Tajemnica dziecka cudem ocalałego z katastrofy samolotowej. Nikt nie wie, kim jest trzymiesięczne niemowlę, znalezione nieopodal wraku. Świadków brak, bo wszyscy zginęli, a na pokładzie były dwie takie dziewczynki. Rozpoczyna się śledztwo i batalia w sądzie pomiędzy dwoma rodzinami "roszczącymi sobie prawa" do ocalałej. Jedna z nich to wpływowi bogacze, de Carvillowie, druga - przeciętni zjadacze francuskiego chleba, z trudem wiążący koniec z końcem. Fakt, trzymiesięczne dziecko trudno zidentyfikować, lecz dziś sprawa byłaby bardzo prosta - załatwiono by to testami DNA, jednak autor rzecz jasna nie miałby wtedy o czym pisać. Zatem akcja została umiejscowiona w latach 80-tych. I 90-tych, po 18 latach, gdy dziewczyna zwana Lylie wkracza w dorosłość. Choć sąd  rozstrzygnął spór, to jednak wątpliwości pozostały, walka między rodzinami się nie skończyła i nic nie jest to końca rozwiązane.

Samolot bez niej (swoją drogą dziwny tytuł) predestynuje do miana thrillera/kryminału, choć główny wątek nie dotyczy zbrodni. Autor tworzy jednak intrygującą zagadkę i wysyła detektywa oraz inne zainteresowane osoby jej tropem. Sprawy się komplikują, następują nieoczekiwane zwroty akcji, jest nawet kilka trupów, aczkolwiek nie mogę powiedzieć, bym przy lekturze jej powieści specjalnie się emocjonowała. Może to wina denerwujących bohaterów, którzy często zachowują się nieracjonalnie, a tak w ogóle to nie są zbyt sympatyczni. O samej Lylie wiemy niewiele, tyle tylko, że autor czyni z niej chodzący ideał: piękna, zgrabna, mądra, utalentowana... a ludzie nie lubią takich ideałów. Stąd i ja jej nie polubiłam. Nie wiemy co czuje, co myśli Lylie, na przykład o tym, że dzięki pieniądzom de Carvillów ma wszystko, co jej się zamarzy, a jej brat jest biedakiem. Z kolei domniemana siostra Lylie, Malvina de Carville, jest karykaturą: wariatką i potworem. Marc natomiast - brat? kochanek? - wydaje się jakiś taki mało rozgarnięty. Jeździ z miejsca na miejsce nie wiadomo po co, dając się manipulować i prowadzić jak po sznurku. Grand-Duc, detektyw, który przez wiele lat prowadzi własne dochodzenie w sprawie Lylie sprawozdaje swoje czyny w swoim pamiętniku tak, jakby z góry przewidział, że ktoś to będzie czytał - i pisze jakby tworzył kryminał. Z techniką suspensu włącznie. Co pasuje, by umieścić to w powieści, ale gdyby człowiek chciał sobie to wyobrazić w rzeczywistości, to wychodzi sztucznie.

Dziwna to jest książka. Niby główny wątek ciekawy, styl też ok, ale w miarę czytania narastała we mnie irytacja. Tymi bohaterami, których zachowania nie do końca rozumiałam, ale przede wszystkim tym, że w powieści występuje mnóstwo sytuacji, które są nielogiczne, nieprawdopodobne albo niemożliwe z logicznego, czy naukowego punktu widzenia. No znowu włączyła mi się skłonność do analizowania, ale w końcu czego oczekiwać od czytelnika czytającego kryminał i starającego się rozwiązać zagadkę. I tak na przykład Grand-Duc jedzie w góry, gdzie zdarzył się wypadek i rozkopuje tam grób. Wraca po kilku latach i stwierdza, że ktoś to ruszał, bo kamienie nie są ułożone tak, jak on je ułożył. Pamięta ułożenie kamieni? Po kilku latach? I w dodatku kiedy było ciemno? Albo Marc szarpie się w pociągu z Malwiną, celując do niej z broni, a nikt w pociągu tego nie zauważa! Generalnie sceny z tym dwojgiem - Markiem i Malwiną - są jakieś absurdalne. Nauka musiałaby się też wypowiedzieć na temat tego, czy na podstawie drobinek kości odnalezionych w ziemi można stwierdzić wiek osobnika! Autor sugeruje też, że zainteresowania i styl bycia są... dziedziczne. Czyli, jak ktoś się urodził w rodzinie arystokracji, to będzie mądry, piękny i wyrafinowany, a jak w rodzinie plebsu, to... cóż. Kolejna sprawa: dzieci wychowywane ze sobą od małego nie czują do siebie pociągu fizycznego, niezależnie od tego, czy są spokrewnione, czy nie. Bussi wmawia nam natomiast, że Lylie i Marc się kochają nie jak brat i siostra... A czemu rodziny nie wykonały badań DNA tak szybko, jak to tylko stało się możliwe?? W dodatku dowody na tożsamość dziecka prezentowane przez obie strony niczego nie dowodzą. No bo co z tego, że jedna z dziewczynek miała cenną bransoletkę i co by to dało, że znaleziono by ją na miejscu katastrofy (bo przy dziecku jej nie było)? Dowiodło by to tylko tego, że dziewczynka była na pokładzie. I jak to jest możliwe, że po dzieciach nie zostały żadne pamiątki, bo wszystko obie rodziny miały ze sobą? Jedna z matek nie rozstaje się nawet z albumem z fotografiami córki, wskutek czego spłonął on oczywiście w katastrofie. Dziwne - skoro ma się dziecko przy sobie, po co nosić jeszcze ze sobą jego zdjęcia? I klisze też! Samolot bez niej jest jak kawałek szwajcarskiego sera: mnóstwo w nim dziur. Niewyjaśnionych wątków. Dlaczego pani de Carville  z góry zleciła Grand-Ducowi prowadzenie śledztwa  przez całe 18 lat, niezależnie od tego, czego się dowie? Co to miało na celu? Czemu z Malwiny wyrosło takie monstrum - wyobrażałam ją sobie, jak nieomal Czerwoną Królową z Alicji w Krainie Czarów. Autor pisze, że dziewczyna zwariowała i że nie dorosła, bo "nie chciała" - ale to tak nie działa! Poza tym fakt, że kobieta jest drobna nie znaczy, że wygląda jak dziecko!* A dlaczego de Carville'om tak zależało na młodszej wnuczce, gdy starszą - jak wynika z książki - kompletnie zaniedbywali?  Generalnie warstwa psychologiczna powieści jest bardzo cienka, widać że autor poszedł w sensację, nie przejmując się zbytnio nakreśleniem wiarygodnych psychologicznie postaci, ich reakcji i motywów, stąd tyle pytań, które zrodziły mi się po drodze. Motyw przeciwstawienia biedaków bogaczom i niesprawiedliwości klasowej też jakoś nie wyszedł przekonująco. Wreszcie zastanawiać może to, że morderstwami, które są popełniane w powieści zasadniczo nikt się nie interesuje...

