Własnymi ciałami mierzymy tę ziemię

W innym życiu - mówi on - ty i ja przekroczymy tę granicę. Pójdziemy do miejsc, gdzie twoi dziadkowie zakopali twój dobytek. Obierzesz swoje dziedzictwo i wybierzesz dla siebie życie, jakiego chcesz. (..)
- I nikt nie będzie ograniczał nam czasu, kroków ani słów - mówię - nikt nie będzie się zastanawiał, czy mamy prawo gdzieś być. 
- To pytanie zniknie z powierzchni ziemi - dopowiada, znów patrząc w kierunku ogrodzenia - ludzie będą przemierzać tę krainę wolni, jak nasi przodkowie przemierzali ją przez tysiące lat. A ten widok przed nami, ten głupi płot, stanie się opowieścią o krótkim i strasznym okresie w naszych dziejach. 

Człowiek to dziwna istota. Przywiązuje się do miejsca, w którym się urodził i wychował, a czasem nawet nie on, tylko jego przodkowie, nawet jeśli to miejsce to niegościnne pustkowia, góry, gdzie nic nie rośnie albo arktyczne ziemie. Ale to jest dom i tam rodzi się kultura mieszkańców tych ziem. Ojczyzna. Jednak ileż to razy ludzie doświadczali najazdu obcych, deptania owej kultury i przymuszania do przyjmowania stylu życia najeźdźców, zniewolenia, wypędzenia czy konieczności ucieczki. Komu wadzili Tybetańczycy? Wolny Tybet stał się kanonicznym hasłem hipisów, odkąd Chiny napadły na ten kraj, zdewastowały jego klasztory, przesiedlili tam swoich, a rdzenną ludność zmusili do ucieczki do krajów ościennych, by tam wegetowała w obozach uchodźców. Co my o tym wiemy, jako ludzie Zachodu? Niewiele, zwłaszcza, że, jak każda taka sytuacja, która ciągnie się latami, zostało to znormalizowane. Wiadomo, że wobec potęgi Chin wyzwolenie Tybetu to mrzonka. Nikt nic nie zrobi, bo w polityce międzynarodowej nadal rządzi ten kto silniejszy. Więc kochamy kulturę Tybetu, ale jego bólu już nie. A co wiemy o historii Tybetu, o tym, że kiedyś było to potężne państwo? Zapewne mniej niż zero… 

Na usta cisną mi się wszystkie odpowiedzi na pytanie Kim jesteś, wszystkie zwroty z dzieciństwa. Jesteśmy azylantami. Chiński rząd zagarnął nasz kraj i wymordował nasz lud - milion dwieście tysięcy dusz. Nasze dokumenty są liche - zalaminowane skrawki zwykłego papieru, nie oprawione paszporty z tłoczeniem, jak wasz - a większość krajów ich nie uznaje. Proszę nie zwracać uwagi na nasze tymczasowe poniżenie. Szkoda, że nie widzieliście nas przed inwazją, kiedy nasz król miał bogów i królów, i nieprzerwany łańcuch historii z czasu przed początkiem czasów. 
Tsering Yangzom Lama w przejmujący sposób opowiada historię dwóch, a tak naprawdę trzech pokoleń tybetańskich kobiet, żyjących na wygnaniu. Nomadów, którzy wybrali ucieczkę po chińskiej inwazji na Tybet i od tego czasu nie potrafiących znaleźć swojego miejsca na ziemi. Dziwne, że nawet w kraju, wydawało się, tak bliskim kulturowo, jak Nepal (a może tylko nam się tak wydaje), traktowani są jak obcy. Mijają lata, a oni nadal mieszkają w obozie. To jest wegetacja, nie życie. Nie mogą wrócić do “domu”, do ziemi, za którą tęsknią, bo tam płoty i karabiny. Ta tęsknota jest namacalna, podobnie jak duszny klimat lichych lepianek i nędznego życia, na jakie skazana jest - wciąż - znaczna część ludzkości. Przestrzeni natomiast dodają tej powieści niesamowite opisy tybetańskich krajobrazów. Na salony przenosimy się na kartach tej powieści tylko na chwilę, by doświadczyć tego dyskomfortu i dysonansu, co jedna z bohaterek. Bo nawet jeśli komuś uda się wyrwać z biedy do tego “lepszego świata”, to i tak nadal jest w nim pariasem. Który w dodatku musi wysłuchiwać protekcjonalnych uwag białych na temat własnego kraju  - narracja kolonizatorów niosących oświecenie ciemnemu ludowi (czy tego chce, czy nie chce) niewiele się zmieniła. A Tybetańczycy, wyzuci ze swojego kraju i kultury, chcąc ją studiować, muszą jechać na Zachód, jak bohaterka powieści (czy sama autorka tego doświadczyła*)? 

I właśnie dlatego trzeba czytać takie książki. Własnymi ciałami mierzymy tę ziemię wyrywa nas z tego naszego komfortu patrzenia na świat oczami współczesnego sytego mieszkańca Zachodu, być może takiego, jaki właśnie pokazano w powieści: dla nas osoby z biedniejszych rejonów świata zlewają się w jedną ciemną masę - ciemną i z powodu koloru skóry i z powodu “zacofania”, które im przypisujemy. Nie zastanawiamy się nad tym, że oni muszą walczyć o takie rzeczy, które dla nas dawno w ogóle przestały być tematem. Dach nad głową, kanalizację, edukację. Wyrywa nas z błogiej ignorancji, tej, kiedy za ten stan rzeczy obwiniamy ich samych, tłumacząc to “mentalnością” - i głębiej się nad tym nie zastanawiamy. W czym, a jakże, zawiera się ogrom poczucia wyższości białego człowieka. Dzięki takim książkom możemy znowu poćwiczyć swoją empatię oraz zrozumienie obcych kultur. 

Coraz więcej “Tybetańczyków” rodzi się z dala od Tybetu - i nigdy nie ma szansy go oglądać - tak, jak chociażby Dolma, przedstawicielka najmłodszego pokolenia w tej powieści. Siłą rzeczy kultura z dala od swojego źródła - choćby Tybetańczycy bardzo się starali - powoli zanika. Bezcenne tybetańskie skarby rozproszyły się już po świecie (te, które przetrwały), sprzedane, albo rozkradzione. Teraz tybetańskie świętości, dawniej przedmioty kultu, są już tylko ozdobami w domach bogaczy lub muzeach. Daleko od domu. Tybet powoli znika. Aż do końca. Aż braknie tlenu w krwi. 

Metryczka: 
Gatunek: powieść 
Główne bohaterki: Lhamo, Tenkji, Dolma
Miejsce akcji: Nepal/Kanada
Czas akcji: XX - do nadal
Ilość stron: 425
Moja ocena: 5,5/6
 
Tsering Yangzom Lama, Własnymi ciałami mierzymy tę ziemię, Wydawnictwo Bo.wiem, 2025

*autorka - tybetańska pisarka mieszkająca w Vancouver

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później