Fall in love if convenient. If inconvenient, fall in love anyway.

Życie uczuciowe Sherlocka Holmesa. Dla czytelników i widzów twardy orzech do zgryzienia. Sherlock w Kanonie jest jak starszy pan, który już jest „ponad te rzeczy”, stąd może wzięły się te jego przedstawienia jako mężczyzny posuniętego w latach. To – moim zdaniem – jest minus wersji literackiej. Bo ludzi, nawet bardziej od zbrodni ekscytuje miłość i seks - bez nich utwór jest jak potrawa bez przypraw, a u Conan Doyle'a ich brakuje. Wystarczy nawet ich mały dodatek i robi się bardziej interesująco. Czy ktoś, oglądając Sherlocka tak naprawdę ekscytuje się jeszcze śledztwami prowadzonymi przez detektywa? Oczywiście że nie – ważniejsze jest to co łączy Sherlocka z Watsonem, Mycroftem, Molly czy Moriartym. 

W Kanonie kobiet w zasadzie Holmes nie zauważa i przyznaje, że na nimi nie przepada (choć zawsze odnosi się do nich po rycersku), a ilość czasu, jaką ten bohater spędza z innymi mężczyznami faktycznie może dawać do myślenia. Jestem jednak przekonana, że sir Arthur nie chciał sugerować nic zdrożnego. Detektyw nie mógł mieć skłonności homoseksualnych, bo pamiętać trzeba, że za czasów Conan Doyle, było to w Wielkiej Brytanii karalne. Dość wspomnieć Oscara Wilde'a. Pisarz na pewno nie obdarzyłby swojej postaci, takimi inklinacjami, a postać ta nie zyskałaby takiej popularności, gdyby je posiadała. Nic nie wskazuje na to, by Sherlock pałał do Watsona jakimś uczuciem. Kobiety z kolei są przedstawiane przez Conan Doyle'a zgodnie z wiktoriańskim wzorcem: to istoty słabe, zależne od mężczyzny, kierujące się emocjami, które w trudniejszych momentach życiowych mdleją lub histeryzują. Trzeba je chronić i się nimi opiekować, więc nic dziwnego, że ktoś taki nie mógłby być partnerką dla geniusza. Taki ogląd kobiet był zgodny zresztą z przekonaniami pisarza, który był antysufrażystą. Wreszcie, w czasach wiktoriańskich, a także edwardiańskich, seks był tematem tabu, więc trudno oczekiwać, by jakikolwiek bohater tamtej epoki posiadał rozbudowane życie erotyczne. Zatem Sherlock jest aseksualny i poślubiony swojej pracy: wszystkie uczucia, a zwłaszcza to jedno, sprzeciwiały się jego chłodnemu, skrupulatnemu i zachwycająco wyważonemu umysłowi. (…) Holmes był najdoskonalej rozumującą i obserwującą maszyną, jaką ten świat kiedykolwiek widział, jako kochanek jednak postawiłby się w niezręcznej sytuacji. Nigdy nie mówił o sentymentach inaczej, jak szyderczo i drwiąco. Były one zachwycającym, znakomitym narzędziem dla obserwatora, odzierającym z zasłon ludzkie motywy i czyny. Jednak dla tego wykwalifikowanego człowieka rozumu dopuszczenie takich niepokojów do jego własnego, delikatnego i akuratnego usposobienia oznaczałoby skalanie go czynnikiem rozpraszającym, który mógłby poddać w wątpliwość wszystkie jego przemyślenia. Ziarenka piasku w delikatnym instrumencie lub rysa na jednej z jego osobistych lup nie przeszkadzałyby bardziej, niż silne uczucia u człowieka z jego osobowością (Skandal w Bohemii)



W naszych czasach, opętanych seksem to by nie przeszło i dlatego twórcy serialu troszeczkę ubarwili postać Sherlocka. Widać to zwłaszcza w trzecim sezonie, gdzie górę biorą wątki obyczajowe, a ważniejsi od zagadek kryminalnych stają się główni bohaterowie. Serialowy Sherlock – wbrew swojej dewizie – jest niezwykle emocjonalny. Niby zimny i sarkastyczny, ale przecież raz po raz okazuje różne uczucia. Na przykładzie twarzy Benedicta można by przeprowadzać ćwiczenia z rozpoznawania [wszelakich] stanów emocjonalnych. Plus byłby to niezły materiał dla akademii uwodzenia. Sherlock swoim sposobem bycia flirtuje z całym otoczeniem – kobietami i mężczyznami. Te puszczanie oczka, te powłóczyste spojrzenia, znaczące uśmieszki, uniesione brwi... Nie wspomnę już o tym, że jak patrzę na Sherlocka, tłucze mi się po głowie tekst, że dobrze skrojony garnitur jest u mężczyzny tym, czym u kobiety seksowna bielizna... A sms-owy "dialog" Irene Adler z Sherlockiem łamie serce... Zaiste w tym serialu zrobiono wszystko, żeby zrobić z Sherlocka symbol seksu i pozostaje mi tylko zastanawiać czyja w tym większa zasługa: scenarzystów, czy lorda Cumberbatcha. 

