Tu chodzi o Was. No i może też troszeczkę o mnie
Dwóch dziwnych
facetów nie rozstających się z laptopami. Gigabajty tajnych informacji
zalewających internet. Jednoosobowe imperium medialne. WikiLeaks.
Kilka lat temu w Internecie na
światło dzienne wypływać zaczęły różne tajne dokumenty, mające moc zrujnowania nie tylko
czyjegoś życia i kariery, ale wywołania niezłego bałaganu na
scenie dyplomatycznej. Wszystko przez jednego człowieka – Juliana
Assange'a, człowieka z misją odkrywania tajemnic świata. Ukazał
on, że internet jest potężnym medium, jeszcze potężniejszym, niż
analogowe media, a on sam nie cofnie się przed niczym, by
zrealizować to, co sobie zamierzył. Na swoich sztandarach wypisał zasadę jawności, transparentność, demaskowanie korupcji. Ale co się zmieniło na
świecie w wyniku wycieku informacji z WikiLeaks?
Tyrani tego świata
powinni się bać, wiedząc, iż mamy władzę, by domagać się
informacji.
W filmie jest
scena, kiedy kobieta, była mieszkanka NRD stwierdza, że gdyby mieli
takiego Juliana Assange'a, to mur berliński upadły o wiele
szybciej. Błąd – mur by upadł, gdyby funkcjonował wtedy
internet. I Assange niewiele by zdziałał bez tej tuby, jaką jest
sieć. To internet zmienił świat. I rządy to wiedzą, ale wiedzą
to też dyktatorzy i terroryści. To broń obosieczna. Czy wiedza i
informacja rzeczywiście może nas obronić przed ich działaniami?
Czy w takim układzie pierwszym posunięciem w przypadku konfliktu
nie będzie odcięcie od informacji? Wojna informacyjna? Atak na
internet? Wyobraźcie sobie, że internet przestaje działać – w
dzisiejszych czasach jest to właściwie równoznaczne z katastrofą,
bo chyba już wszyscy jesteśmy uzależnieni od tego medium. Sama
zaczynam powoli czuć się, jak taki nerd, przypięty do komputera;
muszę jeszcze tylko nauczyć się tak klepać w klawiaturę, jak to
zawsze pokazują w filmach... Paradoksem jest, że na króla "piątej władzy" Assange został namaszczony przez media tradycyjne.
Afera wywołana przez Juliana
Assange'a i WikiLeaks jakoś mnie ominęła.
Polityka to nie jest coś, co mnie ekscytuje i jakkolwiek te informacje - wojny,
przekręty na światową skalę, szpiegostwo - na pewno były istotne
dla wielkich tego świata – jakoś nie widzę w jaki sposób
miałyby wpłynąć one na moje życie i czemu miałabym się nimi
podniecać, jako zwykły, szary człowiek. I może dlatego Piąta władza niezbyt do mnie początkowo trafiła. W trakcie oglądania nie mogłam się jakoś skoncentrować, film
nie skupiał mojej całkowitej uwagi, myśli mi odpływały.
Brakowało mi w nim napięcia i klarowności. Za dużo
ślęczenia przy komputerach, za mało ciekawych wydarzeń. Nie
pomogły wstawki rodem z filmów szpiegowskich. Nawet w końcówce,
kiedy na światło dzienne wypływają dokumenty z Afganistanu, te,
które wywołały taką aferę, jest to w przedstawione w taki
sposób, że w ogóle nie czułam dramaturgii tych wydarzeń.
Konsekwencje wycieku tajnych danych może są jasne dla dyplomatów,
ale nie dla widza. Odniosłam wrażenie, że twórcy filmu zakładają, że widz wie
i tak wszystko na temat tego, co ujawniła WikiLeaks i niczego mu nie
trzeba tłumaczyć. Niekoniecznie to musi być prawda.
Jednym słowem – trochę się nudziłam.
Obejrzałam nawet film drugi raz, bo może za pierwszym razem coś mi
umknęło – wrażenie było to samo.
Nie do końca
zrozumiałam historię, jaką chcieli opowiedzieć jego twórcy: czy
chodziło o zmienianie świata, poprzez rewolucję medialną, czy
bardziej opowieść o samym Assange'u? W obydwu przypadkach przekaz
był dla mnie ambiwalentny, miałam nawet wrażenie, że jego twórcy
sami sobie zaprzeczają. Czy powinniśmy mieć nieograniczony dostęp
do informacji, by kontrolować władzę, czy też raczej pogodzić
się z tym, że dla dobra sprawy pewne rzeczy powinny być
nieujawnione? W jednej ze scen attache dyplomatyczny Białego Domu
(Laura Linney) zastanawia się (mając na myśli siebie i Assange'a):
kto wie, które z nas dwojga historia osądzi surowiej.
