których stwierdziłam, że życie się dla mnie skończyło.
OdpowiedzUsuńJest jeszcze Gra o tron ;)
Usuń"Dolinę światła" też pamiętam z dzieciństwa - mniej przez buddyzm, bardziej przez poczucie, że tam próbują zrozumieć dzieci/młodzież. Może to książka do odświeżenia?
OdpowiedzUsuńJa chowałem książki pod szafę, bo wydawało mi się, że nie wolno aż tyle czytać i rodzice będą mieli pretensje:) Fakt, że zawsze wolałem czytać, niż się uczyć, ale rodzice nigdy mi tego nie zabraniali.
OdpowiedzUsuń