Siostrzane dzwony
Rzecz jasna Siostrzane dzwony to nie jest rozprawa społeczno-polityczna, ale powieść, i to powieść przepiękna. To, w jaki sposób autor kreuje atmosferę tych niezbyt przyjaznych człowiekowi terenów, gdzie przyroda długo się opierała, zanim jakoś sobie z człowiekiem ułożyła stosunki… Ten mróz skrzypiący pod stopami, drobinki szronu sypiące się na wiernych w czasie noworocznej mszy przez szpary w dachu kościoła… to po pierwsze. Po drugie cudna opowieść o norweskich tradycjach, których wyrazem były kościoły słupowe, z których jeden, stojący właśnie w Butangen jest milczącym bohaterem tej powieści. Budowle te łączyły bowiem w sobie wiarę chrześcijańską z pogańskimi staronordyckimi wierzeniami i były niezwykłymi dziełami sztuki, powstałymi w średniowieczu (ale nie “pamiętającymi czasy pogańskie”, jak to stwierdzono w opisie powieści - gdyż jest to nielogiczne, skoro kościół jest chrześcijański, to nie może pamiętać czasów pogańskich). Wiele z nich zostało niestety zniszczonych w bezrefleksyjnym pędzie ku nowoczesności… Jednym z takich kościółków był kościół Wang, który być może kojarzycie z Karpacza, przeniesiony tam właśnie z Norwegii - nota bene Mytting wspomina o nim w Siostrzanych dzwonach. Jednocześnie Siostrzane dzwony to opowieść o zderzeniu starego z nowym, o wypieraniu tradycji przez nowoczesność. Ta ostatnia wkracza do wioski za pośrednictwem nowego i rzutkiego pastora Butangen, a także niemieckiego architekta sprowadzonego przez pastora. Trzecią bohaterką jest Astrid, dziewczyna mieszkająca w Butangen, pochodząca ze starego, ale obecnie podupadłego rodu Hekne. I Astrid jest moim zdaniem postacią tu wiodącą, najciekawszą, ucieleśnieniem kobiecości i tkwiącej w tej kobiecości sile, osobą, która idealnie potrafi zrównoważyć postęp i tradycję. Z jednej strony bowiem Astrid staje się strażniczką i historii w postaci zabytkowego kościoła oraz tytułowych dzwonów, z drugiej dziewczyna nie godzi się na życie, jakie od wieków przypisane jest kobietom w tradycyjnych społecznościach. Jest ciekawa świata i pragnie czegoś więcej. Relacja rozwijająca się między nią, a pastorem i młodym Niemcem to kolejny majstersztyk, z jakim mamy do czynienia w pierwszym tomie sagi z Hekne. Ujęło mnie to, jak Mytting skonstruował postać Astrid - ze zrozumieniem i empatią dotyczącą kobiecej natury oraz traktowania kobiet w dawnych wiekach. Znajdziemy tu na przykład uwagi o bezpłatnej pracy kobiet, czy niebezpieczeństwie, na jakie były narażone kobiety w trakcie porodu.
Wielopoziomowa, barwna, baśniowa, taka jest ta powieść. Wiedziałam, że Lars Mytting potrafi dobrze pisać, bo podobała mi się jego poprzednia książka (Płyń z tonącymi), jednak nie sądziłam, że Siostrzane dzwony tak zawładną moją wyobraźnią i sercem. Ich klimat i styl przypominał mi moją ukochaną A lasy wiecznie śpiewają, a także trochę powieści Olgi Tokarczuk, zwłaszcza zaś Empuzjon, z czającą się w tle tajemnicą i mistycyzmem. Pomimo tego, że wkraczająca do Butangen nowoczesność oznacza lepsze życie, to jednak powieść ta wywołuje uczucie melancholii, takiego żalu i tęsknoty za tym, co przeminęło i już nigdy nie powróci, a także za niespełnionymi marzeniami.
Powieść jest pierwszą częścią trylogii, z której druga część została już także wydana po polsku i czeka u mnie na lekturę.
Gatunek: beletrystyka
Lars Mytting, Siostrzane dzwony, Wydawnictwo Znak Literanova, 2020
Komentarze
Prześlij komentarz