A sam Assange? Kim
jest? Idealistą, rewolucjonistą czy hakerem i cynikiem? Czy to, co zrobił było słuszne, czy nie? Czy stworzył nową
jakość, czy był tylko burzycielem starego ładu? Po co mu
właściwie to było? Piąta władza to nie jest na pewno
historia bohatera, który zbawia świat. Dziwak funkcjonujący na
granicy autyzmu, manipulator, dupek z przerośniętym ego,
bezwzględny zelota (to moje ulubione),
fanatyk, paranoik – takie określenia na jego temat padają w
filmie. Assange pojawia się znikąd – w filmie pojawiają się
ledwie strzępy informacji o jego ciężkim dzieciństwie, o tym co
robił przed założeniem Wikileaks. To nie ułatwia wyrobienia sobie
o nim opinii. Obraz Assange'a w wersji Billa Condona i w wykonaniu
Benedicta Cumberbatcha jest cokolwiek upiorny.
Mogłabym podsumować to tak, że Piąta
władza to film przeciętny, który dowodzi tego, co
podejrzewałam – że biografie filmowe rzadko kiedy bywają dobre. Jak
powiedział Assange, to raczej film anty-WikiLeaks. Ratują go dobrzy
aktorzy. Po pierwsze oczywiście Benedict Cumberbatch. Szkoda, że przez większość trwania filmu i mimo
przeokropnej fryzury i ciuchów, nie potrafiłam oddzielić Benedicta od
Sherlocka. Nawet sam Assange wydaje się kolejną wersją Sherlocka,
a Daniel Berg jakoś dziwnie przypomina Watsona: Julian to
nawiedzony prorok. Ale trzeba go hamować. Potrzebuje granicy – ty
nią jesteś. Niestety życie to nie powieść, więc ten duet
znalazł taki koniec, jak to zwykle bywa w takich przypadkach.
Daniela Bruhla bardzo lubię, wypada też odnotować w Piątej
władzy udział Stanleya Tucciego oraz małą rolę Dana
Stevensa..
Tu chodzi o Was. No i może też
troszeczkę o mnie :)
Jednak jest jeszcze coś. Ostatnia scena. Assange
(czyli Benedict Cumberbatch) w monologu skierowanym do widza
stwierdza, że tak czy siak film ten to tylko jedna z
subiektywnych wersji tej historii i jeśli chcemy odkryć prawdę
(lub to, co uznamy za prawdę), musimy sami jej poszukać. Tu
kryje się wasza moc: w waszej gotowości do wyjścia poza ramy tej
historii. Każdej historii. Ponownie objawiła się tu moc Benedicta przykuwania widza
do ekranu: Benedict Cumberbatch sam na sam z kamerą jest 10 razy lepszy
niż wszystkie efekty specjalne świata. Mógłby być nawet lepszy, niż wszyscy politycy świata. Co może być groźne... Słuchałam jak urzeczona, a pod
koniec roześmiałam się, bo ta jedna, ostatnia scena zniweczyła właściwie
cały przekaz filmu, i ten portret Assange'a jako zwariowanego
manipulatora. Rozbroiło mnie to. Jak bardzo pokręcone jest,
kiedy twórcy filmu, przyznają się sami, że obraz oparty niby na
faktach, w rzeczywistości może tym faktom wcale nie odpowiadać?? Wszak nakręcony został na podstawie dwóch książek
nieprzychylnych Assange'owi.
Po tygodniu od obejrzenia filmu złapałam się na tym, że szukam jakichś informacji o Assange'u. Film ciągle siedzi mi w głowie i siedzi mi w głowie to, co powiedział BC. Może więc Piąta władza wcale nie była taka przeciętna, jak ją początkowo odebrałam. Jednak pobudziła mnie do myślenia i do zainteresowania się sprawą, która do tej pory interesująca dla mnie wcale nie była... Szkoda, że tylko jedna scena zapada w pamięć, choć można powiedzieć, że dobrze, że chociaż jedna. A moim ulubionym słowem stało się „troszeczkę”
;)
Komentarze
Prześlij komentarz