Moim zdaniem Michael Bussi miał fajny pomysł i chciał pobawić się nim z czytelnikiem. Jednak to nie wystarczy, by napisać dobry thriller. Autor najwyraźniej nie sporządził sobie biznesplanu swojej powieści. W przypadku kryminałów niestety tak trzeba - by wszystkie najdrobniejsze tropy poskładały się potem w spójną całość. W Samolocie bez niej natomiast mało co trzyma się kupy, cała intryga jest szyta grubymi nićmi. Nieźle się to czyta, bo autor ma lekkie pióro, tym niemniej mnie w lekturze zdecydowanie przeszkadzają absurdy i brak logiki. A i zaskoczenia na końcu raczej nie było. Okładka książki jest natomiast cudowna.

Metryczka:
Gatunek: thriller
Główny bohater: Marc Vitral
Miejsce akcji: Francja
Czas akcji: lata 80-te i 90-te XX wieku
Ilość stron: 464
Moja ocena: 4/6

Michel Bussi, Samolot bez niej, Wyd. Świat Książki, 2014

Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska oraz Grunt to okładka

 
*Tu przypomina mi się, jak Marek Wałkuski pisał, że jego żona jest niska i jak wszyscy w Polsce się tego czepiali, podczas gdy w Stanach w ogóle nie zwracało to uwagi, bo tam wszyscy są przyzwyczajeni do różnorodności. Charakterystyka Malwiny w wykonaniu Michaela Bussi wybitnie kojarzyła mi się z tego typu nietolerancją dla czyjegoś odmiennego wyglądu.

Komentarze

  1. No to skreslam z listy. I tak jest za dluga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam sie z tym, że okładka jest piękna. Inne książki Bussiego też mają takie ładne okładki. Mi natomiast książka się podobała, choć faktycznie w fabule były pewne luki. Mnie najbardziej zastanawiał i zdumiewał brak zdjęć i pamiątek po dziewczynkach. No a tytuł to jeden wielki spoiler.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio ta pozycja pokazała mi się w rekomendacjach na lubimyczytac.pl. Nie byłam co do niej przekonana, ale po Twojej opinii trochę zmieniłam zdanie i może przeczytam...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha, nieźle rozłożyłaś to na czynniki pierwsze! :) Trochę za dużo teraz wiem, więc raczej nie bawiłabym się dobrze przy lekturze, ale też niespecjalnie przekonały mnie te fragmenty o irytujących bohaterach. Bo okej, fajnie, jak wzbudzają oni emocje - znaczy, że nie są nijacy. Ale jak już autor przeholowuje w drugą stronę, to nie jest dobrze.

    Sam główny motyw brzmi całkiem nieźle, ale ja też mam wielką skłonność do analizowania i tylko bym się zżymała, widząc taki brak logiki w działaniach ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się nie spojlerować, więc sorry jeśli za dużo zdradziłam - ale to o czym piszę to są tylko szczegóły. Jednym wielkim spojlerem jest - jak wspomina Agata - tytuł i to wcale nie jest kwestia polskiego tłumaczenia

      Usuń
  5. Sam pomysł wydaje się naprawdę dobry - książka mogłaby zachwycać, gdyby autor trochę bardziej przyłożył się do niej... Szkoda, że nie wyszło.

    OdpowiedzUsuń
  6. A byłam taka napalona na tę książkę...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później