To nie jest film dla wrażliwych ludzi
Wielki filmowiec
Ridley Scott postanowił połączyć siły ze znanym pisarzem
Cormakiem McCarthy'm i panowie wspólnie stworzyli film o niewiele
mówiącym tytule Adwokat (The Counsellor). Pojawił się on na ekranach w
zeszłym roku, nie zrobiwszy jednak jakiejś wielkiej furory. Ja
postanowiłam go sobie obejrzeć w takcie długiego weekendu, skuszona – nie ukrywam -
przede wszystkim Michaelem Fassbenderem w roli głównej i nie
zapoznawszy się przedtem z recenzjami tego obrazu... Do czego to może
doprowadzić przekonałam się dwie długie godziny później. Zatem
jeśli filmu nie widzieliście, a chcielibyście zobaczyć, gorąco
zachęcam do lektury niniejszego posta.
Mój komentarz po
seansie brzmiał tak jak fraza wielokrotnie powtarzana w filmie:
Jesus! I bynajmniej nie był to komplement. Panie McCarthy: czy Pan
kompletnie zwariował?? Adwokat nie ma żadnej zwartej fabuły,
składa się raczej z serii luźno powiązanych ze sobą scen (a na
początku filmu wydaje się, że w ogóle nie powiązanych), w klimacie To nie jest kraj dla starych ludzi. Główny
bohater wplątuje się w jakiś nielegalny deal, ale do końca nie
wiadomo jaki i po co. Pozostali bohaterowie są równie enigmatyczni
– nie wiemy kim oni są, czy są postaciami pozytywnymi, czy
negatywnymi i jaką rolę odgrywają w tym wszystkim. Nie wiadomo
nawet do końca gdzie rozgrywa się akcja filmu. Przez większość
seansu zastanawiałam się ALE O CO W OGÓLE CHODZI. DAFUQ. Żeby było
śmieszniej, postacie tej historii również sprawiały wrażenie
totalnie zagubionych i równie skonfundowanych jak widz, bo drugim
najczęściej powtarzającym się sformułowaniem było „nie wiem”.
Jak nie wiadomo o co chodzi, rzecz jasna musi chodzić o pieniądze,
tyle że tego widz się musi domyślić. Generalnie wszystkiego w tym
filmie trzeba się domyślać, wnioskując po jakichś aluzjach,
niejasnych obrazach i własnej wiedzy o tym, jak funkcjonuje ten
świat. Wyglądało to tak, jakby w scenariuszu (pisanym –
przypomnę – przez Cormaca McCarthy'ego) brakowało co drugiej
linijki.
W opisie filmu
znalazłam sformułowanie, że reżyser ambitnie próbował połączyć
czarny humor z koszmarną fabułą. Ale w jakim sensie „koszmarną fabułą”? Przekonałam się, że w
dosłownym. Fabuła Adwokata istotnie jest koszmarna, nie
tylko z powodu tego, że jest nieczytelna, ale dlatego, że
przepełniona jest koszmarnymi obrazami zabijania. Życie nie ma tu żadnego znaczenia: ludzie są niczym więcej, jak ciałami, które bez
zbędnych ceregieli można uśmiercić, a następnie porzucić na
śmietniku, jak truchło. W jednej chwili ktoś śmieje się,
oddycha, kocha, a w następnej – adios i show must go on.
Oprawcy,
członkowie kartelu są kompletnie pozbawieni
człowieczeństwa, ma się wrażenie, że mordują wręcz dla sportu,
tak jak dla sportu jedna z bohaterek szczuje tresowanego geparda na
królika. To jest nieludzkie. Czyste zło. Rzeczywistość wykreowana w tym filmie to istne piekło, dokładnie
odpowiadające maksymie Dantego porzućcie nadzieję, którzy tu
wchodzicie. Dobro jest nieobecne. A ponieważ widz nie rozumie dlaczego ci wszyscy
ludzie są zabijani, dochodzi do wniosku, że twórcom chodziło
tylko o epatowanie okrucieństwem i pokazywanie wymyślnych sposobów
pozbawiania kogoś życia. Było to dla mnie odrażające.
