Słowo na Niedzielę (Wielkanocną)

     Miasto było świątecznie oświetlone. W każdym oknie pełgało światło szabaśników i zewsząd dobiegały modły zlewające się w nieskładny chór. Z rzadka zaglądając do wychodzących na ulicę okien, jeździec mógł zobaczyć ludzi siedzących za stołami, na których stało mięso koźlęcia, i wśród doprawionych gorzkimi ziołami potraw, puchary napełnione winem. (...)
  Pałac Heroda Wielkiego nie uczestniczył w uroczystościach paschalnej nocy. (...) Tu w pałacowych wnętrzach panowały cisza i mrok. (...)
     Mniej więcej o północy sen użalił się wreszcie nad procuratorem. Ziewnąwszy spazmatycznie, rozpiął i zrzucił płaszcz, zdjął przepasujący tunikę rzemień ze stalowym krótkim sztyletem w pochwie, położył go na stojącym obok łoża tronie, zdjął sandały i wyciągnął się. Banga natychmiast wskoczył na pościel i położył się obok, jego pysk znalazł się przy głowie procuratora, który położył dłoń na karku psa i wreszcie zamknął oczy. Dopiero wtedy zasnął i pies. 
     Łoże znajdowało się w półmroku, kolumnada osłaniała je przed księżycem, ale od wiodących na taras schodów do posłania ciągnęło się księżycowe pasmo. I procurator, skoro tylko stracił kontakt z otaczającą go rzeczywistością, zaraz ruszył po owej jaśniejącej ścieżce i poszedł nią ku górze, wprost w księżyc. (...) Szedł, towarzyszył mu Banga, a obok kroczył wędrowny filozof. Dyskutowali o czymś nader ważnym i niezmiernie skomplikowanym i żaden z nich nie mógł przekonać drugiego. Nie mieli żadnych wspólnych poglądów, co czyniło ich dyskusję szczególnie interesującą, i sprawiało, że mogła się ona ciągnąć w nieskończoność. Dzisiejsza kaźń oczywista, okazała się jedynie zwykłym nieporozumieniem; filozof, który wymyślił coś tak nieprawdopodobnie niedorzecznego jak to, że wszyscy ludzie są dobrzy, szedł tuż obok, a zatem żył. I, oczywiście, strach nawet pomyśleć, że człowiek taki jak on mógł zostać stracony. Nie było kaźni! Nie było! Oto w czym tkwił urok tej wędrówki po drabinie księżyca. 
    Wolnego czasu mieli ile dusza zapragnie - burza nadciągnie dopiero pod wieczór i tchórzostwo należy bez wątpienia do najstraszliwszych ułomności człowieka. Dowodził tego Jeszua Ha-Nocri. (...)
- Teraz zawsze będziemy razem - mówił doń we śnie obdarty filozof włóczęga, który nie wiedzieć w jaki sposób stanął na drodze Jeźdźca Złotej Włóczni - gdzie jeden, tam i drugi! Kiedy wspomną mnie, jednocześnie wspomną ciebie! Mnie, podrzutka, syna nieznanych rodziców, i ciebie, syna króla-astronoma i młynarzówny, pięknej Pili. (...)
     Wszystko to było piękne, ale tym żałośniejsze było przebudzenie hegemona. Banga zawarczał na księżyc i urwała się przed procuratorem śliska, jak gdyby wymoszczona oliwą błękitna droga. Otworzył oczy i pierwszą rzeczą, którą sobie uświadomił było to, że kaźń się odbyła.

Michaił Bułhakow, Mistrz i Małgorzata
tłum. Irena Lewandowska i Witold Dąbrowski

Komentarze

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. To był błąd, że podczas czytania omijałam fragmenty powieści Mistrza. Chyba muszę do nich wrócić :)
    PS. W poprzednim komentarzu wkradł się błąd :)
    Pozdrawiam, Mz.Hyde

    OdpowiedzUsuń
  3. Jedna z moich ulubionych książek. Miałem kiedyś zwyczaj, świecką tradycję, czytania jej na Wielkanoc. A teraz czytam "Pasję".

    OdpowiedzUsuń
  4. Po prostu genialna powiesc. Chyba nie ma lepszej.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później