Zgadnijcie jaką książkę zabrałam ze sobą do Torunia. No oczywiście że Domek z piernika. Powieść zwiedziła ze mną całą starówkę, bulwary Wisły, była w muzeum piernika ;), ale zabijcie mnie, jeśli wiem o czym to jest. Tzn. czyta się przyjemnie, bo autorka warsztat ma zacny, więc początek jest obiecujący, ale.. nic z tych obietnic nie wynika. Powieść rozpada się na wiele opowieści o wielu ludziach, a niektorzy z nich to nieźli dziwacy. Te osoby są wprawdzie ze sobą powiązane na różne sposoby, rodzinne, ale jest ich zbyt wielu, by dało się ogarniać kto jest kto, śledzić ich losy i sympatyzować z nimi. Kolejne opowiedziane historie odchodzą coraz dalej od tej, która jest zawiązaniem powieści, rozjeżdżają się na różne strony, jak tory z Dworca Centralnego i każda biegnie swoją drogą, w związku z czym powieść wygląda bardziej jak zbiór opowiadań. W dodatku autorka skacze po różnych planach czasowych: od lat 60-tych XX wieku, do 2034 roku! Widząc, że te wszystkie puzzle nie łączą się w jeden obrazek, tak od połowy moje zainteresowanie książką zaczęło maleć, a niektóre fragmenty przekartkowalam (nie ma nic nudniejszego niż wynurzenia nastolatki). Szczególnie nie wiem o czym i po co był ten długi rozdział pod koniec o jakichś celebrytach, emerytowanych aktorach, kręceniu filmu? 

 

Brak w tej książce nie tylko spójnej fabuły, ale i wyraźnego przesłania, nie ma nawet jakichs ciekawych, wartych zapamiętania refleksji. Sztuczna inteligencja, technologie, algorytmy? Owszem, są o nich wzmianki, ale jest tego za mało, by można powiedzieć, że jest to motyw przewodni (jak chce blurb). Ci bohaterowie nie są zanurzeni w wirtualnym świecie nawet w połowie jak ludzie dziś, a wątki o nich dotyczą różnych życiowych problemów, niekoniecznie związanych z technologią. Poza tym fragmenty dotyczące owych rzekomo zagrażających ludzkości technologii są zbyt wydumane i tak naprawdę nie pokazują jak te technologie wpływają na zwykłych ludzi. Są pisane z perspektywy ich twórców, informatycznych nerdów, sprowadzających wszystko do matematycznych wzorów. Przykładowo, nie rozumiałam czemu antropolożka, która napisała książkę o wzajemnym zaufaniu, która dała początek tej technologii - napisała ją w języku algorytmów, skoro z treści nie wynika, żeby ta pani w ogóle interesowała się matematyką.

Domek z piernika, owszem, jest fajną metaforą tego, że oddajemy swoje dane, włącznie z najskrytszymi myślami, za friko, a technokorporacje się na tym pasą: 

mity i bajki ostrzegają: Rumpelsztyk, Jaś i Małgosia. "Nigdy nie ufaj domkowi z piernika". Prędzej czy później ktoś każe ci zapłacić za coś, co, jak im się wydawało, dostali za darmo.

Tak, Rumpelsztyk jest idealną metaforą ludzi pokroju Marka Zuckerberga, czy też ich tworów… Chciałam, żeby to było o tym. Tylko, że z tej książki nijak nie wynika, by ktoś tu musiał za cokolwiek płacić. A w każdym razie dla mnie ten morał był nieczytelny.

Metryczka: 
Gatunek: powieść 
Główni bohaterowie: wielu
Miejsce akcji: USA
Czas akcji: XX i XXI wiek
Ilość stron: 464
Moja ocena: 3,5/6
 
Jennifer Egan, Domek z piernika, Wydawnictwo Znak, 2024


Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później