Adwokatowi
daleko do kina akcji: większość scen stanowią w nim długie,
pretensjonalne dialogi, niczym w telenoweli. Mecenas rozmawia z
kumplem. Kumpel rozmawia z kochanką. Ktoś rozmawia z kimś tam. I
tak w kółko. W dodatku dialogi te pełne są pseudofilozoficznych
wywodów, co tylko pogłębiało moją
dezorientację. Miały one chyba sprawić wrażenie, że film ten
jest niezwykle głęboki, ale w istocie tylko potwornie irytowały.
Ludzie giną, a jakiś
mafiozo wymądrza się na temat tego, w jakiej rzeczywistości
żyjemy?? Za dużo słów, za mało konkretów – znać tu niestety
rękę pisarza. Niestety, bo film rządzi się jednak innymi prawami,
niż książka.
Biedny Fassy! Ta
rola nie była na miarę jego talentu i na pewno Oscara by za nią
nie dostał. Jego bohater nie ma nawet imienia. Przez większość
filmu sprawia on wrażenie, że nie wie o co biega (to zupełnie jak
ja), jest zagubiony, bezradny i niepewny siebie. Oraz zupełnie pozbawiony
swojego magnetyzującego uroku. Ridley Scott rozdał role w Adwokacie
największym gwiazdom – poza Fassbenderem gra tu Brad Pitt (i to on
chyba wypada najlepiej), a w rolach kobiecych Penelope Cruz i Cameron
Diaz. Pech chciał, że to dwie aktorki, których najbardziej nie
znoszę. Cruz jest mierna, Diaz natomiast pozytywnie się wyróżnia
jako żeńskie wcielenie samego diabła. Pominę milczeniem słynną
już scenę z samochodem, równie absurdalną, co obleśną,
skomentowaną przez Mecenasa kwestią Jesus. A jakże.
Nigdy bym nie
pomyślała, że Adwokata nakręcił Ridley Scott, gdybym o
tym nie wiedziała. Cormac McCarthy nie sprawdził się w roli
scenarzysty, pisząc coś co jest nie tylko mroczne, jak jego
powieści, ale przede wszystkim zamotane i nieczytelne. Ten film
chyba miał pretendować do miana ambitnego, ale w kinie ambitnym
chyba nie o to chodzi, by skołować widza tak, żeby nie był w stanie
zrozumieć tego, co ogląda. Nie wiadomo czy Adwokat miał być
moralitetem, czy thrillerem, czy tragedią. Jeśli chodzi o przypowieści o
chciwości, to z dwojga złego wolę już Wilka z Wall Street - przynajmniej jest śmiesznie. Zupełna klapa.
Mam nadzieję, że
ta recenzja uchroni Was przed utratą czasu i pieniędzy na oglądanie
Adwokata.
Dla Fassy'ego zniosę wszystko. A nie wróć, jednak nie. Po druzgocących recenzjach tego filmu zrezygnowałam i widzę, że słusznie :)
OdpowiedzUsuńJesus! Pseudofilozoficzne wywody rodem z Hurly-Burly (Kevin Spacey, w cos Ty się wpakowal?) plus okrucienstwo dla okrucienstwa... Dziękuję bardzo.
OdpowiedzUsuńAż tak Fassbendera nie lubię, żeby katować się przez dwie godziny tym filmem! Dziękuję za ostrzeżenie :)
OdpowiedzUsuńNależę do tej garstki dziwolągów, którym autentycznie się ten film podobał :D Wiem, wiem - masa absurdu, nieadekwatne miejscami dialogi, ale jakoś tak... ostatecznie zlepiłam to w jedną konkretną, całkiem pomysłową całość. Wszyscy pytają się mnie jak to możliwe - mam wrażenie, że to jakaś moja wizja tego filmu w meta odniesieniach do "2666" i absurdalnej przemocy Ciudad Juarez i akurat tego, że ostatnio dość mocno zgłębiłam temat. Dojrzałam cieniutkie nitki powiązań chyba... Trudno mi powiedzieć do końca, no ale taki klops - mi się podobało :D
OdpowiedzUsuńMoże masz lepszy wgląd niż większość ludzi... faktycznie film kojarzy się z tymi morderstwami w Meksyku
Usuń