Co łączy Sherlocka z Watsonem? To arcydziwna sprawa, już w książce, a co dopiero w filmie, bo Watson jest tak zwyczajny, taki niepozorny, ciapowaty – nie ma w sobie nic z żołnierza, ani nic, co by go wyróżniało - a mimo to Sherlock jest do niego bardzo przywiązany. W książce jest przynajmniej "kronikarzem" detektywa. Być może więcej światła rzuciłaby na to przeszłość Sherlocka, to co było, zanim wprowadził się na Baker Street. Może dowiemy się czegoś na ten temat w kolejnych odcinkach. Anyway, Sherlock darzy Watsona przyjaźnią, ale jest to tylko przyjaźń, natomiast można dywagować, czy aby Watson nie czuje do Sherlocka czegoś więcej. Jest zazdrosny o Irene, przeżywa 2 lata żałoby po 'śmierci” przyjaciela... To Watson ma skłonności homo, ale wie, że nie ma u Sherlocka szans, więc żeni się z Mary. Taka była moja teoria, która legła w gruzach w Znaku trojga. Aluzje były liczne i nadto oczywiste. Uznałam, że twórcy serialu pojechali po bandzie, idąc zapewne tropem widzów, od dawna uważających Sherlocka i Watsona za parę... Wreszcie sprawa osiągnęła apogeum w Ostatnim ukłonie, gdzie wszystkich w absolutną konsternację wprawiła wieść, że Sherlock ma dziewczynę. Watson jest tu przedstawicielem widzów. Jest tak zszokowany, że nic do niego nie dociera - jak wszyscy przed telewizorami ;) Brak mi słów, żeby wyrazić jak genialnie została pomyślana i zrobiona ta scena. Drugą szokującą zmianą jest w tym odcinku pokazanie Watsona jako prawdziwie twardego faceta – oh, czy Watson nie mógł być taki od samego początku??? Taki Watson podoba mi się zdecydowanie bardziej, niż Watson udający lekarza.

Krótko mówiąc: w Sherlocku nie sposób się nie zakochać. 

Komentarze

  1. O tak. Podpisuję się pod Twoimi słowami. Bardzo trafne spostrzeżenia. Śmiem nawet twierdzić, że to przez głównie drugi sezon i ten właśnie odcinek z Miss Adler świat oszalał na punkcie Benedicta jako chodzącego symbolu seksu - sama go w tym kupiłam i trwam w tym przeświadczeniu do dziś (chociaż już nie w takim głębokim stadium jak wyglądało to kilka miesięcy temu), ale prawdą jest, że całkowicie uległam czarowi i urokowi Cumberbatcha i gdy tylko pojawia się w jakimkolwiek filmie serce bije mi szybciej... W tych zachowaniach przypominam zapewne nastolatkę, która już od dawna nie jestem i trochę mi z tym niepokojąco źle, ale taki stan wątpliwości "co czynię" mija niepostrzeżenie. Uwielbiam Benedicta, cóż więcej mogę powiedzieć, Sherlock w jego wydaniu i w tym iście nieskazitelnym garniturze - to chodzący angielski szyk i seksapil... oczu oderwać nie potrafię, a odcinek 2x01 jest moim absolutnym fave (i choć sama już nie wiem ilokrotnie go oglądałam - oglądać dalej będę) mistrzowska mimika i gesty... seks sam w sobie! (ależ się uzewnętrzniłam, no!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 100% prawdy. Mnie też "trafiło" właśnie przy Skandalu w Belgravii i to mój ulubiony odcinek. Też sobie ostatnio pomyślałam, że chyba potrzebuję pomocy psychiatry, skoro tak reaguję na serial i na postać, która NIE ISTNIEJE, ale pocieszam się, że nie jestem jedyna. Ba, skoro tyczy się to milionów, to chyba wpisuje się to w normę - przynajmniej raz jestem w mainstreamie ;)

      Usuń
  2. Świetny tekst :) Zgadzam się w całe rozciągłości w kwestii dobrze skrojonych i na dodatek nonszalancko noszonych garniturów - oj, działa to na wiele kobiet, działa :) Ja mam w ogóle swoją teorię, co do garniturów i marynarek. Otóż uważam że Anglicy, tacy zwykli, niekoniecznie gwiazdy ekranu, czują się w nich o wiele swobodniej niż Polacy, którzy często są skrępowani j jakby przebrani. I teraz uwaga, hipoteza dlaczego się tak dzieje: oni po prostu od dziecka śmigają w mundurkach do szkoły, od dziecka obywają się z marynarką ;) Myślisz, że może to tak działać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zastanawiałam się nad tym, ale myślę, że może faktycznie tak być. Eh, jak patrzę na niechlujnych często Polaków, to...eh.

      Usuń
    2. Przypomniała mi się wypowiedź Trinny i Susanah ("Jak się nie ubierać"), że w Polsce zostałyby lesbijkami ;).
      A wracając do wpisu, ta niedookreśloność w kwesti seksualności - zarówno preferencji płciowych, jak i ogólnie w podejściu do seksu jako takiego bardzo mi się podobała u Sherlocka/Benedicta, ale po ostatnim odcinku jestem dość zmieszana. nie chodzi o szok współodczuwany z Watsonem - to jak najbardziej, ale jednak nie do końca mnie przekonuje taki związek, nawet jeśli był tylko udawany. przy całej niezręczności i niepewności Sherlocka wobec Irene, a także Molly (oraz pewnego rodzaju pewności siebie, gdy chodzi o aluzje homoseksualne - pierwszy odcinek) po prostu wydaje mi się, że jest on po prostu aseksualny. Wyobrażanie sobie, że robi TO, wpuszcza dziewczynę do łazienki po prostu mi nie gra.

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później